W czwartek Senat zatwierdził projekt dotyczący ograniczenia wolności zgromadzeń publicznych. W myśl nowych przepisów uczestnicy manifestacji nie mogą zakrywać twarzy, zaś organizatorzy tych wydarzeń ponoszą finansową odpowiedzialność za szkody wyrządzone w czasie ich trwania. Nowelizacja stanowi reakcję na burdy, do jakich doszło na warszawskich ulicach rok temu podczas Święta Niepodległości. Ustawa wzbudza liczne kontrowersje. Jej przeciwnicy mówią wręcz o ograniczeniu naszych podstawowych konstytucyjnych praw do zgromadzeń.
- Nie można wymagać od organizatora manifestacji przewidywania, czy przemarsz skończy się zadymami, bo czasami prowodyrami nie są uczestnicy zgromadzenia, tylko postronne osoby - zwracała uwagę w Czwórce Barbara Gubernat z fundacji Panoptykon. Wtórował jej Karol Mojkowski ze Stowarzyszenia Liderów Grup Obywatelskich, który zwracał uwagę, że nowe przepisy uderzają przede wszystkim w pokojowe manifestacje, gminne oraz powiatowe, i zbyt restrykcyjnie ograniczają konstytucyjne wolności obywatelskie.
Według inspektora Marka Sokołowskiego z Komendy Stołecznej Policji ustawa prewencyjnie uderza przede wszystkim w zadymiarzy i chuliganów, a traktowanie jej jako antydemokratycznej jest nieporozumieniem. - Prawo do tej pory chroniło bandytów. Po co ktoś w trakcie manifestacji zakłada kominiarkę na twarz? Po to, żeby za chwile rzucać kamieniami, niszczyć mienie i bezkarnie łamać prawo, jak to było 11 listopada czy 12 czerwca, w czasie meczu Polska - Rosja. Potem wiele osób nam ma pretensje do nas, że wcześniej nie zatrzymaliśmy tych chuliganów. A ja się pytam: na jakiej podstawie prawnej? - mówił gość Krzysztofa Grzybowskiego.
Aby wysłuchać całej dyskusji, która miała miejsce w programie "4 do 4", kliknij w ikonę dźwięku.
bch