Choć większość osób wie, że to, co najważniejsze z reguły napisane jest na umowie najmniejszym druczkiem, i tak z reguły zdarza nam się takie akapity opuszczać. Są jednak instytucje, którym powinniśmy móc zaufać. Na przykład… uczelnie. Celem szkół wyższych jest bowiem wypuszczanie na rynek bezstronnych prawników, uczciwych bankowców i drobiazgowych lekarzy. Tymczasem i w tych placówkach w dokumentach zdarzają się zapisy, których treść autorzy starają się przed studentami ukryć.
Zwłaszcza, że od października ubiegłego roku uczelnie mają obowiązek podpisywać z każdym studentem umowy. – Ten dokument określa i zawiera pewien wachlarz usług edukacyjnych, które są odpłatne i z których studenci mogą korzystać – tłumaczy Marcin Poznań, Rzecznik Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. – Istnieje bowiem tabela, w której mamy dokładnie wyszczególnione, za co od studentów pobierane są dodatkowe opłaty, jest to na przykład powtarzanie zajęć.
Zdaniem Małgorzaty Cieloch z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z odpłatną usługą, czyli w tym przypadku usługą edukacyjną, zawsze po jednaj stronie będzie stał ten, kto usługę kupuje, a po drugiej ten - kto srtara się ją sprzedać. – To prosta umowa kupna-sprzedaży – mówi gość Czwórki. – Ale problem z podpisywaniem umów dotyczy głównie tych studentów, którzy za naukę płacą, a nie żaków ze studiów bezpłatnych.
Warto dodać, że chodzi nie tylko o uczelnie prywatne, ale także o te państwowe. – Jeśli przejrzymy sprawy, które prowadził UOKiK, w ciągu ostatniego roku to pewnie około połowa to uniwersytety, a druga połowa to uczelnie niepaństwowe – mówi Cieloch. – Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, które uczelnie łamią prawo bardziej.
Dowiedz się więcej o niedozwolonych postanowieniach w umowach między uczelniami a studentami i o niewłaściwych praktykach stosowanych przez uczelnie, a także o tym, na co studenci powinni zwracać baczną uwagę podczas podpisywania umowy ze swoją uczelnią, słuchając całego nagrania z audycji "4 do 4".
(kd)