Choć do świąt zostało jeszcze ponad miesiąc, świąteczna komedia "List do M." już ściąga przed ekran prawdziwe tłumy. Przez pierwszy weekend wyświetlania, film obejrzało ponad 374 tysiące ludzi, co więcej film, w odróżnieniu od większości polskich komedii romantycznych zbiera dobre recenzje.
- Moim zdaniem nie ma niczego złego w komediach romantycznych, jest tylko zły, albo dobry film. Ważna jest historia. Jak budujemy komedię tylko z głupich żartów to już przy piątym staje się to męczące – mówił w Czwórce reżyser filmu Mitja Okorn.
Słoweńskiego twórcę, znanego do tej pory przede wszystkim z kręcenia teledysków i seriali, do pracy nad "Listem M." przekonał scenariusz.
- Dostałem wiele scenariuszowych propozycji, ale ta spodobała mi się najbardziej. Był w nim nostalgiczny wątek, który sprawił, że się popłakałem już na etapie czytania tekstu. Od razu zacząłem się zastanawiać nad uzyskaniem podobnego efektu z pozostałymi 4 wątkami – mówił gość "Stacji Kultura".
W filmie przedstawione są losy 5 kobiet i 5 mężczyzn, którzy właśnie w święta, przekonują się, że nie da się uciec przed miłością. Że ten w sumie dobrze znany schemat świątecznych komedii można było opowiedzieć na nowo w sposób udany Mitja przekonał się objeżdżając w weekend kina i oglądając reakcje widowni.
- Ludzie wszędzie reagują podobnie, pół filmu się śmieją, a pół siedzą cicho i pociągają nosem. Rozśmieszyć ludzi jest łatwiej niż wzruszyć – podkreślał reżyser.
Więcej na temat filmu i współpracy Mitji z gwiazdami polskiego kina w dźwięku w boksie "Posłuchaj".
(bch)