Logo Polskiego Radia
Jedynka
migrator migrator 20.05.2010

Nasz system przeciwpowodziowy to skansen

Zamiast budowy nowych wałów trzeba wprowadzić nowoczesny system ograniczania skutków powodzi.

Powodzie były, są i będą. I nie ma takich technicznych możliwości, żeby je zlikwidować. Można jedynie ograniczyć skutki powodzi. Ale sposobem nie jest budowa nowych wałów. Trzeba przede wszystkim zakazać budowy na terenach zalewowych.

- Wały tworzą iluzję bezpieczeństwa - mówi w "Sygnałach Dnia" hydrolog, dr Janusz Żelaziński. Bo kiedyś te wały nie wytrzymają naporu wody i dojdzie do zalania. Dlatego należy zaprzestać budowy nowych wałów i przygotować kompleksowy program zwalczania skutków powodzi. - Nasz obecny system ochrony przeciwpowodziowej to skansen - ocenia hydrolog.

Ekspert zwraca uwagę, że jeśli obwałujemy rzekę to woda tylko szybciej spływa i stwarza zagrożenie dla kolejnych terenów. Zaś tereny obwałowane staną się łakomym kąskiem dla budowlańców.

Według Żelazińskiego, stosowanie takich metod ochrony przeciwpowodziowej, jak wały i zbiorniki retencyjne jest drogie, ale nieskuteczne. Należy natomiast zablokować możliwość zabudowy terenów zalewowych, co obecnie jest zaniedbywane.

Gość "Sygnałów Dnia" uważa, że trzeba przygotować plany ochrony przeciwpowodziowej dla całych dorzeczy. położonech.

Zdaniem hydrologa, wprowadzenie stanu nadzwyczajnego na terenach dotkniętych kataklizmem byłoby błędem, ponieważ oznaczałoby przejęcie kierowania akcją przeciwpowodziową przez władze centralne. Wówczas walka z żywiołem przebiegałaby mniej sprawnie niż w sytuacji, kiedy kierują nią władze lokalne.

Ekspert jest również przeciwny przyjmowaniu specustaw w związku z powodzią. Jego zdaniem, to nie jest dobre rozwiązanie, gdyż ich wprowadzanie w życie dużo kosztuje, a zwykle nie wpływa realnie na poprawę bezpieczeństwa terenów zagrożonych przez powodzie. Jako przykład Żelaziński podaje program "Odra 2006". - To wyjątkowy knot, a Sejm go przyjął mijmo krytycznych uwag - mówi. Lepiej zablokować specustawą możliwość zabudowy terenów zalewowych.

Hydrolog Janusz Żelaziński uważa, że powinniśmy wprowadzić w Polsce nowoczesny program ochrony przeciwpowodziowej. Jego zdaniem, przy tworzeniu takiego systemu należy wykorzystać dyrektywę powodziową Unii Europejskiej oraz tak zwane katalogi dobrych praktyk, przygotowane przez kraje zachodnie po klęskach żywiołowych w latach 90 - tych. Janusz Żelaziński dodał, że taki program powinien wykorzystywać wszystkie dostępne metody ograniczania ryzyka powodziowego, którego jednak wyeliminować całkowicie nie można.

(ag)

*

  • Krzysztof Grzesiowski: Relacjom przysłuchiwał się nasz gość: hydrolog, dr Janusz Żelaziński. Dzień dobry, panie doktorze, witamy w Sygnałach.

    Dr Janusz Żelaziński: Dzień dobry.

    K.G.: Kilka dni temu w jednym z wywiadów powiedział pan rzeczy proste, ale które chyba trudno trafiają do świadomości, że powodzi nie da się uniknąć ani zlikwidować, jak są duże opady deszczu, to rzeki po prostu wylewają. Tak to już jest.

    J.Ż.: Tak, nawet pozwoliłem sobie powiedzieć, że nasz system ochrony przeciwpowodziowej to skansen, co zbulwersowało wiele osób. Ja bym chciał powiedzieć o pewnych niepokojących mnie tezach, które są głoszone w mediach, dotyczące tego, co należy natychmiast zrobić po powodzi. Pierwsza rzecz, która mnie niepokoi, to jest presja na ustalenie stanu nadzwyczajnego czy stanu klęski żywiołowej. Jestem absolutnie przeciwny, bo tak naprawdę oznacza to centralizację podejmowania decyzji. Niestety doświadczenie jest takie, że czym wyżej w hierarchii administracyjnej, tym niższe kompetencje fachowe. Nie możemy doprowadzić do takiej paranoi, jak w 79 roku, kiedy towarzysz Gierek pouczał, jak należy budować wały. Było to dosyć śmieszne i straszne, sam uczestniczyłem w tej farsie. Więc moim zdaniem jest to błąd. Najlepiej sytuację znają miejscowi i niech samorządy raczej podejmują decyzje, a nie centrala.

    Pojawiły się dwie sugestie. Nie sądzę, żeby najwyższe czynniki – premier, marszałek – wpadali na takie pomysły, to raczej są sugestie... nie wiem, może takich, którzy chcieliby zarobić na pieniądzach, które niewątpliwie pojawią się po powodzi w postaci różnych pożyczek, dotacji i tak dalej. Mówi się o specustawie, która spowodowałaby możliwość wykupywania gruntów pod zbiorniki retencyjne. Jestem głęboko przekonany, że zbiornik retencyjny jest jednym z najmniej skutecznych i najbardziej marnotrawnych sposobów ograniczania ryzyka powodziowego. Popierałbym to, gdyby wykupywano grunty pod poldery, czyli tereny, które z góry przeznaczamy na zalanie. To jest działanie słuszne, natomiast jeżeli będą wykupywanie jakieś grunty i będą budowane mała zbiorniki retencyjne, będziemy mieli realne wydatki i wirtualne efekty.

