Logo Polskiego Radia
Jedynka
migrator migrator 07.01.2010

Następne wybory rozstrzygną się w internecie

Rok 2010 będzie rokiem opowiadaczy historii. Włączając radio czy telewizor będziemy słuchali komentatorów najświeższych wydarzeń.

Czasy gabinetowych ustaleń "wasz prezydent, nasz premier" skończyły się - ogłosił w "Sygnałach Dnia" ekspert od wizerunku politycznego Eryk Mistewicz. Najbliższe wybory jeszcze nie, ale następne przeniosą się do internetu. Tam politycy będą zabiegać o głosy wyborców. Już teraz wielu z nich ma własne strony i za pomocą internetu kontaktuje się z wyborcami - ocenił.

Rok 2010 będzie rokiem opowiadaczy historii. Włączając radio czy telewizor będziemy słuchali komentatorów najświeższych wydarzeń - mówił Mistewicz. I niekoniecznie muszą opowiadać o wielkiej polityce. To może być na przykład problem bezpańskich psów - wyjaśniał gość Programu Pierwszego. I dobrze, bo może w ten sposób doprowadzimy do zwiększenia frekwencji wyborczej

Krzysztof Grzesiowski: Proszę państwa, w roku 2008 nasz gość w wywiadzie dla ówczesnego dziennika, obecnego dziennika Gazety Prawnej powiedział, cytuję: „Pięć lat temu ton w polityce nadawała jedna gazeta plus Wiadomości o 19.30. I może poranne Sygnały Dnia. Tam mówiono, jak rozumieć to, co się dzieje, kto jest dobry, kto zły, kto jest kompletnym wariatem, a kto ostoją rozsądku. A dziś...” A dziś? No właśnie. Eryk Mistewicz, konsultant, doradca polityczny, gość Sygnałów. Dziękujemy za zwrócenie uwagi na to, co robiliśmy jeszcze dwa lata temu, ale zdaje się po dwóch latach zmieniło się coś.

  • Eryk Mistewicz: Dzień dobry, witam serdecznie. Zmienia się ten świat. Ten świat gna tak szybko, przecież w tej chwili mamy milion stacji telewizyjnych, milion stacji radiowych, milion gazet w Internecie, miliony źródeł w postaci kanałów RSS, kanałów, które możemy sobie dowolnie konfigurować i podsłuchiwać, podpatrywać, co też na przykład na twitterze napisze Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich, który, jeszcze zanim dziennikarze do niego dotrą, napisze o tym, że choruje na bardzo ciężką odmianę grypy. Inni politycy również bezpośrednio komunikują się z ludźmi. Nie potrzebują po części już tych tradycyjnych mediów, nie potrzebują pośredników w obiegu informacji. Jeżeli potrzebują kogoś, to potrzebują takiego młodego chłopaka, jak ten 27–latek przy Obamie, który stworzył mu fenomenalną sieć liczącą ponad 3 miliony osób, ludzi, którzy otrzymywali informacje o kampanii Obamy, wpłacali mu drobne pieniążki, drobne, czasami większe, to były... tamten system funkcjonowania w polityce wygląda inaczej, i w zamian otrzymywali w wyprzedzeniem, jeszcze przed tradycyjnymi mediami informacje o tym, kto na przykład będzie nominowany na wiceprezydenta, jeżeli Obama wygra.

    Jeżeli mówimy o zeszłym roku, to był rok marketingu politycznego, który został uhonorowany Nagrodą Nobla, bo przecież Nagroda Nobla dla Obamy to jest nic innego tylko nagroda dla marketingu politycznego, dla ludzi wygrywających wybory.

    K.G.: Czy taki dwudziestosiedmiolatek od Baracka Obamy przydałby się zatem naszym kandydatom na fotel prezydenta?

    E.M.: Nie, jeszcze nie jest ten etap rozwoju infrastruktury teletechnicznej, jeszcze nie jest ten etap, kiedy to wszyscy komunikujemy się za pośrednictwem twittera. Jest to bardzo ekskluzywne w tej chwili narzędzie i takie bardziej profesjonalne niż narzędzie do komunikowania się na Polaków, to jeszcze nie jest ten etap rozwoju, ale jeszcze następne wybory bądź jeszcze następne to będą wybory, które się rozegrają w dużej części w Internecie. Te w roku 2010 – czy samorządowe, czy prezydenckie – jeszcze nie, chociaż już coraz więcej na przykład jest polityków, prezydentów miast, burmistrzów na twitterze.

