- Smolik wydawał mi się wtedy najlepszym muzykiem, jakiego znałem. On jednak w siebie nie wierzył - wspomina Paweł Jóźwicki, na przełomie stuleci szef wytwórni Sissy Records, współodpowiedzialnej także za sukcesy Ścianki, Cool Kids of Death, Homo Sapiens czy Futra.
Gdyby nie konsekwentna "indoktrynacja" Jóźwickiego do powstania płyty "Smolik" najprawdopobniej by nie doszło. Nie tylko ze względu na wrodzoną skromność samego artysty. - W Polsce panował wtedy jeszcze czas spuścizny gitarowej - mówi Andrzej Smolik. - Nie wierzyłem, że muzyka elektroniczna ma u nas szansę na masowe zainteresowanie.
Ostatecznie do mocno spóźnionego debiutu doszło w maju 2001 roku. Spóźnionego, bowiem pierwszy producent RP miał już wtedy za sobą całkiem udaną karierę klawiszowca (m.in. Wilków oraz T.Love), a także twórcy brzmienia piosenek Roberta Gawlińskiego czy Kasi Nosowskiej.
"Smolik" był jedną z pierwszych polskich produkcji nawiązujących dialog ze światowymi dokonaniami w dziedzinie muzyki chilloutowej, gatunku stworzonego po ty by uspokajać, relaksować i spędzać przy nim leniwe poranki w łóżku. Artysta sięgnął do wzorców "french touch" oraz brytyjskiej muzyki klubowej. Album promowały single "T.Time" oraz "50 tysięcy 881", w których gościnnie zaśpiewali Novika oraz Artur Rojek.
- Już wtedy uważałem Andrzej za jednego z najciekawszych polskich producentów - wspomina Novika. - Dla mnie ten singiel był więc spełnieniem marzeń. Zresztą wciąż są ludzie, którzy kojarzą mnie wyłącznie z "T.Time".
Debiut Smolika wzbudził ogromny etuzjazm branży oraz mediów, co nie przełożyło się jednak do końca na wyniki sprzedaży. Chyba masowy polski odbiorca nie był jeszcze gotowy na tego typu estetykę, ani na samą ideę "albumu producenckiego".
- Byłem rozgoryczony, że rozgłośnie radiowe nie chciały grać piosenki z Rojkiem, a "T.Time" nie sprzedało się w stu tysiącach egzemplarzy - przyznaje Paweł Jóźwicki. - Pomysł zebrania kilku wokalistów na jednej płycie prawie nigdy nie działa. Słuchacze nie przyzwyczajają się po prostu tak szybko do głosu.
Kolejnym symptomem pionierstwa Smolika na polskim gruncie był... brak pomysłu na granie koncertów. - Pierwsze występy były bardzo ubogie. Nie wiedziałem, jak przełożyć muzykę elektroniczną na żywe granie - wspomina. - Początkowo posługiwałem się komputerami, ale one zbyt często zawodziły. Ostatecznie zacząłem odtwarzać podkłady z płyt, a na żywo szedł tylko wokal oraz "dogrywki". Bardziej przypominało to didżejski live act niż prawdziwy koncert.
Mimo wszystko "Smolik" okazał się przełomem nie tylko w karierze artysty, lecz także na polskim rynku muzycznym w ogóle: - Kończąc pracę nad pierwszą płytą, wiedziałem już że będzie druga. Posmakowałem samodzielności i nabrałem przekonania, że w kolejnym podejściu poprawię wszystko, co zepsułem na debiucie. I, jak to często bywa, "dwójka" okazała się porażką.
Ale to już zupełnie inna historia...
Aby posłuchać reportażu Anny Gacek i Tomasza Żądy wystarczy kliknąć ikonę dźwięku "Debiut pierwszego producenta RP" w boksie "Posłuchaj" po prawej stronie.