Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Agnieszka Kamińska 15.07.2012

Czym skończą się wybory bez Julii Tymoszenko?

Na wyborach na Ukrainie zapewne nie dojdzie do dużych skandali. Uznanie wyborów będzie jednak decyzją polityczną, zależną od sytuacji w Unii Europejskiej – prognozuje w rozmowie z portalem polskieradio.pl ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich, Tadeusz A. Olszański.
Julia Tymoszenko, w czasie wyborów prezydenckich w 2010 rokuJulia Tymoszenko, w czasie wyborów prezydenckich w 2010 rokutymoshenko.ua

CZYTAJ TAKŻE: Rosyjski drugim językiem Ukrainy? - rozmowa o nowej ustawie językowej >>>

28 października na Ukrainie odbędą się wybory parlamentarne. W końcu lipca zaczyna się kampania wyborcza. Jak wyglądają obecnie szanse wyborcze? Tadeusz A. Olszański z Ośrodka Studiów Wschodnich ocenia, że według ostatnich sondaży nie rośnie poparcie dla opozycji demokratycznej, dość niska jest deklarowana frekwencja. Obecnie około połowy pytanych zamierza wziąć udział w głosowaniu. Ekspert ośrodka zauważa przy tym, że na Ukrainie frekwencja w wyborach wynosi zazwyczaj około 70 procent, co też stawia pod znakiem zapytania obecne sondaże.

Unia Europejska kładzie ogromny nacisk na to, czy wybory na Ukrainie będą przeprowadzone uczciwie, bez fałszerstw wyborczych. Od tego zależy w dużym stopniu najbliższa przyszłość relacji unijno-ukraińskich. Według eksperta Ośrodka Studiów Wschodnich, skandali wyborczych w wyborach proporcjonalnych zapewne nie będzie. Ocenia przy tym, że o uznaniu wyborów zdecydują względy polityczne. - Jeśli będzie decyzja o izolacji Ukrainy, wybory nie zostaną uznane za demokratyczne. Będzie to zależało nie tyle od sytuacji na Ukrainie, co od sytuacji w Unii Europejskiej – uważa. Do różnych skandali będzie w jego ocenie dochodzić w wyborach jednomandatowych, gdzie lokalni przywódcy będą na różne sposoby walczyć o głosy.

Położenie liderki opozycyjnej partii, Julii Tymoszenko prawdopodobnie na razie się nie zmieni – prognozuje ekspert. Stała się ona przeszkodą na europejskiej drodze Ukrainy. Jak podkreśla Tadeusz A. Olszański, władze Ukrainy wybrały to co dla nich ważniejsze, czyli odsunięcie Tymoszenko od władzy, a podpisanie umowy z Unią odłożyły na nieokreślony czas. Z drugiej strony, ekspert zauważa, że na politykę Niemiec wobec Ukrainy ma wpływ także Federacja Rosyjska. Ta jest stanowczo przeciwna podpisaniu umowy z Unią Europejską, bo to definitywnie zamknęłoby Ukrainie drogę do Unii Celnej, do której chce ją włączyć Rosja. - Los Julii Tymoszenko stał się znakomitym pretekstem dla tych sił w Unii Europejskiej, które są przeciwko zawarciu umowy stowarzyszeniowej i umowy o wolnym handlu z Ukrainą, przede wszystkim w Berlinie. Gdyby była jednolita wola polityczna zawarcia tej umowy, zostałaby ona zawarta i weszła w życie, bez względu na los Julii Tymoszenko. To jest sprawa, która ma wielkie znaczenie w Parlamencie Europejskim, ale dla komisarzy europejskich znaczenie mają inne rzeczy: wielkie pieniądze, wielkie interesy – powiedział Tadeusz A. Olszański. Jak dodaje, sprawa Julii Tymoszenko była „elementem gry Kijowa z Moskwą”, ale jej kulisy pozostaną dla nas długo nieprzejrzyste.

Jego zdaniem, Julia Tymoszenko może w pewnym momencie zdecydować się na wyjazd z kraju, kiedy uzna już, że nie ma już nic do wygrania. Na razie liderka opozycji wie, że jeszcze ma o co walczyć.

