Logo Polskiego Radia
Jedynka
migrator migrator 05.05.2010

Teren katastrofy TU-154 jest niezabezpieczony?

W związku z badaniem okoliczności katastrofy samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem pojawia się coraz więcej nowych wątków. W środę gość Sygnałów Dnia Albert Waśkiewicz opowiadał, że będąc na miejscu katastrofy zbierał rzeczy osobiste ofiar katastrofy, które na dowód przywiózł do studia Jedynki. Jak twierdzi, takich osób jest tam więcej. Także przedmiotów należących do ofiar oraz szczątków samolotu podobno tam nie brakuje. Czy tak się zabezpiecza miejsce katastrofy lotniczej?

- Trochę trudno jest mi uwierzyć w te szczegóły, które przytoczono w Jedynce. Niemniej jestem wewnętrznie przekonany, że jeśli cokolwiek pozostało na miejscu ze szczątków samolotu, to nie obyło się to bez wiedzy i akceptacji komisji badającej tę katastrofę - mówi Tomasz Białoszewski, publicysta lotniczy.

- Przyjęto pewne hipotezy co do przyczyn katastrofy, które później śledczy kolejno eliminowali, jak to się zgodnie z algorytmem takich badań odbywa. I jeśli uznali, że te kawałki - może poszycia samolotu, czy jakieś inne elementy mogą tam pozostać, to tak się stało. Jeżeli będzie trzeba, to członkowie komisji wejdą pewnie jeszcze na miejsce katastrofy i będą być może jeszcze jakieś hipotezy wyjaśniać. Sądzę natomiast, że po zakończeniu tych czynności wyjaśniających teren zostanie posprzątany - uważa Tomasz Białoszewski.

- Być może ludzie chcą mieć takie przedziwne trofea czy pamiątki. Ja bym takich nie chciał mieć i bym ich nie zbierał. Uważam, że nikt logicznie myślący nie wchodzi jednak na teren katastrofy, na którym ciągle jeszcze pracuje komisja - mówi gość Jedynki.

Rozmawiał Przemysław Szubartowicz

(pm)

*

  • Przemysław Szubartowicz: Tomasz Białoszewski, publicysta lotniczy.

    Tomasz Białoszewski: Witam pana, witam państwa.

    P.S.: Nad badaniem katastrofy pod Smoleńskiem coraz więcej znaków zapytania, coraz więcej domniemań, pytań, rozmaitych nowych wątków, na przykład taki: dzisiaj na antenie Polskiego Radia w Jedynce pan Albert Waśkiewicz mówił o tym, że pojechał na lotnisko, na ten teren obok lotniska, gdzie wydarzyła się katastrofa, i pozbierał przedmioty, które należały do ofiar, jakieś szczątki samolotu przy okazji, kawałki garderoby, zdjęcia. Czy tak się zabezpiecza teren katastrofy lotniczej?

    T.B.: Trochę trudno jest mi uwierzyć w te szczegóły, które był pan uprzejmy przytoczyć. Niemniej jestem gdzieś wewnętrznie przekonany, że jeśli cokolwiek pozostało na tym terenie ze szczątków samolotu, to nie obyło się to bez wiedzy i jednak użyję określenia: akceptacji komisji badającej tę katastrofę. Przyjęto pewne hipotezy na początku, tych hipotez było dużo co do przyczyn katastrofy, potem śledczy kolejno je eliminowali, bo tak to się zgodnie z algorytmem tego typu działań odbywa, i jeśli uznali, że, nie wiem, te kawałki, być może poszycia, być może jakieś tam jeszcze inne elementy...

    P.S.: Dla wyjaśnienia dodam, że pan Albert Waśkiewicz przyniósł do naszego studia te fragmenty, tam był mankiet od koszuli razem ze spinką, tam było zdjęcie jednej ze stewardes, tam był jakiś metalowy fragment samolotu, poza tym klisza, kawałek płyty CD wskazującej na to, że rzeczywiście mogła należeć do kogoś, kto był na pokładzie. Tak że dowód w pudełku przywiózł. Jeszcze opowiadał o tym, że ludzie z okolicznych miejscowości czy stamtąd zbierają do worków i wynoszą jako jakieś, nie wiem, czy trofea, czy pamiątki, czy coś jeszcze innego.

    T.B.: I to mnie bardziej przekonuje, że ludzie być może chcą mieć takie przedziwne, jak pan użył określenia, trofea czy pamiątki. Ja pewnie bym ich nie chciał mieć i pewnie bym ich nie zbierał. Tak że uważam, że nikt logicznie myślący nie wchodzi jednak na teren, gdzie ciągle jeszcze pracuje komisja. Komisja nie zakończyła w sposób formalny badań, w związku z tym rozumiem, że w każdej chwili, gdyby chciała coś doposażyć jeszcze w jakąkolwiek wiedzę dotyczącą tego, co zostało ewentualnie jeszcze na tym terenie, to po prostu tam wróci i sobie to będzie jeszcze badała. Natomiast w którymś momencie na pewno to wszystko zostanie po prostu bardzo precyzyjnie wyczyszczone.

