Chyba nikt z nas nie chciałby skończyć jak Őtzi. Przeciętny człowiek wykopany przez archeologów musi ścierpieć wygrzebywanie ziemi spomiędzy zębów, szuranie pędzlem po twarzoczaszce i najczęściej krótkie oględziny u antropologa. Ale nie Őtzi – jego ciało tysiące lat po śmierci jego właściciela musiało znieść znacznie więcej.
Zaginiony turysta?
Kiedy we wrześniu 1991 roku małżeństwo Eriki i Helmuta Simonów, wędrując po alpejskich przełęczach, zauważyło zwłoki, raczej nie sądzili, że przyniosą im one sławę i (być może) pieniądze. Podejrzewając, że może być to od dawna zaginiony turysta, jakich wiele znajduje się po latach w tym regionie, zawiadomili właściciela pobliskiego schroniska, a ten z kolei włoską i austriacką policję. Tak właśnie dokonało się jedno z największych odkryć współczesnej archeologii.
Na razie jednak nikt nie wiedział, jaki skarb skrywa się pod lodem. Za pomocą wszystkiego, co znalazło się pod ręką: kijków, dłut i młotków, czy czekanów, bez zachowania jakiejkolwiek metodologii badań archeologicznych, czy starannej dokumentacji, wydobyto na światło dzienne szczątki „człowieka z lodu”. Przy okazji odkrywcom udało się uszkodzić miednicę, nie zauważyć noża w ręku Őtziego i stracić sporo fragmentów z jego ubrań, zabranych przez gapiów lub może raczej „kolekcjonerów pamiątek”. Dopiero po przewiezieniu ciała do Innsbrucku doceniono jego wartość naukową, przeprowadzając szereg szczegółowych analiz i rozpoczynając międzynarodowy konflikt o to, gdzie powinny spocząć jego zwłoki.
Warto się było kłócić, bo znalezisko jest zaiste wyjątkowe. Czas nie obchodzi się z nami delikatnie. Elementy organiczne zachowują się wyłącznie w trzech, zdarzających się niezmiernie rzadko, przypadkach. Naturalna mumifikacja może nastąpić w bardzo ciepłym klimacie, po pochowaniu nieboszczyka na przykład w piaskach pustyni, w bagnach o odpowiedniej kwasowości, które spotkać można na północy Europy i w końcu tak, jak w przypadku Őtziego - w lodzie. Od dawna wydobywa się zamarznięte mamuty, pamiętające jeszcze czasy, gdy ludzie biegali za nimi z dzidami, ale dotychczas nie zdarzyło się, by w ten sposób przetrwały do naszych czasów szczątki człowieka. Dlatego właśnie skorzystano z tej wyjątkowej okazji i sprawdzono właściwie wszystko: zęby, włosy, tkanki, ślady DNA, każdy najmniejszy nawet szczegół. W efekcie z tysiąca analiz wyłonił się obraz tak kompletny i wyraźny, że dorównywać mu mogą jedynie wyniki wykopalisk w Pompejach. W obu przypadkach wiemy, jak wyglądali i co jedli ludzie tamtych czasów, w co się ubierali, na co chorowali i co stanowiło podstawę ich życia oraz przyczynę ich śmierci.