Forum
Forum zjednoczonej opozycji w maju 2012 roku, w tle zdjęcie Jurija Łucenki, fot. nso.org.ua

Przeczytaj zapis rozmowy:

Portal polskieradio.pl: Jakie są przewidywania przed wyborami parlamentarnymi?
Tadeusz A . Olszański, Ośrodek Studiów Wschodnich: - Bardzo trudno przewidywać wyniki wyborów przed początkiem formalnej kampanii i na podstawie sondaży, które mają bardzo duży stopień przekłamania. Niemniej jednak, niedawno został zahamowany trend spadku dla Partii Regionów. Istotne jest to, że nie ma istotnego wzrostu poparcia dla tzw. opozycji demokratycznej, czyli dla partii, które nazywamy umownie prozachodnimi.
Mamy również bardzo wyraźny spadek deklarowanej frekwencji wyborczej i to uderza bardzo mocno w Partię Regionów. Partia Regionów na żelazny elektorat i jest w dużej mierze zależna od jego wierności. Na Ukrainie, w dotychczasowych wyborach, frekwencja rzadko spadała poniżej 70 procent. W tej chwili przewidywania mówią o frekwencji 50 procent. Elektorat partii narodowodemokratycznej jest bardziej wierny. Elektoratowi Partii Regionów może się nie chcieć. Jednocześnie właśnie tam jest ogromny protest socjalny, ogromny materiał do zagospodarowania politycznego. Przy tym Partia Regionów bardzo skutecznie utrudnia komukolwiek zagospodarowanie tego elektoratu protestowego – weteranów czarnobylskich, weteranów afgańskich, górników. W zeszłym tygodniu rozpoczął się w Łuhańsku marsz górników. Kiedy przyjdą pod koniec miesiąca – może być ciekawie. To jest forma protestu, która była na Ukrainie ostatnio pod koniec lat 90. To dowodzi pewnej desperacji.
Partia Regionów chce wygrać wybory. Chce mieć samodzielnie większość w parlamencie, by nie musieć się oglądać na koalicjantów. Tym bardziej, że jeden z tych koalicjantów, Partia Ludowa Wołodymyra Łytwyna nie ma żadnych szans, żeby wejść do parlamentu, a komuniści mogą się okazać mniej „sterowalni”. Co oczywiste, działają ze wszystkich sił w tym kierunku.
Z drugiej strony widać, łagodnie rzecz ujmując, indolencję partii opozycyjnej. Wystarczy przypomnieć, jak oni dali się podejść przy uchwalaniu ustawy językowej, a tak się dzieje raz za razem – to źle wróży.
Należy również dodać, że opozycja jest niby zjednoczona, ale tak naprawdę głęboko podzielona. Arsenij Jaceniuk (Partia Zmian) zjednoczył się ze spuścizną po Julii Tymoszenko. Jednak Witalij Kliczko (partia UDAR) idzie do wyborów osobno. I do tego Kliczko, który mógłby iść po głosy na wschód Ukrainy, kieruje się na zachód. Jeszcze do tego obudził się Wiktor Juszczenko, który ma ochotę zaistnieć z grupą marginalnych partii nacjonalistycznych, niemających żadnego znaczenia, ale przy tym coś „urwie” innym opozycjonistom.

Witalij
Witalij Kliczko podczas protestu przeciw ustawie językowej, poprawiającej status języka rosyjskiego na Ukrainie, klichko.org

Arsenij
Arsenij Jaceniuk (Front Zmian) (P), na demonstracji w obronie języka ukraińskiego i przeciw ustawie językowej, fot. frontzmin.ua

