Wtóruje jej Sandra Staniszewska, która wcieliła się w postać Hali Glińskiej, dziewczyny "Zośki". Aktorka wspomina, że najwięcej nerwów zjadła podczas castingów do filmu. - Sceny, które mieliśmy wówczas odtwarzać, były bardzo emocjonalne. Musiałyśmy "uruchomić" krzyk, płacz - mówią goście "Kontrkultury". - Byłyśmy tam razem, nie było jeszcze wiadomo, która z nas dostanie rolę, kto kogo zagra.
A na castingi zgłosiło się mnóstwo dziewczyn. - Trafiłam do tego filmu w ostatnim momencie, chłopcy byli już wybrani, tak naprawdę szukano już tylko Moni - wspomina Koleśnik. - Ale udało się.
Czytaj także: "Kamienie na szaniec" - film, o którym ciężko będzie zapomnieć <<<
Okazało się jednak, że prawdziwe wyzwanie było dopiero przed nimi. Musiały zmierzyć się z historią, z którą związanych jest wielu Polaków, z książką, w której większość zaczytywała się w młodości. - Chodziło mi o to, by podejść do tych bohaterów i całego tematu z szacunkiem. Zastanawiałam się, jacy naprawdę byli ci ludzie - opowiada Staniszewska. - Przeczytałam bardzo dużo dzienników, obejrzałam mnóstwo filmów. Chciałam poczuć ówczesny klimat: zagrożenie, zupełnie inny stan świadomości. Potem mocno przeżywałam kręcenie scen wojennych, śniły mi się koszmary.
Czytaj także Marcel Sabat: czasem brakuje mi dystansu do siebie <<<
Jak przyznają aktorki, najtrudniejsze w pracy nad rolami dziewczyn Zośki i Rudego, była konieczność wcielania się w role… raz na jakiś czas. - Chłopcy "weszli" w ten filmowy świat raz, na początku zdjęć, i "wyszli" z niego dopiero po ich zakończeniu. My zaś na co dzień chodziłyśmy zwyczajnie do szkoły i przyjeżdżałyśmy do Warszawy czasem, po to, by zagrać - wspomina Staniszewska. - Pamiętam, że po powrocie na plan filmowy często musiałam sama się "nakręcać", specjalnie budzić w sobie emocje, by zdjęcia się udały.
(kd/pk)