Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Polskie Radio
Aleksandra Tykarska 24.09.2020

Pamięć i smutek

W młodości (a jestem już stary) spędzałem z rodzicami wakacje w Kazimierzu nad Wisłą. To był kurort warszawskiej elity artystycznej. Miał jeszcze klimat przedwojennej bohemy malarskiej ze szkoły Pruszkowskiego.

Niewiele z tego rozumiałem, ale byłem zachwycony, że poznałem znajomych rodziców – wybitnych artystów. Któregoś dnia, kiedy wchodziłem na schody do kościoła, zauważyłem na stopniach wykute dziwne napisy. Idę dalej i co? Na dziedzińcu i krużgankach to samo – te dziwne robaczki? Runiczne pismo? Nie miałem pojęcia.

To wtedy po raz pierwszy spotkałem się ze skutkami Holokaustu. Oczywiście to były macewy, świetny materiał budowlany. Był 1956 rok. Zacząłem obserwować i byłem oszołomiony skalą problemu, bo na martyrologii reżim Gomułki zdobywał poparcie, ale o Żydach ani słowa. W 1968 roku mój przyjaciel rzeźbiarz, wygnaniec Teodor Bok, w jakiejś rozmowie o przeszłości opowiedział o rzezi Żydów w Jedwabnem z drastycznymi szczegółami. Zareagowałem jak to ja - gniewnie i pochopnie, że to kłamstwa. Teodor zamilkł. Zapomniałem o rozmowie.

Książka Jana Grosa (mój kolega szkolny) spowodowała wstrząs. Więc jednak Teodor miał rację. Ta książka spowodowała historyczny przełom w naszej świadomości, zaczęła ogólnopolską dyskusję. Nie jest łatwo nam, przyzwyczajonym do roli ofiary, zobaczyć się w roli kata. Już wtedy pracowaliśmy z M. nad projektem „Muzyka żydowska w pamięci wiejskich muzykantów”, szukając śladów żydowskiej muzyki w repertuarze wiejskim. Wtedy otworzyły się przed nami wrota piekieł. Już była wolna Polska, ludzie się mniej bali. O ile nie bali się opresyjnego państwa, o tyle bali się sąsiadów umoczonych w zbrodnie. Ci dysponowali bronią totalną – podpaleniem. To wymuszało milczenie.


CZYTAJ TEŻ

Ale miałem duży atut - wieloletnie przyjaźnie i zaufanie. To właśnie otworzyło te wrota piekieł pamięci i to tyle lat po wojnie. Wcześniej nikt nie był zainteresowany, żeby pokazać nas jako współautorów Holokaustu – Jan Gros ocenia nasz udział, podając straszną liczbę ofiar. Nie polemizuję, wbrew pozorom jest to w dużym stopniu możliwe do zweryfikowania i powinniśmy to zrobić, choćby bolało, a nie z góry zaklinać na wszystkie świętości że to kłamstwo. Moje 40-letnie badania etnograficzne dają też obraz przerażający: bezkarności zbrodni na Żydach, mordów, gwałtów, rabunków, donosicielstwa i powojennej zmowy milczenia. Ale nade wszystko bolało mnie to, co słyszałem tak często „jedno co dobre zrobił Hitler, to że wybił Żydów”.

Jestem z pokolenia, które nie może pamiętać Żydów, a moi prawicowi rówieśnicy i młodsi sycą się obrazem mitycznego Żyda czającego się w brukselskich salonach, chcącego zniszczyć Polskę. 1988 rok. Pojechałem na nagrania w okolice Końskich. Stary, przedwojenny skrzypek Jonczyk zdawkowo opowiada o przedwojennych Żydach, o tym, że we wojnę nie mieli co tu szukać, chłopy ich łapały, wiązały na furmankę i na posterunek granatowej (polskiej) policji. Dostawali za to parę złotych i wódkę. A cmentarz żydowski jest tam po lewo naprzeciw stacji benzynowej. Jadę tam. Jest letnie popołudnie. Szukam wskazanego miejsca – tam nic nie ma, tylko krzaki jeżyn, niedające przejść. Przedzieram się, ale nic nie ma, ani śladu macew, tylko zarosłe ślady po rozkopaniu. Poszukiwaczy skarbów? A miał być duży cmentarz.


Andrzej Bieńkowski Andrzej Bieńkowski

Jest piękne, letnie popołudnie, wieje lekki wiaterek. Stoję na tym polu (?), cmentarzu(?) i ogarnia mnie rozpacz. Lipiec 2020, jadę do rodzinnej Mogielnicy, tam o dziwo zachował się pożydowski drewniany dom, jak z ze „Sklepów cynamonowych”. Tam spędzałem w dzieciństwie wakacje. Moja babcia dostała na niego przydział z gminy po wywózce Żydów. Powiesiła niemiecki oleodruk przedstawiający panny na łabędziach jako święty obraz i paliła przed nim wieczne światło. Nocą migały od niego tajemnicze cienie, bardzo się bałem… Teraz pojechałem pofotografować wspomnienia. To się dzieje teraz! Moje fotografowanie budzi w ludziach lęk. Wychodzą ze swoich drobnych sklepików na rynku. Znam ten syndrom rozmów przeciw mnie. Po co fotografuję? Czy aby nie dla Żydów, którzy chcą odebrać swoją-ich własność? Po co pan fotografuje? - pytają groźnie. Dla dokumentacji - odpowiadam. To trochę uspokaja ludzi, wracają do swoich sklepów. Widać jak żywym problemem jest dobro pożydowskie. Powiedzmy jasno, to nie jest jakieś dobro pożydowskie, to dobro obywateli polskich pochodzenia żydowskiego, mających takie same prawa jak wszyscy Polacy.

Nasze milczenie w tej sprawie powoduje taką sytuację niepewności i wrogości, jak na ziemiach zachodnich do czasu załatwienia problemu własności z Niemcami w latach 1970. Teraz problem własności pożydowskiej stał się kartą przetargową, straszakiem populistów. Dla dobra wszystkich nie można udawać, że problemu nie ma. Zadośćuczynienie za krzywdy należy się wszystkim.

Andrzej Bieńkowski

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.