Co jest bardzo ważne dla wyborów i nowego parlamentu: została zmieniona ordynacja wyborcza. W wyborach proporcjonalnych obsadzana będzie połowa izby, druga połowa będzie obsadzana w wyborach jednomandatowych, w których będą walczyć ze sobą bardzo różni ludzie, nie ma przymusu partyjnego, można wysuwać kandydaturę samodzielnie. Oczywiście większość spośród tych ludzi – jak mówią doświadczenia z poprzednich lat, gdyż Ukraina już dwukrotnie miała wybory w ordynacji mieszanej – pójdzie za partią rządzącą. Takie osoby nie będą jednak tak dobrze kontrolowane przez partię rządzącą, jak w wyborach proporcjonalnych. Jeśli ktoś wyłoży 5,6 czy 8 mln dolarów, po to by wygrać wybory, powiedzmy w jednym z okręgów wyborczych Charkowa, to się przyłączy do silniejszego, ale nie będzie czuł wobec niego zobowiązań. Deputowanym z listy proporcjonalnej to partia daje te pieniądze.
Należy zaznaczyć, że po przywróceniu konstytucji z 1996 roku deputowani mogą zmieniać barwy frakcyjne. Nowy parlament, mimo że Partia Regionów może mieć w nim solidną arytmetyczną większość, niekoniecznie będzie łatwiejszy do sterowania niż jest dziś. Tym bardziej, że i w samej Partii Regionów, która nie jest partią polityczną w klasycznym rozumieniu, tylko reprezentacją interesów grup biznesowych i grup biurokratycznych, są wewnętrzne napięcia i spory. Nie wiadomo, jak to będzie jesienią po wyborach.
Pamiętam taki sondaż, który wskazywał na przewagę koalicji partii Julii Tymoszenko i Frontu Zmian, ale rozumiem, że sytuacja teraz wygląda inaczej.
Według sondażu niezależnego ośrodka socjologicznego, niezwiązanego jednoznacznie ani z opozycją, ani z Partią Regionów, w pierwszej połowie czerwca spośród tych, którzy deklarowali udział w wyborach 29 procent popierało Partię Regionów, zjednoczoną opozycję 26 procent. To jest różnica w granicach błędu statystycznego. Dalej jest partia Witalija Kliczki z 14 procentami, komuniści z 10 procentami, co jest dużym zaskoczeniem. Swoboda jest mocno ponad progiem, ponad 5,5 procent. Jednak tylko 55 procent pytanych deklarowało udział w wyborach przed początkiem mobilizowania elektoratu. Gdyby w wyborach miało wziąć udział 65-70 procent uprawnionych do głosowania, ten sondaż jest nic niewart.
Jest jeszcze jedna rzecz. Jest pytanie o wiarygodność tego i innych sondaży. Ośrodki badania opinii publicznej nie publikują procentu odmów. Na Ukrainie ktoś kiedyś przez przypadek „wygadał się”, że w sondażu było 40 procent odmów. Polscy socjolodzy mówią, że w sondażach rożnego rodzaju bywa i do 70 procent odmów, a mimo to wyniki są publikowane. Odmowy niszczą reprezentacyjny charakter badania, ponieważ nie rozkładają się proporcjonalnie na grupy. Można to skorygować odpowiednimi przeliczeniami, ale to jest kosztowne, mało kto to robi. Do sondaży, a zwłaszcza publikowanych z dużym wyprzedzeniem, trzeba się odnosić z dużą ostrożnością.
Sondaż dotyczy tylko wyborów proporcjonalnych. W wyborach większościowych kandydaci związani z obecnym obozem władzy otrzymają dużo więcej mandatów, więcej niż połowę. To zmieni układ sił w parlamencie.
Wygląda na to, że Partia Regionów może czuć się dość pewnie. Czy to może wskazywać na to, że wybory będą demokratyczne i nie będzie do nich większych zastrzeżeń?
Rozumiem, że chodzi o to, czy wybory będą przeprowadzone uczciwie. To jest ważne pytanie. Sądzę, że Partia Regionów nie będzie musiała uciekać się do poważniejszych oszustw w wyborach proporcjonalnych. Z drugiej strony pokusa „zwiększenia” frekwencji w obwodach wschodnich będzie duża. Opozycja już dzisiaj mówi, że wybory będą sfałszowane, ale jest to moim zdaniem element przygotowywania opinii publicznej do tego, że te wybory przegrają.
Natomiast w wyborach większościowych może być bardzo dużo fałszerstw, nadużyć. Już dziś są sygnały, że nawet przed zarejestrowaniem kandydatów, ci posługują się niedozwolonymi formami agitacji, na przykład rozdawnictwem żywności, co jest zabronione na Ukrainie. Takie przypadki będą występować. Na wyborach większościowych, które w dodatku będą słabiej obserwowane przez obserwatorów zagranicznych – będzie bardzo źle.
Czy te wybory zostaną uznane przez struktury Unii Europejskiej? Powiem bardzo cynicznie: jeśli będzie decyzja polityczna, że trzeba będzie te wybory uznać za demokratyczne, zostaną za takie uznane. Jeśli będzie decyzja o izolacji Ukrainy, nie zostaną uznane za demokratyczne. Będzie to zależało nie tyle od sytuacji na Ukrainie, co od sytuacji w UE.

