Dyskusja, tocząca się przy okazji wprowadzanych przez rząd zmian w funkcjonowaniu otwartych funduszy emerytalnych, ma jedną zaletę. Zwiększa świadomość tego, jak ważną kwestią dla każdego z nas jest emerytura oraz tego, że po przejściu na nią nasze dochody ulegną zdecydowanemu zmniejszeniu. Stanie się tak niezależnie od tego, czy wybierzemy ZUS, czy OFE i niezależnie od tego, czy fundusze emerytalne będą w ogóle istniały. Stanie się tak, także niezależnie od kolejnych reform systemu emerytalnego. Nawet jeśli zostaną one wprowadzone, ich ewentualne pozytywne skutki będą odczuwalne za kilkadziesiąt lat, gdy na emeryturę będą przechodzić nasze dzieci i wnuki. Nie jest możliwe w czasie krótszym niż dziesięciolecia, odwrócenie, ani nawet zahamowanie niekorzystnych tendencji demograficznych, które powodują, że otrzymywane emerytury będą coraz niższe, a koszty ich wypłacania będą coraz mocniej obciążały budżet państwa.
Nie będziemy drukować pieniędzy
Obciążenie budżetu nie jest zaś czymś abstrakcyjnym, co nie dotyczy przeciętnego obywatela. Wręcz przeciwnie, dotyczy go podwójnie, w sposób pośredni i bezpośredni. Państwo nie dodrukowuje pieniędzy, w zależności od potrzeb budżetu, lecz ściąga je od przedsiębiorców i obywateli w postaci podatków i składek emerytalnych. Mimo że będzie ich musiało ściągać coraz więcej, emerytury będą coraz niższe, bowiem zwiększać się będzie liczba emerytów, a ubywać będzie osób czynnych zawodowo. Będziemy więc płacić coraz więcej, za coraz niższe emerytury. Podwyższanie podatków i składek negatywnie wpływa na gospodarkę, a więc pośrednio, choćby poprzez rynek pracy i wysokość wynagrodzeń, mocno odbija się na sytuacji każdego z nas. Nasz system emerytalny jest niewydolny już od dawna. Corocznie trzeba dopłacać z budżetu do emerytur i rent po kilkadziesiąt miliardów złotych. Sytuacja robi się jeszcze bardziej dramatyczna, gdy pogarsza się koniunktura gospodarcza. Wówczas spadają dochody państwa, a więc jednocześnie kurczą się możliwości finansowania różnego rodzaju wydatków, w tym na emerytury. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w ostatnich kilku latach. Rząd, dostrzegając rosnące zagrożenie dla budżetu, a jednocześnie nie chcąc pogarszać sytuacji w gospodarce podwyżkami podatków lub składek emerytalnych, zdecydował się na podwyższenie wieku emerytalnego.
Katastrofa jest nieunikniona
W emerytalnych kalkulacjach nie ma bowiem cudów i zbyt wiele się nie wymyśli. Choć szczegóły mogą wydawać się skomplikowane, to istota sprawy jest prosta, zarówno na szczeblu budżetu państwa, jak i przyszłego emeryta, czyli każdego z nas. Na poziomie budżetu wygląda to tak, że pieniądze ściągane z osób pracujących w postaci składek powinny pokrywać wydatki na wypłaty emerytur. Jak już wspomniano, nie pokrywają, mimo że od naszego wynagrodzenia państwo pobiera w formie składek aż 19,52 proc. Skoro bilans nie wychodzi na zero, to są trzy możliwości: zwiększyć przychody, czyli podwyższyć składkę, obniżyć wydatki, czyli obciąć emerytury lub ograniczyć liczbę wypłacanych emerytur, a więc podwyższyć wiek, w którym przechodzimy na emeryturę. Trzecia możliwość, to robić i jedno i drugie, najczęściej na przemian. Wiek emerytalny został podwyższony, teraz więc kolej na podwyższenie składki. W dalszej perspektywie, gdy emerytalny deficyt będzie się pogłębiał pod wpływem niekorzystnych zmian demograficznych, przyjdzie czas na obniżanie emerytur. W najbardziej optymistycznym wariancie, nie nastąpi to w sposób bezpośredni i skokowy, lecz będzie się dokonywało stopniowo, poprzez pogarszanie się proporcji między wysokością ostatniego przed przejściem na emeryturę wynagrodzenia za pracę i wypłacanej emerytury, czyli tak zwanej stopy zastąpienia. O ile obecnie, w przypadku większości osób, wysokość emerytury sięga 50-60 proc. ostatniego wynagrodzenia (w obu przypadkach mowa o kwotach brutto, czyli przed opodatkowaniem), to według szacunków już za kilkanaście lat wynosić ona będzie około 30 proc. Oznacza to, że obecny 50-latek zarabiający średnią krajową, która obecnie wynosi około 3700 zł brutto, otrzymałby 1110 zł emerytury. O tym, że nie jest to tylko straszenie, mogła się przekonać znaczna część z nas, dzięki wysyłanym przez ZUS listom, w których instytucja informuje na ile wyliczyła adresatowi hipotetyczną wysokość przyszłej emerytury. Dla większości była to wiadomość mocno rozczarowująca i dająca do myślenia, co z tym problemem zrobić.
