Nie tak dawno świat obiegła wiadomość, iż Madonna, została przyłapana w restauracji na piciu przyniesionego przez siebie wina. Podobnego wstydu gwiazda muzyki pop mogłaby uniknąć, gdyby wybrała się do któregoś z polskich klubów, zezwalających gościom na wchodzenie z własnymi napitkami.
- Nie każdy ma wystarczająco pieniędzy by zostawić 200-300zł na barze, bo tyle potrzeba mniej więcej, więc my dajemy możliwość by za 40-50zł, człowiek bawił się całą noc – mówił Kamil Grot z warszawskiego klubu Harlem.
W lokalu tym cyklicznie organizowane są imprezy, na które można wnieść zakupione gdzie indziej trunki pod warunkiem uiszczenia tzw. "korkowej" opłaty.
- Mamy tak dopasowaną tą opłatę żebyśmy nie byli stratni, a żeby i ludzie dobrze się bawili, bo też nie zawsze chodzi o to żeby zarobić, ale też o to, żeby wyrobić sobie renomę – mówił rozmówca Olgi Mickiewicz.
Z podobnych założeń wychodzą właściciele wrocławskiego klubu Pulp Fiction, do którego z własnym alkoholem można przychodzić w każdy poniedziałek.
- Dla nas po pierwsze to dobrze, że coś dzieje się w poniedziałki, bo zazwyczaj w ten dzień we wrocławskich klubach dzieje się niewiele. Po drugie zawsze jest tak, że goście zamawiają w lokalu soki, jedzenie, więc sobie przekąszają te własne trunki – mówił Radosław Bąk, menedżer wrocławskiego klubu Pulp Fiction.
Więcej na temat idei wnoszenia własnego alkoholu do klubu w dźwięku w boksie "Posłuchaj".
bch