Gdybyśmy mieli kierować się wypowiedziami Ridleya Scotta, to właściwie… nie mamy po co rozmawiać. Reżyser krytykę ze strony historyków skwitował stwierdzeniem, że "przecież ich tam nie było". Jak się pan odniesie do takiego postawienia sprawy?
Prof. Dariusz Nawrot: Może i nas tam nie było, ale znamy źródła i znamy bogatą literaturę, która od dwustu lat opisuje życie i dokonania Napoleona Bonaparte. Sam Scott i scenarzysta David Scarpa nie odrobili zresztą tej lekcji. Wykazują się arogancją i potworną niewiedzą. Film jest pełen błędów faktograficznych, chronologicznych i skrótów. Napoleon nie był świadkiem egzekucji Marii Antoniny, nie zniszczył całej floty brytyjskiej pod Tulonem, nie strzelał do kobiet i dzieci na ulicach Paryża, tylko do uzbrojonego tłumu, do piramid zresztą też nie strzelał, jego rozwód z Józefiną miał miejsce po wojnie z Austrią, a nie przed podpisaniem traktatu z Tylży. O śmierci Józefiny Napoleon dowiedział się nie po powrocie z Elby w marcu 1815 roku , ale jeszcze na tej wyspie, z gazety w czerwcu 1814 roku – takie błędy można wyliczać w każdej kolejnej scenie filmu.
Jest to bardzo smutne, bo to film bardzo słaby, a jednocześnie taki, który pewnie na najbliższe dwadzieścia lat zamknie temat Napoleona w kinie. Obawiam się, że to on zdominuje obraz cesarza Francuzów w masowej wyobraźni. Moim zdaniem Ridley Scott stara się świadomie zniszczyć legendę Napoleona i powiela bezrefleksyjnie XIX-wieczną brytyjską propagandę, na czele ze słynnym kłamstwem o niskim wzroście Bonapartego (miał 168,7 cm, czyli był średniego wzrostu jak na ówczesne standardy. Wzrost Fryderyka II wynosił 157 cm). To nie jest film o prawdziwym Napoleonie Bonaparte. Najgorsze jest to, że w tym obrazie zupełnie pominięty jest gigantyczny dorobek cesarza Francuzów.
Jestem naprawdę zdziwiony, bo pamiętam, jak jeszcze w głębokim PRL oglądałem w kinie studyjnym film Scotta pt. "Pojedynek" z 1977 roku, również osadzony w epoce napoleońskiej. Ten obraz do dzisiaj zachwyca pietyzmem, starannością w oddaniu najdrobniejszych szczegółów w zgodzie z realiami, ale też dramaturgią i dobrze zarysowanym portretem psychologicznym postaci – słowem: wszystkim, czego brak "Napoleonowi".
Nie spodziewałem się tak mocnej krytyki już na początku rozmowy. Ale musi Pan przyznać, że przynajmniej od czasów "Gladiatora" wiadomo, że Ridley Scott potrafi kręcić sceny batalistyczne. Te na widzach pewnie zrobią wrażenie. Jak Pan, jako historyk i rekonstruktor biorący udział w inscenizacjach starć epoki napoleońskiej ocenia to, w jaki sposób ukazane zostało Austerlitz i Waterloo?
Tragicznie. To, co jest pokazane na ekranie nijak się ma do przebiegu tych bitew i wojskowych realiów epoki. Okopy pod Waterloo odpowiadają raczej wydarzeniom o sto lat późniejszym, z czasów I wojny światowej. Artyleria strzela na jakieś gigantyczne odległości. Żelazne kule po trafieniu w ziemię eksplodują jak współczesne pociski z głowicami. Kawaleria łamie szyk w szarży i galopuje przez linie piechoty.
Dlaczego pod Borodino cesarz szarżuje w mundurze generała republiki? Dlaczego w filmie cesarz w ogóle szarżuje i tam, i pod Waterloo, skoro wiadomo, że – zresztą zgodnie z kanonami sztuki wojennej epoki – dowodził z oddalonej pozycji tak, by mieć ogląd całego pola bitwy.
Głupoty, które pokazano w tym filmie – i mówię to z pełną odpowiedzialnością – wołają o pomstę do nieba. Komuś, kto nie zna realiów epoki, sceny te mogą się spodobać, ale ja oglądałem je z zażenowaniem.
