„Proszę mi zwrócić nagrodę” – mówi do laureata mistrz ceremonii. „Tak, oczywiście, przepraszam” – uśmiecha się noblista, oddaje trofeum i wraca na swoje miejsce na scenie, wśród innych laureatów Nagrody Nobla. Niebywały skandal, sensacja na skalę światową? Nie. To tylko epizod z próby generalnej przed najważniejszą w świecie naukowym uroczystością.
Dni bezpośrednio poprzedzające wielką galę noblowską są dla laureatów – i dla dziennikarzy akredytowanych w tym czasie w Sztokholmie – bardzo pracowite. Sześciokrotnie jako wysłanniczka Polskiego Radia miałam przyjemność relacjonować to, co dzieje się wówczas w stolicy Szwecji, a kontakt z tymi niezwykłymi ludźmi był zawsze dla mnie niezwykłym przeżyciem. Podczas wielu relacji do różnych audycji w różnych programach, nie zawsze był czas na przekazanie smaczków i anegdot. Może warto wrócić do nich teraz, gdy za kilka dni znów grono najlepszych z najlepszych odbierze z rąk króla Karola XVI Gustawa medal i ręcznie malowany dyplom.
Najczęściej zadawane mi przez kolegów łączących się ze mną z Warszawy na początku każdego pobytu w Sztokholmie pytanie brzmiało: czy stolica Szwecji żyje uroczystościami noblowskimi? A odpowiedź nieodmiennie brzmiała: nie. Zdecydowanie nie! Szwedzi na początku grudnia żyją przede wszystkim zbliżającymi się świętami. Na wielu placach i skwerach rozstawione są przyozdobione gwiazdkowo, rozświetlone stragany z rozmaitymi towarami, upominkami, tradycyjnymi smakołykami np. wędlinami z renifera albo konfiturami z rosnącej na północy maliny-moroszki, można napić się tam korzennego, gorącego gloggu i zagryźć chrupiącym pierniczkiem. Korzystają z tego tłumnie mieszkańcy miasta i turyści, których nawet zimą tu nie brakuje. Natomiast Nagrody Nobla to zupełnie inny świat – pozornie w cieniu, bez niepotrzebnego blichtru, bez widocznych reklam, ale i tak przyciągający zainteresowanych.
Noblowski Tydzień
Jest kilka żelaznych punktów programu tzw. „Noblowskiego Tygodnia”. Przede wszystkim konferencje prasowe. W siedzibie Królewskiej Szwedzkiej Akademii Nauk zasiadający przy jednym długim stole laureaci w dziedzinie chemii, fizyki i ekonomii mówią o swoich dokonaniach, planach i chwilach, kiedy dowiedzieli się o przyznaniu Nagrody. Zapadła mi w pamięć zabawna historyjka opowiedziana przez Petera Agre, chemika. Na pytanie o najsympatyczniejszy moment związany z wieścią o zdobyciu „Nobla” powiedział: ”Mam kilkoro dzieci, w tym nastoletnią, zbuntowaną córkę, która nigdy nie widziała najmniejszego powodu, by w jakikolwiek sposób mnie doceniać, a już nie daj Boże się mną chwalić. W dniu, gdy po świecie rozeszła się wieść, że zostałem nagrodzony, po powrocie ze szkoły stwierdziła - Wiesz co, moi koledzy orzekli, że jesteś „cool”… To naprawdę sprawiło mi satysfakcję.”
Do poważnej, arcyciekawej ale, rzecz jasna, prowadzonej w kulturalnej atmosferze dyskusji doszło w roku 2003, gdy nagrody w dziedzinie fizyki dostali m.in. dwaj Rosjanie – 87-letni Witalij Ginzburg i młodszy o 12 lat Aleksiej Abrikosow. Pierwszy całe życie spędził w swojej ojczyźnie, z czego większość przypadła na czasy Związku Radzieckiego, przeżywając niejeden trudny moment, a drugi wyemigrował w latach 90. do Stanów Zjednoczonych, by kontynuować pracę w znacznie bardziej komfortowych warunkach. Naukowcy tłumaczyli na konferencji motywy takich a nie innych swoich wyborów, próbując przekonać się nawzajem do swoich racji. Parę dni później na dodatkowej konferencji profesor Ginzburg zawojował dziennikarzy – okazał się otwartym, bezpośrednim, bardzo miłym i oczywiście bardzo mądrym człowiekiem, szczerze i ciekawie opowiadającym o przedziwnych i strasznych czasem kolejach losu – własnych i swojego mistrza, także wybitnego fizyka, noblisty z 1962 roku, prof. Lwa Landaua. Ojczyznę ma się jedną, na dobre i złe – to jego dewiza.