Neolityczny „survivalowiec”
Őtzi nie był wysoki, mierzył w chwili śmierci 1 metr 65 centymetrów wzrostu, co przy wadze 38 kilogramów nadawało mu z pewnością wygląd raczej chudego i dość kruchego przedstawiciela naszego gatunku. Do tego Őtzi chorował. Musiało go łamać w kościach, bo miał rozwinięty reumatyzm, poza tym trawiły go od środka pasożyty układu pokarmowego. Nic dziwnego, że z jego zdrowiem nie było najlepiej - miał już przynajmniej 40 lat, co w tamtym czasie było wiekiem bardzo statecznym. Przez dłuższy czas uważano, ku uciesze zwolenników tej opcji żywieniowej, że Őtzi był wegetarianinem, ale nie dało się zbyt długo podtrzymać tego twierdzenia. Jak zapewne wszyscy okoliczni mieszkańcy rzeczywiście jadł dużo przetworów zbożowych, warzyw i owoców, ale i mięso pojawiało się w jego jadłospisie. Wiemy to dzięki badaniom izotopów zawartych w zębach oraz włosach „człowieka z lodu” oraz analizie zawartości przewodu pokarmowego. Na tym jednak naukowcy nie poprzestali. Po porównaniu proporcji między kośćmi długimi określili, że nasz bohater najprawdopodobniej był pasterzem, jako że przez całe życie odbywał długie wędrówki po pagórkowatym terenie. Terenem tym były północne Włochy, a dokładnie dolina, w której leży wioska Bressanone, około 20 kilometrów na północ od Bolzano, gdzie w specjalnym muzeum znajduje się w tej chwili ciało Őtziego. Bardzo możliwe, że oprócz pasterstwa człowiek z lodowca zajmował się również wytopem metalu, o czym miałoby świadczyć wysokie stężenie arszeniku oraz miedzi w jego włosach.
Do pracy wzięli się również archeolodzy, by zrekonstruować strój oraz wyposażenie Őtziego. Jak przystało na warunki górskie był on ubrany dość ciepło, na skórzaną tunikę i nogawice narzucił grubą pelerynę wyplecioną z traw, która musiała dobrze utrzymywać ciepło. Szeroki, skórzany pas oprócz tego, że posiadał schowki na przedmioty, jakie warto mieć pod ręką (hubka do rozpalania ognia, szydło kościane, krzemienne ostrze), przytrzymywał bieliznę wykonaną z pasków miękkiej koziej skóry. Őtzi nie nosił spodni - te do Europy przynieśli dopiero Scytowie wiele wieków później. Zastępowały je dwie oddzielone od siebie nogawki, zwężające się w kierunku kostki, a przywiązane do pasa. Całość dopełniały buty i czapka. Te pierwsze, dwuwarstwowe, wykonane były ze zszytych ze sobą fragmentów skóry niedźwiedzia i jelenia, a między wewnętrzną i zewnętrzną warstwą wypełnione sianem. Z kolei czapkę z niedźwiedziej skóry można było przewiązać pod szyją. Wyposażenie Őtziego wzbudza podziw dzisiejszych "survivalowców" - widać po nim, że jako pasterz był w stanie poradzić sobie w każdych warunkach i był przygotowany nawet na szybką naprawę sprzętu. Siekierka wykonana w 99% z miedzi oraz krzemienny nóż w jesionowej okładzinie musiały stanowić podstawę przeżycia w górach. Dzięki kościanemu retuszerowi Őtzi mógł wykonać właściwie każde potrzebne mu narzędzie, a w dwóch brzozowych pojemnikach przechowywał jedzenie i żar z ogniska. Wszystko to wraz z siecią do łowienia oraz jedynym nieokreślonym bliżej przedmiotem wykonanym ze sznurka mieściło się w skórzanym plecaku na drewnianym stelarzu.
Jak zginął Őtzi
Nawet ten pobieżny opis ubrania Őtziego uświadamia jak bardzo wyjątkowe było jego odkrycie - po raz pierwszy mamy do czynienia z jednostką, a nie kulturą archeologiczną obejmującą tysiące ludzi sprowadzonych do jednego mianownika za pomocą metod statystycznych. To, że dzięki wyjątkowemu splotowi pomyślnych przypadków możemy zerknąć na życie jednego człowieka, który żył ponad pięć tysięcy lat temu, szokuje nawet największe sławy archeologii. Zwłaszcza gdy dochodzimy do ostatnich godzin człowieka z lodowca - a dzięki wypożyczeniu najnowszych technologii od medyków, genetyków i koronerów sądowych wiemy o nich praktycznie wszystko.