Czytaj także:
Sporo kontrowersji wywołała sekwencja wpędzenia austriackich wojsk na zamarznięte jezioro w bitwie pod Austerlitz. Napoleon nakazuje wówczas ostrzelać jezioro i biedni żołnierze umierają w lodowatej toni. Czy taki epizod faktycznie miał miejsce?
Poniekąd tak, ale to bardzo duże "poniekąd". To nie było jezioro, a stawy rybne, w których hodowano karpie, głównie przeznaczone na stoły wiedeńskie. One miały niedużą głębokość, około 1 m. Po bitwie faktycznie znaleziono tam kilka końskich trupów i bodajże dwa czy trzy ciała żołnierzy. W ogóle nie było masakry żołnierzy rosyjskich (nie austriackich – to kolejny błąd). Rzeczywiście w końcowej fazie bitwy część oddziałów rosyjskich znalazła się między wsią Sokolnice a płaskowyżem Pratze odcięta przez Francuzów i przez te stawy musiała się wycofać. Żołnierze powpadali do lodowatej wody, co zdezorganizowało odwrót, ale nie przyniosło ofiar śmiertelnych.
Nawiasem mówiąc, czarna legenda tego miejsca, faktycznie mówiąca o masakrze (każda wojna takie legendy rodzi), przyczyniła się do upadku stawów. Dobry smak karpi kojarzono z tym, że żywił się one mięsem poległych.
Joaquin Phoenix jako Napoleon. Fot.: mat. prasowe
A co z przedstawieniem postaci? W filmie Scotta Napoleon ukazany jest jako człowiek – delikatnie mówiąc – ekscentryczny i, powiedziałbym, wycofany, aspołeczny.
Scott nie rozumie Napoleona. Zupełnie mija się z prawdą, ukazując nam Napoleona jako brutalnego parweniusza, żądnego krwi i sławy. Tymczasem on był człowiekiem niezwykle światłym, otwartym, człowiekiem oświecenia. Przecież to on, co jest w filmie ledwo zasygnalizowane, do Egiptu zabiera 150 naukowców, którzy mają badać starożytną cywilizację. On dał początek egiptologii. Miało to niebagatelne znaczenie dla nauki od XIX wieku, aż po dzień dzisiejszy. Jedyne co otrzymujemy, to obraz parweniusza niszczącego starożytne zabytki.
Napoleona praktycznie nie widzimy przy pracy, w filmie jest tylko wodzem w kolejnych kampaniach wojennych. To nie była prawda. Wybitny francuski uczony powiedział o nim kiedyś: "największy to cywil wśród wojskowych". Większość czasu Napoleon spędzał na ciężkiej pracy (jego rozkład dnia sugeruje pracoholizm), która przebudowywała ówczesny świat. Rewolucja Francuska dała początek nowym systemom prawnym, administracyjnym, społecznym, którym formę nadał Napoleon, a które kształtują Europę po czasy współczesne. To jest jego gigantyczny dorobek, o którym Scott nawet się nie zająknął.
A jaki był prywatnie Napoleon?
Napoleon był Korsykaninem, południowcem, pełnym temperamentu, a jednocześnie człowiekiem ciepłym. Potrafił być wybuchowy, miewał "krótki lont", potrafił rzucać kapeluszem o ziemię, a nawet wywrócić stół. Ale umiał się też zreflektować i przeprosić za swoje zachowanie.
"Napoleon", reż. Ridley Scott. W roli głównej Joaquin Phoenix. Fot. mat.prasowe
W wizji reżysera siłą napędową działań Bonapartego są kobiety. Tulon zdobywa właściwie dla matki, a z Egiptu wraca, bo usłyszał o zdradzie żony. Czy tak było naprawdę?
Dla Napoleona relacja z Józefiną była bardzo istotna, wręcz kluczowa. Ale w filmie Józefina, przedstawiona jest jako znudzona, wiecznie nieszczęśliwa i zblazowana kobieta. Relacja Bonapartego z żoną ewoluuje na ekranie z kolei od dziwnej, zimnej miłości (czego obrazem są sceny nieczułego, mechanicznego seksu) do nienawiści. To relacja przemocowa, w której Napoleon uprzedmiatawia Józefinę.
