Tydzień temu rząd naszych sąsiadów ogłosił, że w przyszłym roku rejon Czarnobyla zostanie na stałe i oficjalnie otwarty dla turystów. Bedą mogli do woli napatrzyć się na nuklearne zniszczenia, a wnikliwej kontroli zostanie poddane tylko to, jak długo tam zostaną i co będą jedli.
Ryzyko przebywania w Czarnobylu jest, zdaniem ukraińskiego rządu, „minimalne”. Zagraniczni komentatorzy podkreślają jednak, że – podobnie jak wakacje ze sportami ektremalnymi – wizyta w Czarnobylu nie jest pozbawiona zagrożeń.
600 000 napromieniowanych
Reaktor w Czarnobylu eksplodował w 1986 roku. Wybuch odrzucił 2000-tonową pokrywę reaktora i rozprzestrzenił 400-krotnie więcej substancji radioaktywnych niż bomba w Hiroszimie, zanieczyszczając obszar 200 000 kilometrów kwadratowych. Na napromieniowanie narażonych zostało 600 000 osób.
Po katastrofie wokół Czarnobyla utworzono specjalna strefę bezpieczeństwa obejmująca teren 30 km wokół reaktora. I własnie ta „strefa zero” już za rok będzie otwarta dla zwiedzających.
Tuż po katastrofie władze radzieckie nie wiedziały, jak silne jest skażenie i jak duży powinien być obszar ochronny, dlatego wielkość terenu zamkniętego została wytyczona dość arbitralnie. Później okazało się, że niektóre rejony w zamkniętej strefie zostały napromieniowane w tylko niewielkim stopniu, a materiały radioaktywne, które przecież także podlegają rozkładowi, w niektórych miejscach szybko zniknęły.
Tym niemniej spore fragmenty strefy wciąż są niebezpieczne – mowa tu przede wszystkim o miejscach składowania odpadów radioaktywnych, sarkofagu, który przykrywa zniszczony reaktor, czy Czerwonym Lesie, gdzie „pofrunęło” większość produktów eksplozji. Cez, stront i pluton wciąż tam są. Ten ostatni pierwiastek na pełen rozkład potrzebuje nawet tysięcy lat.
- Wizyty będą monitorowane, a turyści nie będa mieli dostępu do tych terenów – uspokaja Vadim Chumak z ukraińskiego Instytutu Medycyny Popromiennej.
Wycieczka bez lokalnej kuchni
Ekolog i biolog Anders Moller z Uniwersytetu Paris-Sud (Francja) od dwudziestu lat co roku spędza w Czarnobylu od tygodnia do trzech, badając efekty, jakie promieniowanie wywiera na żyjących tam ludzi, zwierzęta i rośliny. – Poziom promieniowania, jakiego doświadczam, jest porównywalny z tym, jakie otrzymuje się podczas robienia zdjęcia roentgenowskiego w gabinecie lekarskim – mówi. – Ale istnieją tam silne lokalne różnice, jeżeli chodzi o poziom napromieniowania. Nawet 10 000-krotne – dodaje.
Największym zagrożeniem jest spożycie czegokolwiek, co zawiera materiał radioaktywny. – Nie jem loklanych produktów. Ludzie, którzy tam mieszkają, nie mają takiego luksusu i żyją z tego, co wyrośnie w ich ogródkach. Na własne oczy widziałem wskaźniki licznika Geigera: ziemniaki i cebule, które tam rosną, są często bardzo radioaktywne – mówi Moller.
Pripiat, opuszczone miasto. For. C. Montgomery, źr. Wikipedia.
Oczywiście, turyści nie będą spożywali lokalnych produktów, a, jak zapewnia Chumak, powietrze w rejonach zwiedzanych przez turystów będzie wolne od zanieczyszczeń niesionych drogą powietrzną (aerozole, pył). W ostateczności chętni założą maseczki…
Ruch turystyczny w Czarnobylu już się rozwija. Władze widzą w nim czynnik, który może pomóc w ekonomicznym rozwoju rejonu. - Wizyty w elektrowni mogłyby stać sie jedną z atrakcji Euro 2012 – spekuluje Chumak.
Co można zobaczyć?
To chyba najwazniejsze pytanie: co ciekawego jest do zobaczenia w Czarnobylu? - Przede wszystkim samo miasto – mówi Chumak. W tej chwili jest słabo napromieniowane, dużo mniej niż przeciętne miasto europejskie. Znajduje się tam specjalna platrofrma, z której można obejrzeć pokrywający reaktor sarkofag. Oczywiście, z bezpiecznej odległości, bo im bliżej kopuły, tym wyższe stężenie zanieczyszczeń.
Inną atrakcją może być karmienie ryb, które pływają dzisiaj w basenie, którego wody niegdyś chłodziły reaktor. Następnie wizyta w Pripiacie, mieście ewakuowanym dzień po katastrofie. Do dziś dość napromieniowanym, ale – z powodu krótkiego trwania – wizyta tam nie będzie groźna.
Moller: - Strefa zamknięta to upiorne miejsce. Dziwaczne na wiele sposobów. Są tam wioski, które zostały opuszczone na stałe i do dzisiaj słychać tam niewiele ptaków czy innych zwykłych oznak życia.
- To byłby dziwny rodzaj ekoturystyki odwróconej – mówi Tim Mousseau z Uniwersytetu Południowej Karoliny (USA). – Mogłaby okazać się użyteczna, ucząc ludzi o konsekwencjach wypadków z energią nuklearną. Zwiększyłaby świadomość w tej kwestii.
Moller jest bardziej sceptyczny: - Nie wiem, czy chciałbym wyjechać tam na swój miesiąc miodowy... - mówi. A Państwo? Czy chcieliby pojechać do Czarnobyla?
(ew/livescience.com)