OPZZ szykuje projekt ustawy wprowadzającej jawność płac wśród wszystkich polskich pracowników i pracodawców. Urzędnicy powołują się na przykład Skandynawii, gdzie dochody od lat są jawne. W Polsce pomysł wywołuje kontrowersje.
Choć wśród słuchaczy Czwórki zdania są podzielone, często odwołują się oni do naszej polskiej, zaściankowej zazdrości. – Jeśli ktoś nie będzie mnie lubił za to, że więcej zarabiam, sam powinien więcej pracować – padają głosy.
Zdaniem Andrzeja Sadowskiego z Centrum im. Adama Smitha ujawnienie zarobków byłoby zwyczajnie naruszeniem praw obywateli do prywatności. – Nawet w czasach PRL-u nie proponowano takich rozwiązań, mimo, że wtedy przedsiębiorstwa należały do rządu i były w jego gestii. Nie widzę więc powodu, by teraz zmuszać przedsiębiorcę, by niemalże wywieszał sobie na drzwiach listę płac – mówi ekspert. – Co innego, gdy politycy, czy związkowcy otrzymują fundusze z naszych podatków. To, jak są wydawane te pieniądze, musi być element informacji publicznej.
Według Jacka Kucharczyka z Instytutu Spraw Publicznych jednak pomysł wart jest dyskusji. – Są dobre argumenty za tym, by wprowadzić taką jawność. I to na dwóch poziomach – przekonywał gość "4 do 4". – Po pierwsze na poziomie konkretnej firmy, gdzie zdjęcie pewnego tabu, jakim są zarobki poprawiałoby atmosferę i budowało poczucie wspólnoty i solidarności wśród pracowników. A po drugie, ogólnie, na poziomie opinii publicznej.
(kd)