Matthew Tyrmand ojca prawie nie pamięta. Książka "Jestem Tyrmand, syn Leopolda" jest nie tylko poszukiwaniem śladów ojca, o tym jak Matthew poznaje go przez jego dzieła, ale też o całym, dotychczasowym życiu autora.
- Zbyt dużo wspomnień o tacie nie mam - przyznaje Matthew Tyrmand . - Natomiast, gdy powiedziałem siostrze, że piszę książkę, nie wydała się zainteresowana, nie wierzyła dopóki nie pokazałem jej dowodów. Nie przeczytała tej publikacji, bo jest po polsku, a poza tym zna całą moją historię i nie jest nią zachwycona.
Bezpośrednim impulsem do napisania tej książki było spotkanie Matthew Tyrmanda z Kamilą Sypniewską, współautorką.
- Byłem w Darłowie, ponieważ plac w tym mieście został nazwany imieniem mojego ojca. Miałem przeciąć wstęgę - mówi Matthew Tyrmand. - Poznałem tam dziennikarkę, Kamilę Sypniewską, która pracowała nad obszernym artykułem o moim ojcu. Powiedziała, że moimi doświadczeniami i wspomnieniami zachwyciliby się polscy czytelnicy. Trochę się z nią pokłóciłem, ale przekonała mnie, że moglibyśmy to zrobić razem, przełożyć nasze rozmowy na papier, stworzyć chronologiczną opowieść o moich doświadczeniach, nie tylko o relacji z ojcem, barku ojca czy poznawaniu go przez jego dzieła - opowiada syn Leopolda Tyrmanda.
W "Jestem Tyrmand, syn Leopolda" znajdziemy też osobiste spojrzenie Matthew na Polskę, historię zdobycia polskiego obywatelstwa, wątek o pracy na Wall Street i opowieść, jak zakochał się w naszym kraju. Czytając tę książkę można poznać wiele bardzo osobistych i intymnych szczegółów z życia Matthew.
Młody Tyrmand spotyka się z czytelnikami i fanami twórczości swojego ojca. Przyznaje, że jest to dla niego bardzo miłe. - Czuję jak ważnym był człowiekiem. Wiem, jak oddziałowuje dzisiaj jego spuścizna. To wspaniałe uczucie. Cieszę się, że ludzie czytają jego książki - mówi w "Stacji Kultura" . - Nigdy nie pomyślałem, że jestem w jego cieniu. Staram się robić wszystko, by promować jego twórczość - dodaje.
(pj)