Wystarczy przeczytać korespondencje Napoleona z Józefiną, żeby zrozumieć, że ten związek miał wiele emocji, wiele namiętności (oczywiście nie można tutaj iść za daleko, bo popełnimy błąd Maxa Gallo – biografa Napoleona, który opisał inicjację seksualną Bonapartego; zawsze kiedy pokazuję ten fragment studentom, to mówię im, że dalej nie wiemy, jak wyglądała inicjacja Napoleona, ale wiemy z całą pewnością jak wyglądała inicjacja Maxa Gallo). Scenarzyści podobno czerpali z tych listów obficie, ale trudno mi zgodzić się z tym, co z nich wyczytują.
Józefina i Napoleon, zwłaszcza na początku drogi politycznej Bonapartego, działali jak bardzo zgrany zespół. Ona była bardzo cennym pomocnikiem i doradcą w jego karierze, to ona w dużej mierze budowała jego pozycję po 1799 roku. Mam wrażenie, że nawet tego Ridley Scott - choć bardzo się stara - nie potrafi pokazać. Józefina w filmie jest zblazowaną, zniechęconą do życia kobietą.
Napoleon (Joaquin Phoenix) i Józefina (Vanessa Kirby). Fot. mat. prasowe
A czy Napoleon faktycznie wrócił z Egiptu dlatego, że dowiedział się o zdradzie żony?
Był to jeden z powodów, ale niejedyny. Dalszy pobyt w Egipcie po zniszczeniu przez Brytyjczyków floty francuskiej pod Abukirem nie miało sensu – francuski plan wyparcia Anglików z basenu Morza Śródziemnego i zmuszenia ich w ten sposób do pokoju spalił na panewce. Realna stała się za to inwazja na Francję kolejnej antyfrancuskiej koalicji. Napoleon wraca z zamiarem oddania się do dyspozycji Paula Barrasa, swojego protektora i zdecydowanie czołowej postaci rządzącego we Francji Dyrektoriatu. Napoleon na pewno nie wrócił z zamiarem dokonania przewrotu politycznego, liczył najwyżej na nimb zbawcy Republiki w nowej kampanii. Przewrót w 1799 roku przygotował Emmanuel-Joseph Sieyès. To był genialny umysł, a jednocześnie ktoś, kogo charakter określilibyśmy jako szarą myszkę. Tyle że Francja doświadczyła już, jak krwiożerca potrafi być szara myszka – taki był Robespierre. Spiskowcy, wykorzystując przebieg przewrotu, pozostawili Sieyèsowi kontrolę nad władzą ustawodawczą i umożliwili Napoleonowi przejęcie władzy wykonawczej. Dopiero w 1802 roku Napoleon stał się fatycznym władcą Francji, jako dożywotni konsul.
Bardzo szkoda, że na ekranie więcej uwagi nie poświęcono tym wszystkim niezwykle barwnym postaciom, wybitnym graczom politycznym, którzy wspierali Napoleona w drodze do władzy, Talleyrandowi i Fouchému.
Skoro mowa o postaciach ukazanych w filmie: Ridley Scott darzy chyba szczególną sympatią cara Rosji. Aleksander I nie dość, że jest ewidentnie zdolniejszy od Napoleona, to jeszcze w dodatku lepiej od niego traktuje Józefinę. Sam Scott tę fascynację przekazuje Napoleonowi. Bo o ile cesarz Francuzów w kreacji Joaquina Phoenixa o Brytyjczykach mówi z pogardą, to przy Aleksandrze zachowuje się tak, jakby chciał zrobić wrażenie na carze.
To też swego rodzaju hołd Scotta dla brytyjskiej historiografii, w której Aleksander przedstawiany jest jako najistotniejszy aliant Brytyjczyków w walce z Bonapartem, kluczowy dla zwycięstwa nad największym rywalem brytyjskiego imperium. Trzeba przyznać, że Aleksander był człowiekiem bardzo miłym w obyciu. Był przy tym człowiekiem o dwóch twarzach: potrafił być z jednej strony dosyć brutalny, z drugiej – świetnie wcielał się w rolę oświeceniowego księcia.