    P.S.: Tak, tylko pojawiają się głosy, czy ten teren nie powinien być zamknięty, otoczony jakimś drutem czy jakąś taśmą specjalistyczną. I tutaj w tej sprawie ma minister sprawiedliwości polski również występować czy wręcz już wystąpił i działania mają być podejmowane, bo to duże oburzenie wzbudziło.

    T.B.: Jeśli pyta pan o moje zdanie, tak, powinno być otoczone. Powinno być zamknięte i tam osoby postronne ponad wszelką wątpliwość nie powinny wchodzić.

    P.S.: I druga informacja, która pojawiła się również dzisiaj, że pojawił się na nagraniach z czarnych skrzynek piąty głos w kabinie pilotów, czyli osoby postronnej, czyli nie byli to ani piloci, którzy byli w kabinie, tylko ktoś i nie wiadomo, kto. Czy to jest możliwe w takiej sytuacji, kiedy samolot leci, jest wiadomość o złej pogodzie, ewentualnie włączają się alarmy i tak dalej, i tak dalej, to, co mniej więcej już możemy wiedzieć?

    T.B.: Trudno nam jest w tym momencie orzec, czy ten głos pojawiał się także w chwili, kiedy były włączone alarmy, czy też przedtem. Tego nie wiemy. Jeśli pojawiał się przedtem, to jest możliwe. Samolot tego typu nie jest tak obwarowany (mam na myśli kokpit) i przepisami, i zamkami, że nie można się dostać do kabiny pilotów. Poza tym istnieje formalna komunikacja pomiędzy kokpitem a salonikiem VIP i dysponentem, najważniejszą osobą na pokładzie. Ponad wszelką wątpliwość w którymś momencie tego lotu dysponent, jestem o tym absolutnie przekonany, został powiadomiony w takiej czy innej formie czy bezpośrednio przez dowódcę załogi, czy wydelegowanego w tym przypadku nawigatora, bo on może też być takim łącznikiem między kokpitem a salonem, o warunkach pogodowych i być może były na ten temat jakieś dywagacje.

    Co do piątego głosu – być może pojawił się tam ktoś, nie wiem, z polityków, może ktoś z wojskowych. Moglibyśmy tutaj oczywiście gdybać, po co, niemniej nie potrafimy dzisiaj powiedzieć, czy ten głos to był także element, nie wiem, nazwałbym to delikatnie ciśnienia za plecami pilota.

    P.S.: Właśnie, ale jaka jest procedura na takim samolocie, który wiezie takich gości, a przede wszystkim prezydenta kraju, jego małżonkę i innych dostojników państwowych, jeżeli jest zła pogoda, jeżeli się okazuje, że są problemy z decyzją w sprawie lądowania? To co, konsultacja z prezydentem, czy konsultacja z dowódcą sił powietrznych?

    T.B.: Dowódca załogi ma obowiązek powiadomić główną osobę na pokładzie o sytuacji w powietrzu, jeśli sytuacja ta wymaga, aby VIP ją znał, czyli w tym przypadku wiadomo, że samolot leciał na bardzo ważną uroczystość, leciał już w pewnym deficycie czasu, bo wystartował nieco z pewnym opóźnieniem i wszystkim na pewno bardzo zależało na tym, żeby znaleźć się na miejscu uroczystości w Katyniu. Więc na pewno został powiadomiony o tym. Natomiast nie sądzę, żeby dowódca załogi poszedł pytać o radę. To on jest kapitanem i to on podejmuje wszelkie ostateczne decyzje.

    P.S.: A wyklucza pan, że ktoś przyszedł z radą i niekoniecznie oczywiście wiadomo, kto, ale ktokolwiek tego samolotu?

    T.B.: Nie wykluczam.

    P.S.: Z generalicji? Z dowódców?

    T.B.: Nie wykluczam tego. Nie mogę takiego czegoś wykluczyć, ponieważ w tym samolocie byli obecni najważniejsi, w tym także przecież dowódca sił powietrznych, ale to wcale nie musiał być on.

    P.S.: No tak, tego pewnie się nie dowiemy, chyba że poznamy zapisy dokładne z czarnych skrzynek bądź zapisy rozmów w kokpicie.

    T.B.: Nie wiemy też, panie redaktorze, czy był to męski czy damski głos. Mogła to być także stewardesa.

