– Mam wrażenie, że ten film jest bardzo emocjonalny, to prawda, ale burza wokół niego trochę mnie śmieszy – zwierza się Ireneusz Czop w audycji Ex Magazine. – Było zresztą mnóstwo przypadków, kiedy ludzie oceniali ten film negatywnie, nawet go nie oglądając. Idiotyczne jest też malowanie gwiazd Davida na twarzach aktorów na plakatach.
Ireneusz Czop – najbardziej gorące nazwisko ostatnich miesięcy, po obejrzeniu ostatecznej wersji "Pokłosia" miał jednak głównie jeden wniosek: Boże, jaki jestem stary! – wspomina ze śmiechem aktor w Czwórce.
"Dzień kobiet", czy "Bejbi blues" to głośne ostatnio obrazy, w których możemy go zobaczyć. Jest bardzo zapracowany, ale nie narzeka. – Z graniem w filmach jest tak, że trzeba się odnaleźć w energetycznej konfiguracji ludzi, z którymi się współpracuje i to nie jest proste – mówi aktor. – Trzeba mieć coś swojego do zaproponowania.
Ale zdaniem aktora, szalenie wymagające jest odgrywanie nie tylko ról głównych postaci, ale także, a może nawet bardziej – tych pobocznych, drobnych rólek. – Trzeba wówczas dopasować się do wspólnego mianownika, słuchać wspólnego akordu przez 20-30 dni – tłumaczy Czop w "Ex Magazine".
Życie Ireneusza Czopa to jednak nie tylko praca. – W wolnym czasie nadrabiam zaległości z rodziną – mówi aktor w Czwórce. – Biorę dzieciaki na spacer, albo gramy w planszówkę pt. "Monopoly". Zawsze zresztą przegrywam, bo nie jestem najlepszy w liczeniu. Dlatego pewnie zostałem aktorem... – pointuje ze śmiechem Czop.
By dowiedzieć się więcej, m.in. o aktorskiej historii i o wyborach, jakie życie stawia przed Ireneuszem Czopem, posłuchaj nagrania rozmowy z audycji "Ex Magazine" w Czwórce.
(kd)