Od kiedy Őtzi został odkryty naukowcy próbowali wytłumaczyć, w jaki sposób zginął, a każda kolejna analiza przynosiła coraz więcej danych do zinterpretowania, aż w końcu po długim okresie sprzecznych koncepcji i niczym nie popartych teorii udało się ogarnąć ogrom informacji tak, że wyłonił się całkiem spójny i pełny obraz ostatnich dwóch dni jednego najsłynniejszych nieboszczyków w historii.
Na swoją ostatnią wędrówkę Őtzi wyruszył na przełomie maja i czerwca, prawdopodobnie z myślą o polowaniu, o czym świadczy jego myśliwski łuk oraz kołczan ze strzałami. Ostatnim posiłkiem Őtziego była dziczyzna - mięso z jelenia i kawałek chleba z uprawianej przez jego współziomków pszenicy samopszy. Potem musiało dojść do walki. Na ubraniu Őtziego odkryto ślady krwi co najmniej trzech osób, a na nożu czwartej. Trudno powiedzieć, kto i dlaczego zaatakował, ale sądząc po głębokich ranach na przykład na przegubie ręki, jakie napastnicy zadali Őtziemu, walka musiała być zacięta. Ostatnim jej akordem było posłanie strzały w plecy, która przebiła tętnicę doprowadzając do wylewu, a w konsekwencji do śmierci. Następnie ktoś, najprawdopodobniej potencjalny napastnik, obrócił Őtziego na brzuch, by odzyskać drzewce strzały. W tej pozycji, nienaturalnie skurczonego, z ręką na piersi odnaleziono go ponad pięć tysięcy lat później. Jeszcze do niedawna uczeni uważali, że Őtzi po prostu zamarzł na lodowcu złapany przez nagłą zmianę pogody. Dopiero badanie najnowszym tomografem komputerowym wykryło rozerwanie tętnicy o szerokości 1,5 centymetra, które nawet w naszych czasach najprawdopodobniej zakończyłoby się fatalnie.
Pomnik w miejscu znalezienia Oetzi. Źr. Wikipedia. Fot. na lic. GNU.
Nad ciałem Őtziego od razu wybuchły kłótnie, od międzyludzkich począwszy, a na międzynarodowych skończywszy. Problemem okazało się miejsce, w którym znaleziono zwłoki. Leży ono niemalże dokładnie na linii granicy miedzy Austrią i Włochami, a linia ta nie była zbyt dokładnie wytyczana w śniegu i lodzie 80 lat temu. Dopiero pomiary za pomocą systemu GPS pozwoliły na określenie, iż Őtzi leżał mniej więcej 100 metrów od granicy po stronie Italii. Dodatkowym argumentem stało się miejsce jego zamieszkania sprzed 5000 lat - skoro Őtzi żył po stronie włoskiej i właściwie nigdy nie oddalił się od domu na więcej niż 60 kilometrów, to powinien również tam spocząć - konkludowali Włosi, całkowicie zapominając, że w epoce Őtziego nikt nawet nie śnił o czymś takim, jak państwo włoskie. Niemniejszy ambaras sprawili odkrywcy ciała, wykłócając się o udział w zyskach z biletów do muzeum w Bolzano, gdzie wystawiono na widok publiczny wszystko, co zostało po życiu człowieka z lodu. Dodatkowo pojawili się kolejni pretendenci do miana odkrywców Őtziego, wśród nich na przykład słoweńska aktorka. Wszyscy oczywiście domagają się tak zwanego „znaleźnego”, choć prawnicy raczej wykluczają, że uda im się cokolwiek osiągnąć. Nie obyło się również bez teorii spiskowej. Gazety co chwilę donoszą o "klątwie człowieka" z lodu, w wyniku której zginąć miało już prawie dwadzieścia osób.
Trudno nie zamyślić się nad pośmiertnym losem człowieka, który zapewne niczym się nie wyróżniał spośród tysięcy jemu podobnych. Lód i archeolodzy przywrócili go do życia, zapewniając mu nieśmiertelną sławę. Ale sława, jak zawsze, ma i ciemne strony.
Iza Romanowska