    K.G.: Zaufanie, popularność, wizerunek, zdolność do dopasowania się do nastrojów. Co decyduje o sukcesie polityka?

    E.M.: Nie, nie...

    K.G.: Jeśli przyjmiemy, że rozmawiamy o wyborach prezydenckich.

    E.M.: Możemy tam dodać jeszcze charyzmę...

    K.G.: No właśnie.

    E.M.: ...możemy dodać wiele różnych cech, a ja bym na pierwszym miejscu jednak postawił narrację, własną opowieść. Rok 2010 to będzie rok opowiadaczy historii, opowiadaczy fascynujących historii, które będą nas budziły. Wtedy, kiedy będziemy włączali radio, telewizor, sięgali do Internetu czy sięgali po poranną gazetę, będziemy już wiedzieli, jaka historia jest dominująca, o czym mówią dzisiaj rodacy, o czym należy mówić w biurach, w metrze, w autobusie, w taksówce.

    K.G.: Ale dominująca czy interesująca? Bo to nie jest to samo.

    E.M.: Pasjonująca, ta, o której ludzie będą mówili, a której to komentatorzy, którzy w tym momencie w miejsce twórców zamieniają się trochę w narzędzia, w narzędzia story spinersów, czyli w narzędzia tych osób, które tworzą tego typu historie dla świata politycznego, będą musieli komentatorzy to skomentować, bo nie sposób przejść obok, obok na przykład pomysłu, aby zburzyć Pałac Kultury, obok pomysłu, aby na przykład wyłapywać w polskich miastach wszystkie psy wałęsające się po godzinie 22, czy politycy są za, czy przeciw, który jest za, a który przeciw.

    K.G.: Podał pan przykłady tematów, o których każdy coś może powiedzieć, zgoda...

    E.M.: Tak, w odróżnieniu od traktatu lizbońskiego na przykład albo zmian w Konstytucji.

    K.G.: Natomiast... O, w rzeczy samej, a przecież przyzna pan, że to są tematy istotne.

    E.M.: To są tematy, które nie porywają ludzi do tego stopnia, żeby poszli oni do głosowania, nie porwą oni do tego stopnia ludzi, żeby frekwencja wyborcza, jak we Francji na przykład, osiągnęła 86%. Francuzi interesują się polityką mniej więcej w podobny sposób, w podobnych proporcjach jak Polacy, a jednak poszli do wyborów po to, żeby z miłości bądź z nienawiści zagłosować bądź na Sarkozy’ego w II turze, bądź na Royal, później, po ogłoszeniu wyników, spalić 7 tysięcy samochodów, ale frekwencja wyborcza sprawia, że może warto było ponieść te koszty, może warto było doprowadzić do tego, że demokracja nie jest tylko pustym słowem, nie jest ustawianiem polityki gdzieś w gabinetach, w kuluarach, w oparach cygar, ustalenia: ty będziesz prezydentem, wasz prezydent, nasz premier. Nie, te czasy się już skończyły.

    K.G.: Czyli co? Takie pojęcia, jak ideologia czy programy wyborcze to już do lamusa?

    E.M.: Merytoryczna kampania...

    K.G.: No właśnie.

    E.M.: Jeżeli znowu będziemy chcieli szukać w roku 2010 merytorycznej kampanii, podobnie zresztą jak będziemy chcieli szukać na przykład czarnego pi–aru, czarnym pi–arem w Polsce jest jakiekolwiek pytanie któregokolwiek polityka o cokolwiek, co jest mu nie w smak. To przecież jest wywrócenie całkowicie pojęć. Przecież kampania wyborcza jest przede wszystkim kampanią emocji, jest kampanią opowiadanych historii. Za jedną z historii chcemy iść, w jedną z historii chcemy wierzyć, chcemy wierzyć na przykład w polityka, który świetnie radzi sobie na boisku albo zbliża się do nas, życząc nam na koniec roku, abyśmy obudzili się w nowym roku bez kaca. I musimy się opowiedzieć. Nie ma osób, które w tym momencie wobec... bo Donald Tusk złożył właśnie takie życzenia wszystkim Polakom, abyśmy obudzili się w roku 2010 bez kaca. I w fenomenalny sposób podzielił oto scenę polityczną – jedni powiedzieli: no nie...

