Archeolodzy y lekarze sądowi zbadali 25 szkieletów wydobytych w londyńskiej dzielnicy Clerkenwell. Jak sądzą, poznali prawdę na temat tego, jak rozprzestrzeniała się Czarna Śmierć.
Dotąd sądzono, że głównymi roznosicielami choroby były szczury i ich ugryzienia. Ustalenia londyńskich badaczy podważają jednak tę wersję. Tylko zaraza rozprzestrzeniająca się powietrzem mogłaby zainfekować i zabić tak wiele osób.
Epidemia czarnej śmierci to epidemia dżumy. Wybuchła w Azji Środkowej, skąd przez jedwabny szlak w 1346 dostała się na Krym. Szacuje się, że, szerząc się w Europie i okolicach Morza Śródziemnego, przyczyniła się do śmierci (w zależności od regionu) 30–60% ówczesnej populacji Europy.
Naukowcy zbadali DNA bakterii, która odpowiadała za katastrofę - Yersinia pestis. Pobrali je z zębów XIV-wiecznych szkieletów, a następie porównali z jej współczesną (i na pozór łagodniejszą) kuzynką, która niedawno zabiła 60 osób na Madagaskarze. O dziwo, londyńska wersja nie była bardziej zabójcza od współczesnej. Ich DNA niemal dokładnie się zgadzały.
Zdaniem naukowców, aby zaraza mogła zabijać tak szybko, musiała atakować płuca ofiar, a zatem rozprzestrzeniała się drogą kropelkową. - Ugryzienia szczurów to po prostu słabe wyjaśnienie Czarnej Śmierci - mówi biorący udział w analizach dr Tim Brooks. - Nie mogłaby rozprzestrzeniać się od domu do domu tak szybko, jak to miało miejsce.
Brooks znalazł także potwierdzenie dla swoich wniosków, analizując przypadek dżumy z 1906 roku. Zaraz zabiła wówczas rodzinę w Suffolk oraz sąsiada, który pomagał chorym. Wówczas potwierdzono infekcje płuc.
W średniowiecznym Londynie trudniej było obronić się przed infekcją. Szkielety zdradzają ślady niedożywienia oraz przepracowania. Właśnie dlatego Czarna Śmierć zebrała tu kolosalne żniwo.
(ew/The Guardian)