Zjazd
Zjazd Europejskiej Partii Ludowej w marcu 2011 roku, fot. Flickr/EPP

O ile nie będzie ewidentnych skandali, które mogą wstrząsnąć opinią publiczną.
Myślę, że Partia Regionów nauczyła się działać dużo dyskretniej niż administracja prezydenta Leonida Kuczmy w 2004 roku. Co więcej, w 2004 roku, to robiono celowo, sztabowi Wiktora Medwedczuka i jego rosyjskim sponsorom chodziło o to, aby zwycięstwo Janukowycza nie mogło zostać uznane na zachodzie. I przedobrzyli, doprowadzając do pomarańczowej rewolucji. Jednak dzisiaj Partia Regionów chce mieć rząd i parlament uznany na zachodzie. Jednocześnie działacze tej partii nauczyli się bardzo skutecznie prowadzić politykę. To co się działo w ostatnich dniach w parlamencie, pokazuje, że oni byli świetnie przygotowani, mieli rozpisany plan działań, z wariantami. Był on konsekwentnie realizowany. Opozycja była zdezorientowana i nie wiedziała, co się dzieje. Działacze Partii Regionów nie dopuszczą więc do wielkiego skandalu.

Natomiast duże skandale w wyborach większościowych nie będą podważały wyborów w całości. Największe ekscesy to będzie zapewne dzieło kandydatów niezwiązanych jednoznacznie z Partią Regionów, bo oni będę musieli się przebić i przez jej opór, i przez opór opozycji – to będą miejscowi mali oligarchowie.

Myślę, że nie będzie wielkiego skandalu. Nie będzie też zapewne dużego zainteresowania mediów. W 2004 roku, to był czwarty rok protestów demokratycznych, i bez wyborów zainteresowanie Ukrainą było duże. Obecnie media mają ważniejsze sprawy – kilka dni potem są wybory w Stanach Zjednoczonych.

Wydaje się jednak, że te wybory mogą być decydujące dla europejskiej przyszłości Ukrainy. W Europie położono teraz główny akcent na ich przebieg. Jeśli chodzi natomiast o los przeciwników politycznych Wiktora Janukowycza, wydaje się, że niewiele się zmieni.
O ile były szef MSW Jurij Łucenko jest więziony pod absurdalnymi zarzutami i jest to przede wszystkim zemsta kierownictwa MSW na człowieku, który usiłował to głęboko sowieckie mentalnie kierownictwo „przeorać”, to Julia Tymoszenko nie siedzi za niewinność. Zawarła niekorzystną dla kraju umowę gazową, podporządkowała się dyktatowi rosyjskiemu, Ukraina próbuje się teraz wyplątać z tego kontraktu. Zarzuty dotyczące nadużyć w latach 90. wcale nie są dęte, inna rzecz, że wszystkim przedsiębiorcom ówczesnym można by postawić takie same. Jednak świat będzie powoli o niej zapominał.

