Autor cieszy się, że ta książka już jest, choć przyznaje, że dziś jest już trochę innym człowiekiem i teraz by pewnie napisał inną książkę. - W "Złodziejach koni" chciałem pokazać bunt, jaki miałem w sobie. Przekazać, że historię piszą nie tylko bohaterowie - mówi Remigiusz Grzela w "Kontrkulturze" . - Trzy pokolenia mężczyzn, opisane w mojej powieści, dziadek, syn i wnuk są tu jakby antybohaterami, trochę oportunistami i tchórzami.
Szczególną uwagę w tej powieści zwraca postać najstarszego bohatera, Stanisława, który mówi bardzo soczystym, kresowym językiem, używa wielu wulgaryzmów (te wypowiedzi były też powodem telefonu Marii Iwaszkiewicz do autora powieści, z uwagami, że takie przekleństwa nie nadają się do literatury). - Kiedy on mówi o czasach wojny i partyzantki używa wojskowego, dosadnego języka, zaś gdy wspomina o rodzinie, o żonie, staje się bardziej liryczny - wyjaśnia Grzela.
Średnie pokolenie w tej książce reprezentowane jest przez Jerzego, aktora, który wciąż ucieka od odpowiedzialności, całe czas czeka na swoją rolę życia, de facto żyje mitem. Kamil, wnuk, to młody filmowiec, który próbuje odnaleźć się w rzeczywistości.
- Każdy z moich bohaterów nie potrafi odnaleźć się w życiu - mówi autor. - Oni żyją złudzeniami, marzeniami, opowiadają jakieś bajki, wciąż oszukują, nie wiedzą sami kim są.
"Złodzieje koni" są też odpowiedzią Grzeli na brak rozumienia współczesnej historii, na spoglądanie na nią w jednoznacznych barwach, czarnych, białych czy czerwonych. -Chciałem pokazać bezradność zła - w czasie wojny człowiek zdejmuje z siebie wszelką odpowiedzialność, czasem nie ma wpływu na swoje czyny, zło staje się bezradne - mówi autor.
Na uwagę zasługuje również potrójna narracja tej powieści - o szczegółach "Złodziei koni" dowiesz się więcej z audycji "Kontrkultura".
(pj, ei)