Musimy zacząć oszczędzać
Jak wynika ze wszystkich badań ankietowych, przeprowadzanych wśród Polaków, jedynie około połowa z nas zdaje sobie sprawę z tego, że powinna dodatkowo oszczędzać na emeryturę. Druga połowa liczy na to, że sprawę załatwić powinno za nich państwo, zapewniając im byt na starość. Oznacza to, że bardzo wielu z nas, w tym także ludzi młodych, nie ma świadomości skąd się bierze emerytura i jakie są podstawowe zasady jej wyliczania. Sytuacja przypomina tę z anegdoty, w której młody człowiek zapytany skąd się bierze mleko, odpowiada, że z lodówki. Taki sposób myślenia wynika po części z braku wiedzy i refleksji, po części zaś z nawykowego myślenia, wygodnictwa i naturalnej skłonności niedopuszczania do siebie myśli o sprawach odległych i niezbyt przyjemnych, takich jak emerytura i oszczędzanie. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że już od kilkunastu lat obowiązują nowe zasady ustalania wysokości emerytury (zmiany wprowadziła reforma z 1998 r.) Te, które znamy z opowieści naszych rodziców czy dziadków, oparte na mieszance części socjalnej, liczby przepracowanych lat oraz wysokości wynagrodzeń za poszczególne okresy i systemie wskaźników przeliczeniowych i waloryzacyjnych, nas już nie obejmie. Osoby urodzone po 1948 r. nie będą już musiały biedzić się ze skomplikowanymi wyliczeniami wysokości emerytury. Dla nich, czyli dla większości z nas, zasada jest prosta. Wyliczony przez ZUS kapitał emerytalny, czyli wartość zgromadzonych składek i kapitału początkowego dla osób starszych , które pracowały zawodowo przed 1999 r., podzielić trzeba przez ustaloną szacunkowa liczbę lat życia po osiągnięciu wieku emerytalnego i otrzymamy miesięczną wysokość emerytury brutto. Ta prostota nie idzie niestety w parze z wysokością emerytury. Emerytura liczona według nowych zasad jest obecnie średnio o około jedną trzecią niższa od tej, liczonej po staremu. Z czasem te proporcje będą się jeszcze pogarszać, ponieważ maleć będzie udział kapitału początkowego w naszych emeryturach. Emerytura osoby, która pracę rozpoczęła po 1999 r. będzie zależeć już tylko od wysokości zgromadzonych składek, a więc pośrednio także liczby przepracowanych lat i bezpośrednio od przewidywanej dalszej liczby lat życia. Obecnie przyjmowana do wyliczenia wysokości emerytury liczba lat dalszego trwania życia wynosi 17 lat w przypadku osób mających obecnie 65 lat. Jednak średnia długość życia ciągle się zwiększa. W momencie, gdy na emeryturę będzie przechodziła osoba mająca obecnie 30 lat, będzie musiała swój kapitał emerytalny podzielić na znacznie większą liczbę lat pozostałych do przeżycia, a więc miesięczna wysokość emerytury będzie się zmniejszać.
Matematyka jest jednak nieubłagana
Jedynym sposobem poprawienia swojej emerytalnej przyszłości jest więc zwiększenie kapitału, gromadzonego na ten cel, czyli samodzielne odkładanie i lokowanie pieniędzy. Wielu z nas ma liczny arsenał argumentów, za pomocą których tłumaczy dlaczego nie oszczędza na emeryturę, niewielu jednak zastanawia się jak oszczędzać, mimo licznych trudności i pokus oraz jak inwestować zaoszczędzone pieniądze, by pracowały na naszą emeryturę. Matematyka jest jednak nieubłagana. By zwiększyć swoją emeryturę musimy więcej na nią odłożyć, dobrowolnie rezygnując z części bieżących wydatków. Jeśli tego nie zrobimy, na emeryturze nasze możliwości wyboru będą znacznie bardziej ograniczone. Teraz możemy oszczędzać, później będziemy do tego zmuszeni.
Open Finance, abo