    K.G.: Czyli jedni takie życzenia akceptują, a drudzy mówią: jak tak można mówić, tak?

    E.M.: Tak, ale nie było osób, które zapytały na przykład: Donald Tusk? Donald Tusk? Kto to jest Donald Tusk? Złożył jakieś życzenia? Nie, nic nie słyszałem. Wszyscy słyszeli o tych życzeniach i wszyscy musieli się wobec tego opowiedzieć. Podobnie jak wobec pomysłu zburzenia Pałacu Kultury czy wobec wszelkich innych pomysłów, które będą nas budziły każdego dnia tego roku. To będzie fascynująca kampania, to będzie kampania opowiadaczy historii, to będzie kampania marketingu narracyjnego i jego wielkiego triumfu, także w Polsce. Tak się dzieje na całym świecie.

    K.G.: Sprowadzająca się do tego, jak zafascynować ludzi polityką?

    E.M.: Jak sprawić, aby poszli do wyborów, aby zastanowili się...

    K.G.: Czyli tak troszkę niżej.

    E.M.: ...aby ta frekwencja wyborcza była większa niż 50–60%, aby ludzie pomyśleli, że to jest też ich kraj, ich polityka, to jest też ich odpowiedzialność za głos wyborczy albo za pozostanie w domu, aby w październiku, w listopadzie, wpierw w kampanii prezydenckiej, później w kampanii samorządowej, a być może jeszcze również w roku 2010 w kampanii parlamentarnej poszli do wyborów i oddali swój głos. O to idzie walka – o frekwencję wyborczą, niekoniecznie o to, która z partii będzie na wierzchu.

    K.G.: Ciekawe, czy taki temat, którym zajmują się dziś posłowie na sejm, też może być elementem kampanii wyborczej, mamy parę cytatów...

    Wiesław Molak: Bardzo burzliwa dyskusja esemesowa dziś w Sygnałach: „Twierdzę, że panom posłom się nudzi. Niech wezmą się za rozwiązywanie problemu bezdomności, bezrobocia, a nie zajmują się tytoniem”, „Jeżeli wiadomo, że palenie szkodzi, to czemu narażać tych, którzy nie chcą się truć?”, „A mnie to przeraża. Niby żyjemy w wolnym kraju, i tu coraz więcej ograniczeń, niby jestem wolnym, ale coraz bardziej bezwolnym” i tak dalej, i tym podobne.

    E.M.: Współczujmy polskim parlamentarzystom, dlatego że 80% ustaw, którymi oni się zajmują, 80% prac legislacyjnych w sejmie to jest tłumaczenie prawa europejskiego. Polityk w Warszawie może już o wiele mniej, w związku z tym to, co może, to może wejść do komisji śledczej, to może robić show, to może występować w programach telewizyjnych i w programach radiowych i tam pobudzać zainteresowanie do siebie i do polityki, natomiast w sejmie, w parlamencie może niewiele. W Parlamencie Europejskim może więcej, w parlamencie krajowym już niewiele. W związku z tym kwestia palenia tytoniu w miejscach publicznych na przykład to jest kwestia, która fenomenalnie zdominowała duży element kampanii wyborczej we Francji, kiedy to wszyscy musieli się opowiedzieć...

    K.G.: Opowiedzieć, określić.

    E.M.: ...albo za paleniem tytoniu, albo przeciw. Wszyscy mówili Sarkozy’emu: nie dotykaj się do tego tematu, nie, nie dotykaj się, bo przecież trudno sobie wyobrazić Francuzów inaczej niż przy kawce, papierosku i croissancie z samego rana. A jednak Nicolas Sarkozy pokazał się jako mąż stanu, wyliczył, ile też traci społeczeństwo francuskie na na przykład biernym paleniu, i powiedział: wprowadzamy zakaz. I to podzieliło scenę, doprowadziło do tego, że każdy słyszał o polityce, każdy słyszał o kandydacie Sarkozy’m i każdy musiał się opowiedzieć albo za nim, albo przeciwko niemu.

    K.G.: Dziękuję za wizytę, dziękuję za rozmowę. Eryk Mistewicz...

    E.M.: Dziękuję.

    K.G.: ...gość Sygnałów Dnia.

    (J.M.)