Julia
Julia Tymoszenko na koncercie w 2011 roku, tymoshenko.ua

Głównym zarzutem jest to, że decyzja Julii Tymoszenko była polityczna, a ona odpowiada w sprawie karnej.
Ukraina nie wprowadziła odpowiedzialności konstytucyjnej, w związku z tym nie ma innego wyjścia, niż postawienie jej przed sądem karnym. To oczywiście błąd konstytucyjny, że Ukraina nie ma Trybunału Stanu. Inna rzecz, że przed takim Trybunałem trzeba byłoby Julii Tymoszenko postawić zarzut zdrady stanu, a nie naruszenia procedur urzędniczych w funkcjonowaniu rządu, za które została skazana.
Cała sprawa Julii Tymoszenko była także elementem gry Kijowa z Moskwą. Są to rzeczy zupełnie dla nas nieprzejrzyste. Jaka była rola tej sprawy w różnych poufnych negocjacjach, może dowiedzą się ludzie ze wspomnień publikowanych za 20-30 lat.
W każdym razie Julia Tymoszenko stała się główną przeszkodą dla europejskich ambicji Ukrainy.
Los Julii Tymoszenko stał się znakomitym pretekstem dla tych sił w Unii Europejskiej, które są przeciwko zawarciu umowy stowarzyszeniowej i umowy o wolnym handlu z Ukrainą, przede wszystkim w Berlinie. Gdyby była jednolita wola polityczna zawarcia tej umowy, zostałaby ona zawarta i weszła w życie, bez względu na los Julii Tymoszenko. To jest sprawa, która ma wielkie znaczenie w Parlamencie Europejskim, ale dla komisarzy europejskich znaczenie mają inne rzeczy: wielkie pieniądze, wielkie interesy. Umowa o asymetrycznym wolnym handlu jest korzystna przede wszystkim dla Unii Europejskiej, nie dla Ukrainy. Uznano jednak, według moich informacji, przede wszystkim w Berlinie, że należy tę sprawę odłożyć. I nie jest przypadkiem, że w kierownictwie partii Batkiwszczyna, partii Julii Tymoszenko, najbardziej nagłaśniali tę sprawę w gremiach europejskich politycy dość jednoznacznie wiązani z opcją proniemiecką w tej partii.
Z jakich jednak względów? Przecież rynek ukraiński to byłoby doskonałe pole dla niemieckiej gospodarki, inwestycji, Niemcom zależy na rozszerzaniu rynków.
Jednak nie zależy im na rozszerzaniu kłopotów. Nie jestem specjalistą od polityki niemieckiej, ale wydaje się, że po pierwsze, Niemcy poważnie skracają front, wobec bardzo poważnych kłopotów w Unii Europejskiej. Po drugie jest to sprawa wpływu Federacji Rosyjskiej na politykę niemiecką. Federacja Rosyjska z całą pewnością i absolutnie jednoznacznie tej umowy sobie nie życzy. Umowa przekreśliłaby możliwość przystąpienia Ukrainy do Unii Celnej krajów WNP, a Federacja Rosyjska ma duży wpływa na politykę Niemiec, nie ma czego ukrywać. Rosja ma duży wpływ na Niemcy i raczej nadal będzie miała.

Prezydenci
Prezydenci Bronisław Komorowski i Wiktor Janukowycz na spotkaniu 1 lipca, fot. president.gov.ua. Po tym spotkaniu Bronisław Komorowski powiedział, że "integracja europejska Ukrainy stoi pod znakiem zapytania".


