Film rozpoczynają archiwalne zdjęcia z pogrzebu Jana Pawła II. Filmowy następca papieża Polaka, to jednak nie Benedykt XVI. Grany przez francuskiego aktora Michela Piccoli nowy papież wybór przyjmuje, ale w momencie, kiedy ma się pojawić na balkonie Bazyliki św. Piotra i ogłosić swoje imię, wpada w panikę. Czuje, że nie dorasta do nowej roli. Jego współpracownicy uciekają się do pomocy psychoanalityka (gra go sam Moretti), ale papież... niespodziewanie ucieka i ślad po nim ginie.
Rozwiązanie kryzysu, jaki powstaje z tego powodu, spada na barki rzecznika Watykanu (w tej roli Jerzy Stuhr), który bierze na siebie całą odpowiedzialność za zniknięcie papieża. Zakończenie filmu jest głębokie i szokujące.
Jerzy Stuhr wyjaśnia w rozmowie z serwisem kultura.polskieradio.pl, że rola rzecznika prasowego została napisana specjalnie dla niego, dlatego bez zastanowienia ją przyjął. Przyznaje, że dziwią go krytyczne głosy, padające pod jego adresem. - Niektórzy pytają jak mogłem wziąć udział w tak wrednym filmie, albo jak mogłem obrazić papieża. Nie rozumiem tych głosów, bo dla mnie udział w tym filmie był zaszczytem – dodaje.
Zdaniem Jerzego Stuhra taki film mogli nakręcić tylko Włosi, którzy dzięki swojej długoletniej tradycji potrafią z pewnych spraw żartować, a nie bluźnić. -To będzie jeden z ważniejszych filmów w tym roku. Będzie bawił i wzruszał - dodaje Stuhr.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się, co jeszcze Jerzy Stuhr powiedział na temat filmu "Habemus papam", zobacz nasz materiał wideo.
Zdjęcie z filmu "Habemus papam", fot mat. promocyjne
(mz)