    P.S.: No tak, to jest wszystko cały czas jeszcze pod znakiem zapytania. Ale pojawiły się też głosy, że ten samolot w ogóle nie powinien lądować w takich warunkach. Pan zna dobrze Tu-154, przynajmniej wie, jak one funkcjonują, jak lądują, w jaki sposób się to robi. No, lotnisko w Smoleńsku to nie jest Okęcie. To jest zupełnie inny typ.

    T.B.: Oczywiście. I przede wszystkim musimy powiedzieć tak: na to lotnisko, nieczynne w tej chwili z definicji, ponieważ ono nie jest już lotniskiem bojowym, nie spełnia funkcji lotniska zapasowego w rosyjskich siłach powietrznych, a jest jedynie bazą, taką przechowalnią starych samolotów, można by tak w wielkim skrócie myślowym to określić, to tam niepotrzebna jest Rosjanom jakaś rozbuchana infrastruktura kierowania lotami. To, co jest, te dwie radiolatarnie z jednej i z drugiej strony, czyli tzw. podejście NDB, w zupełności im wystarcza, jeśli muszą tam lądować. To my tam chcemy latać, nam jest tam blisko do grobów naszych wspaniałych oficerów i to my powinniśmy się dostosowywać pod każdym względem do nich. W związku z powyższym to my musimy umieć latać także na te systemy, mimo że Tu-154 wyposażony był bardzo bogato.

    P.S.: No tak, ale właśnie w opinii na przykład różnych ekspertów, ale na przykład generała Anatola Czabana, w ogóle nie powinien ten samolot lądować, jeżeli była taka mgła i że to jest po prostu błąd i on nie wie, co się stało zy wiele pytań się pojawia, co się stało, że ktoś podjął taką decyzję, żeby lądować. Jakie mogą być hipotezy?

    T.B.: To jest olbrzymia niewiadoma i tutaj nie pozostanie nam nic innego, jak czekać na wyrok, orzeczenie komisji. Natomiast rozmawiałem osobiście z pilotami, którzy latali tym samolotem po wielokroć, z którymi ja miałem przyjemność także przebywać na pokładzie tego samolotu, i żaden nie powiedział: wylądowałbym w tych warunkach, mimo iż w moim rozumieniu są znakomicie wyszkolonymi lotnikami, na tym samolocie i nie tylko na tym typie, ale także na tym konkretnym egzemplarzu, żaden nie powiedział: podjąłbym próbę wylądowania. Dlaczego próba została podjęta? Tego niestety nie wiemy.

    P.S.: Ale jednak tym samolotem leciała delegacja, a nie innym, nie na przykład wojskowym. Może kwestia też tego, kto pilotuje samolot, czy pilot cywilny, czy pilot wojskowy? Jak ta kwestia jest według pana u nas rozwiązana? Bo mówi się też o proceduralnych problemach. Czy to nie jest element jakiejś błędnej procedury, sięgającej jeszcze w przeszłość?

    T.B.: Niestety jest to możliwe i pewnie potrzebowalibyśmy, aby ta antena trwała kilka godzin, żeby spróbować cofając się, odtworzyć, w którym momencie ewentualne procedury zostały zakłócone. Wyrażam absolutne przekonanie, że rozmiar tej katastrofy i jej wymiar spowoduje także, że ta tragedia zostanie wyjaśniona do spodu, przepraszam za kolokwializm. Nie będziemy mieli żadnych wątpliwości, w którym momencie zostały zachwiane procedury, zakładając, że przyjmujemy hipotezę, iż procedury szkoleniowe w jakikolwiek sposób zostały zachwiane. Natomiast podkreślam – ten samolot nie miał prawa w tym momencie znaleźć się w tym miejscu na tej wysokości. Wszystko to, co się zdarzyło, można by rzec w wielkim skrócie znowu, przeczy zdrowemu lotniczemu rozsądkowi.

    P.S.: A te wszystkie – to jeszcze ostatnia kwestia – pojawiające się wokół tej tragedii w przestrzeni publicznej rozmaite hipotezy, jakieś spiskowe teorie o tym, że inny samolot mógł zepchnąć albo że to było jakieś celowe działanie albo że pilot został specjalnie wprowadzony w błąd, co pan o tym sądzi? To oczywiście zawsze się pojawiają tego typu wątpliwości czy tego typu pytania, czasami zupełnie pozbawione sensu, ale jednak.

    T.B.: Mam wrażenie, że wymienił pan tylko te najłagodniej brzmiące spośród całej plejady spiskowych teorii, które krążą po Internecie i nie tylko. Ja przyjmuję do wiadomości, że są ludzie myślący inaczej niż ja, niemniej poddawanie ich analizie uważałbym za gloryfikowanie właśnie tego innego myślenia i nie bardzo chciałbym to robić.

    P.S.: Dziękuję bardzo. Tomasz Białoszewski, publicysta lotniczy, był naszym gościem.

    T.B.: Dziękuję bardzo.

    (J.M.)