19 października minęła 43. rocznica premiery filmu "Rejs". Pierwszy pokaz odbył się 1970 roku w warszawskim kinie Bajka. Pierwotnie oglądać go mogli widzowie powyżej 14. roku życia. I choć dziś "Rejs" mieści się w czołówce listy kultowych polskich filmów, już podczas pracy przy jego powstawaniu aktorzy świetnie się bawili.
- Wypływaliśmy z Gdańska. Zaczęło się już więc od tego, że płynęliśmy pod prąd - wspomina Zofia Czerwińska, odtwórczyni jednej z ról w "Rejsie". - Tak to też wyglądało do samego końca. Cały ten film kręcony był "pod prąd". Wszyscy mieszkaliśmy na tym statku w dość trudnych warunkach, a nasze czteroosobowe kajuty były maciupeńkie.
Oficjalny powód powstania "Rejsu" to fascynacja reżysera Marka Piwowskiego obrazem "Popiół i diament" Andrzeja Wajdy i silne postanowienie, by również zacząć "robić dobre kino". Nieoficjalny - podobno legendarny aktor Jan Himilsbach potrzebował pieniędzy...
Jednak chętnych, by wziąć udział w tym szalonym przedsięwzięciu nie brakowało. Na casting zgłosiło się bowiem kilka, albo nawet kilkanaście tysięcy ludzi, zarówno aktorów - profesjonalistów, jak i amatorów. - Tego, ile tam było osób, nikt dokładnie nie zliczył - mówi w audycji "Ściąga z popkultury" Maciej Łuczak, autor książki ”Rejs, czyli szczególnie nie chodzę na filmy polskie”. - Było to jednak wielkie wydarzenie, a udział w takim filmie traktowany był jak przepustka do kolorowego świata ówczesnego showbiznesu.
Podczas rejsu nie obyło się jednak bez kilku nieprzewidzianych incydentów: jednego dnia na pokładzie wybuchł bunt aktorów, a innego statek ugrzązł na mieliźnie. Być może właśnie dzięki wszystkim tym wydarzeniom, jak opowiada Zofia Czerwińska, właściwie wszystko, co działo się na planie filmu "Rejs", było improwizowane. - Działy się tam rzeczy prześmieszne i nieprzewidywalne, ale to był niezapomniany czas. To 30 dni, z których do dziś pamiętam prawie każdy - mówi Czerwińska.
(kd)