Do tej pory najkonkretniejsze wypowiedzi przedstawicieli brytyjskiego rządu dotyczące referendum mówiły o sensowności, z punktu widzenia demokracji, takiego ruchu. Nikt jednak oficjalnie nie wspierał pomysłu głosowania.
Wsparcie konserwatystów oznacza, że referendum jest już nieuniknione.
W Wielkiej Brytanii od lat narastały nastroje krytyczne wobec obecnej formy jej członkostwa w Unii. Obecnie sondaże wskazują na około 80-procentowe poparcie dla referendum. Wiele osób domagało się renegocjacji traktatu członkowskiego i wyłączenia Wielkiej Brytanii z wielu kwestii.
Gdy w październiku 2011 brytyjski parlament głosował nad referendum, pomysł upadł, ale w tamtym głosowaniu prawie 1/3 konserwatystów – partii rządzącej – wyłamała się z partyjnej dyscypliny i zagłosowała „za”. Wówczas premier Cameron sprzeciwiał się "wczesnemu" (czyli m.in. przed zakończeniem negocjacji ws. Trybunału Sprawiedliwości, prawdopodobnego referendum narodowego w Szkocji i innymi czynnikami) głosowaniu. Powszechne referendum prawdopodobnie odbędzie się w 2013 roku.
Ostatnio brytyjskie Home Office pierwszy raz zapowiedziało, że będzie się domagało renegocjacji kwestii swobodnego przemieszczania się, jednego z podstawowych praw obywateli państw UE. Taki krok miałby pomóc w ograniczeniu imigracji z nowych państw Unii, której obawia się Londyn.
Decyzja Torysów, których kongres właśnie się odbył, oznacza że kiedy negocjacje z Brukselą się skończą – a ta będzie niewątpliwie niezadowolona z pomysłu referendum – Brytyjczycy zdecydują w powszechnych wyborach o kształcie stosunków Wielka Brytania – UE. Niektóre pomysły odnośnie referendum dotyczą nie tylko przyjęcia, bądź odrzucenia nowego traktatu, ale wręcz poddania pod głosowanie w ogóle kształtu nowego traktatu i zapytania Brytyjczyków z których umów z Brukselą chcą się wycofać. David Cameron nie wyjaśnił, który z tych pomysłów wspiera brytyjski rząd.
Zobacz naszą galerię DZIEŃ NA ZDJĘCIACH >>>
sg