Napoleon chciał faktycznie w pewnym momencie pozyskać Aleksandra dla ułożenia status quo w Europie, w oparciu o sojusz francusko-rosyjski. Dość szybko okazało się, że ten sojusz, którego podwaliny położone zostały w Tylży w 1807 roku, nie realizuje rosyjskich interesów. Moskwa rozpoczęła przygotowania wojenne, które zmusiły Napoleona do działań wojennych na wschodzie.
W scenie pokazującej podpisanie traktatu w Tylży Napoleon snuje wizję wspólnej francusko-rosyjskiej inwazji na Azję i wyparcia stamtąd Brytyjczyków. Gwarantem sojuszu miało być małżeństwo Bonapartego z siostrą cara. Czy takie plany faktycznie chodziły po głowie cesarzowi Francuzów?
To jedna z tych scen, w których film przenosi pewne sytuacje w zupełnie inne okoliczności. Takie próby zawiązania sojuszu francusko-rosyjskiego wymierzonego w interesy brytyjskie w Azji Środkowej faktycznie były, ale za panowania Pawła I, ojca Aleksandra, co przyczyniło się do zamordowania cara.
Polski widz, wychodząc z kina, pewnie odczuje swego rodzaju dysonans poznawczy. Jesteśmy w pewnym sensie narodem subiektów Rzeckich: Napoleon to dla nas przekreślenie faktu rozbiorów, książę Poniatowski, Samosierra, pani Walewska, "dał nam przykład Bonaparte". Tymczasem w filmie poloników właściwie nie ma. Wprawne oko dostrzeże pod Waterloo mundur szwoleżera, ale to wszystko. To dlatego, że polska narracja o Napoleonie odbiega od zachodniej?
Dla nas Napoleon to zawsze będzie człowiek, który przekreślił rozbiory i wrócił nam nadzieję na niepodległość, dlatego wiernie walczyliśmy u jego boku aż do 1815 roku. W filmie pominięty jest punkt widzenia nie tylko polski, ale też włoski – dla Włochów Bonaparte to ktoś, kto pierwszy od czasów wczesnego średniowiecza doprowadził do tego, że Italia nie była tylko pojęciem geograficznym, ale też politycznym. On położył podwaliny pod nowoczesny naród włoski. Pomija się sympatię młodzieży niemieckiej, która w okresie rozgoryczenia po kongresie wiedeńskim to Napoleona czyni swoim bohaterem. Nawet wśród rosyjskich historyków w latach 90., w czasie krótkotrwałej "odwilży" między upadkiem ZSRR i świtem epoki Putina powstała teza, że w gruncie rzeczy szkoda, że wojna ojczyźniana przeciwko Napoleonowi była zwycięska, bo może gdyby on wygrał, to Rosja przeszłaby gruntowną reformę, odrzuciłaby samodzierżawie i niewolę chłopów, tym samym doszłoby do modernizacji i poprawy sytuacji milionów mieszkańców kraju.
To smutne, że epilogiem filmu jest liczba ofiar w wojnach napoleońskich. A ile osób zginęło w wojnach prowadzonych przez Rosję i Wielką Brytanię? Z Napoleonem nie walczyli światli demokraci w imię wolności. Oni walczyli w imię swoich feudalnych interesów.
W mojej ocenie to w ogóle nie jest film o Napoleonie. To jest film, który inspirując się prawdziwą historią z początków XIX wieku, opowiada o zupełnie nierzeczywistych bohaterach.
Dlaczego Ridley Scott świadomie niszczy legendę Napoleona? Tego nie wiem. Być może czuje się w takim obowiązku, bo zbyt wielu współczesnych tyranów odwołuje się, nieudolnie, do Napoleona. Inny Brytyjczyk, znakomity historyk, Ian Kershaw napisał, w kontekście Hitlera, który w jego ocenia zawsze będzie hańbą Niemców, że Napoleon będzie zawsze powodem do dumy dla Francuzów, bo to on stworzył podwaliny współczesnego porządku prawnego, administracyjnego, edukacyjnego. W mojej ocenie Napoleon potrafił być wielki wielkością innych, otaczał się ludźmi mądrymi. Dzięki temu znacząca część Europy zerwała z feudalnym porządkiem. Słowem: w filmie pominięty jest obraz Napoleona, jako człowieka, który otworzył bramy do współczesności.
Rozmawiał Bartłomiej Makowski