    K.G.: Czyli to potem będzie zapisywane po stronie rachunku strat, jak rozumiem.

    J.Ż.: Tak jest. Boję się bardzo powtórzenia pewnych scenariuszy, które nastąpiły po powodzi 97 roku, kiedy rzeczywiście Polska zaciągnęła z różnych stron wysokie pożyczki i tak naprawdę należałoby się przyjrzeć, na co te pieniądze wydano i jak rzeczywiście zmniejszyło się ryzyko powodzi na Odrze powyżej Wrocławia. Moim zdaniem w bardzo niewielkim stopniu. I boję się, że pod tą presją chwili specustaw, jak i specjalnych działań mogą ad hoc być tworzone programy zbliżone na przykład do „Programu dla Odry 2006”. Jest taki program, do dzisiaj obowiązuje. Jest to wyjątkowy „knot”. Ja ten program krytykowałem na zlecenie komisji sejmowej przed... Ta moja krytyka jest nadal aktualna i ekspertyza jest w Kancelarii Sejmu. Oczywiście zostało to zignorowane, sejm podjął uchwałę o realizacji tego programu. I to jest właśnie dla mnie przykład, jak można wydawać realne publiczne pieniądze, nie uzyskując większych efektów. Znaczy tam pewne rzeczy zostały zrobione.

    Więc to jest drugie moje przesłanie: nie róbmy specustaw, bo to się z reguły źle kończy, powoduje beztroskie wydawanie publicznych pieniędzy, a często się tak kończy jak specustawy dotyczące budownictwa drogowego, to znaczy pogróżkami ze strony Unii Europejskiej o Rospudę i tak dalej, i tak dalej.

    K.G.: No dobrze, panie doktorze, to skoro wały nie pomagają, a zbiorniki retencyjne nie pomagają, no to jak ograniczać? Bo rozumiem, że jesteśmy w tej fazie ograniczania...

    J.Ż.: Tak, oczywiście.

    K.G.: Skoro zapobiec nie możemy, to jak ograniczać straty?

    J.Ż.: Oczywiście. Ja o tym wielokrotnie mówiłem już w różnych mediach, powtórzę to w Jedynce, która ma szeroki zasięg. Powinniśmy zrobić nowoczesny program ochrony przeciwpowodziowej dla kraju. Takiego programu nie ma, a te, które są, są skandalicznie złe, są anachroniczne. W tych programach przewiduje się budowę tysięcy kilometrów nowych wałów przeciwpowodziowych. To powinno być w ogóle zakazane, nowe wały. Ja nie mówię o istniejących wałach chroniących miasta, oczywiście nie można w żaden sposób likwidować wałów chroniących Warszawę, za chwilę będziemy mieli tu powódź. Budowanie nowych wałów powoduje eskalację szkód w przyszłości, dlatego że tereny, które są nieobwałowane od wieków, nie są zabudowane. Jeżeli wybudujemy tam wały, natychmiast będzie presja inwestycyjna i na tych terenach powstaną budynki. Wały w pewnym momencie zawiodą (co są warte, widać śledząc media, ile już mają przerw w wałach) i będą szkody. Czyli musimy zrobić program ochrony przeciwpowodziowej, nowoczesny program, wykorzystując dyrektywę Unii Europejskiej, tzw. dyrektywę powodziową, która daje ramy prawne, zresztą obowiązujące u nas, tylko niehonorowane, i wykorzystując tzw. katalogi dobrych praktyk przygotowane przez kraje zachodnie po klęskach powodziowych, jakie miały miejsce w 90. latach na Mississipi, na Renie i tak dalej. Pojęcie ochrony przeciwpowodziowej zastąpiono pojęciem angielskim risk management, tłumaczę to jako „ograniczenie ryzyka powodziowego”. Wyszli autorzy tych dokumentów z pragmatycznego spostrzeżenia, że nie da się powodzi zlikwidować, możemy tylko próbować ograniczyć związane z nią ryzyko, czyli ryzyko śmierci ludzi i wielkich strat materialnych. I oczywiście środki techniczne są też niezbędne, no bo tak jak powiedziałem, Warszawę chronią wały, pewnie jedna trzecia miasta jest w terenie zalewowym Wisły, ale to nie są jedyne środki. I one zresztą są bardzo, no, powiedzmy, dwuznaczne, dlatego że właśnie tworzą dodatkowe źródło zagrożenia, tworzą iluzję bezpieczeństwa, presję inwestycyjną na teren zalewowy i w momencie, kiedy zawiodą te środki, są olbrzymie szkody. Tak że ten nowoczesny plan robiony według standardów tzw. krajów rozwiniętych polega na wykorzystaniu jednocześnie wszystkich dostępnych metod dla ograniczenia ryzyka. Po pierwsze należałoby twardo zablokować możliwość zabudowy terenów zalewowych. Popełniono tu olbrzymie błędy. I to się być może kwalifikuje na specustawę, a nie jakieś tam budowy wałów czy tylko terenów. Krótko mówiąc, należy szybko, ale zgodnie ze standardami nowoczesnymi przygotować plany ochrony przeciwpowodziowej i to dla całych dorzeczy. To nie mogą być działania lokalne, one na ogół lokalnie mogą coś poprawić, tylko zwiększają zagrożenie poniżej. Bo jeżeli udrożnimy rzekę, to przyspiesza to spływ wód i tak dalej.

    K.G.: Wydaje się takie proste i oczywiste, lecz realizacja tego...

    J.Ż.: Tak, no, niestety z realizacją są kłopoty.

    K.G.: Panie doktorze, dziękujemy za rozmowę. Dr Janusz Żelaziński, hydrolog, gość Sygnałów Dnia.

    (J.M.)