Czy można zatem stwierdzić, że Ukraina dąży do podpisania tej umowy, ale napotyka na przeszkody, czy nie jest to takie proste?
Kierownictwu państwa Ukrainy zależy na podpisaniu tej umowy, ale bardziej zależy na wyeliminowaniu Julii Tymoszenko z życia politycznego. To jest dla nich cel pierwszoplanowy i jak na razie widać, że są gotowi odsunąć perspektywę zbliżenia z Unią Europejską, byle nie dopuścić do powrotu Julii Tymoszenko na scenę polityczną. To jest kalkulacja – to jest ważniejsze, czy to. Skoro nie można realizować dwóch celów, wybrano ważniejszy, czy trafnie, czy nie, to jest inna sprawa. W wyraźny sposób taką decyzję podjęto. Są gotowi odłożyć podpisanie tej umowy na kalendy greckie.
Czy nie są rozważane teoretycznie wyjścia z tego impasu? Można sobie wyobrazić, że można pogodzić oba te cele.
Nie można znaleźć wyjścia z impasu bez zgody Julii Tymoszenko. Najprostszym rozwiązaniem byłoby ułaskawienie jej, albo zgoda na leczenie w Niemczech. Jedno i drugie jest niemożliwe bez zgody Tymoszenko. Aktu łaski nie udziela się bez prośby skazanego. Z drugiej strony zgoda na ułaskawienie czy wyjazd na leczenie do Niemiec, byłyby dla Tymoszenko kapitulacją i końcem jej kariery politycznej. Ona doskonale o tym wie, i dopóki ma świadomość, że ma jeszcze o co walczyć, nie zgodzi się. Jeśli w pewnym momencie zrozumie, że przegrała, i że siedzenie siedem lat w więzieniu, a może jeszcze dłużej, rzeczywiście jej się nie opłaca, wtedy może faktycznie skapitulować. Janukowycz by sobie tego bardzo życzył. Jednak na razie Tymoszenko ma wolę dalszej walki, a żeby walczyć musi siedzieć w więzieniu lub leżeć w szpitalu, ale w statusie więźnia. W związku z tym Kijów nie może, ot tak jej ułaskawić. Jeśli bez jej zgody wysłałoby ją do Niemiec, byłaby to deportacja.
Przy tym prawo nie pozwala na leczenie za granicą skazanego.
Prawo nie pozwala na bardzo wiele rzeczy, które się na Ukrainie robi. Niewykluczone, że sprawa polityczna Julii Tymoszenko zostanie umorzona w postępowaniu kasacyjnym, ale dopiero po wyborach. Wtedy w dalszym ciągu będzie sprawa o nadużycia. Julii Tymoszenko można przypisać wiele, nie jest czysta i niewinna wobec prawa. W dodatku w sprawie zarzutów o korupcję Zachód będzie musiał zupełnie inaczej reagować.
Na Ukrainę wysłano misję Parlamentu Europejskiego. Jakie może osiągnąć cele?
Jedynym pożytkiem z tej misji, jeśli będzie to wykorzystane, będzie zapoznanie Europy z tym, jak funkcjonuje wymiar sprawiedliwości Ukrainy.
Czy wybory, kwestia uwięzienia Julii Tymoszenko, to jest moment, w którym może dojść do zmiany geopolitycznej pozycji Ukrainy? Wydaje się, że Ukraina jest twarzą ku Zachodowi, Rosja ma poważne problemy w nakłonieniu Kijowa do współpracy w inicjatywach integracyjnych. Jednak czy sprawa Julii Tymoszenko, przeciągający się impas związany z umową stowarzyszeniową, może też ustawa językowa, czy to wszystko nie mogłoby doprowadzić do pewnego zwrotu?
Moim zdaniem nie. Dla przemysłowców ukraińskich, tak zwanych oligarchów, którzy są tak naprawdę właścicielami Partii Regionów, integracja gospodarcza z Rosją jest zagrożeniem. Będą walczyć, żeby do tego nie dopuścić. Ukrainie rzeczywiście bardziej odpowiadałoby zbliżenie do Unii Europejskiej, tym bardziej, że jest tu dużo więzi. Skoro jednak Unia Europejska coraz bardziej obraca się plecami do Ukrainy, szukają innych rozwiązań. Widać wyraźnie zacieśnianie kontaktów z Chinami, tym bardziej, że ukraińska stal jest od dawna eksportowana do Chin, to ważny rynek ukraińskiego eksportu. Próbują tam szukać przeciwwagi. Co z tego wyniknie, zobaczymy. Kijów będzie próbował grać. Zbliżenie z Chinami może być teraz łatwiejsze, bo z informacji, które docierają do nas wynika, że Chiny zmieniły swój stosunek do krajów sąsiadujących na zachodzie z Rosją. O ile jeszcze kilka lat temu nie chciały podejmować tam działań, bez milczącej aprobaty Rosji, dzisiaj już nie są skłonne liczyć się ze zdaniem Rosji w swoich działaniach w Mołdawii, na Ukrainie, na Białorusi.

Z drugiej strony Ukraina nigdzie nie odpłynie, zawsze pozostanie bezpośrednim sąsiadem Rosji, zawsze będzie krajem, którego znaczna część ludności mówi po rosyjsku, i uważa Rosję za „kraj bratni” i to zakreśla pewne granice polityki ukraińskiej – od sąsiedztwa z Rosją i konieczności dobrego sąsiedztwa, Kijów nie ucieknie.

agkm