Osobno konferencje prasowe laureatów w dziedzinie medycyny i fizjologii organizuje przyznający tę Nagrodę Nobla Instytut Karoliński. Tu uczeni mają nieco więcej czasu na wypowiedzi, chociaż nie przesadnie dużo – podczas wszystkich spotkań i uroczystości organizatorzy przestrzegają harmonogramu z niesamowitą bezwzględnością. Nie wyłącza się wprawdzie mikrofonów nazbyt elokwentnym mówcom (tak jak podczas filmowych „Oskarów”), jednak mniej lub bardziej dyskretnie są oni dyscyplinowani. Widok eleganckiej pani, stającej z boku sceny auli uniwersyteckiej, z której przemawiają szacowni goście i pokazującej zegar, lub podsuwającej prelegentowi karteczkę z informacją o niewielkiej liczbie minut pozostałych do końca, nie należy do rzadkości.
A wracając do konferencji w Karolinska Institutet – niezwykłym i wzruszającym momentem była chyba dla wszystkich wypowiedź jednego ze szwedzkich dziennikarzy w 2000 roku. Zanim zadał pytanie, pozwolił sobie na osobistą refleksję i gorąco podziękował laureatom za to, że właśnie dzięki ich odkryciom jego matka, cierpiąca z powodu choroby Parkinsona, mogła przynajmniej częściowo odzyskać sprawność.
O pieniądzach nie wypada?
Podobno kiedyś nie wypadało pytać, jak nagrodzeni wydadzą uzyskane pieniądze, bo jest to ich prywatna sprawa. Jednak obecnie niemal zawsze znajdzie się ktoś, kto takie pytanie zada i bardzo różne są reakcje. Część laureatów ogólnikowo opowiada o różnych fundacjach, albo „jeszcze się zastanawia”. Inni, chociaż rzadko, szczegółowo przedstawiają swoje plany. Mnie szczególnie podobały się odpowiedzi dwóch osób. Jeden z najmłodszych noblistów, 40-letni współtwórca kondensatu Bosego-Einsteina amerykański fizyk Eric Cornell, mający wygląd studenta, który przez przypadek zaplątał się w tym towarzystwie, powiedział, że wreszcie wymieni okna w swoim domu, bo strasznie przez nie wieje i przeciekają… Z kolei Brytyjczyk, sir Paul Nurse, nagrodzony za badania nad rozwojem komórek, niebywale barwna postać o wspaniałym poczuciu humoru, zadeklarował przeznaczenie części nagrody na nowy fax w swoim instytucie, „bo ten stary zagotował się od napływających gratulacji”.
Na wykłady laureatów Nagrody Nobla może przyjść każdy. Wyjątkiem jest odczyt zdobywcy literackiego „Nobla”, który odbywa się w pięknej, zabytkowej, pełnej luster i kryształowych żyrandoli sali Akademii Szwedzkiej (nie należy jej mylić ze Szwedzką Akademią Nauk), mieszczącej się na Starym Mieście. Tu niezbędne są wcześniej rezerwowane zaproszenia, ale i tak sala pęka w szwach i jeśli nie przyjdzie się dużo przed czasem trudno znaleźć miejsce siedzące. Nagrodzeni w dziedzinie chemii, fizyki i ekonomii prezentują swoje osiągnięcia w nowoczesnej, wyłożonej jasnym drewnem Aula Magna Uniwersytetu Sztokholmskiego, a słuchają ich rzesze studentów i naukowców, natomiast laureaci w dziedzinie medycyny i fizjologii wykładają w Instytucie Karolińskim i dla tych, którzy nie mieszczą się w niezbyt wielkiej sali po sąsiedzku wystawiony jest telebim.
Są to już na ogół wystąpienia dla specjalistów, ale i tu można wyłowić takie perełki, jakie nie znajdą się później w oficjalnych stenogramach. Słyszałam więc i o przemożnej chęci „wkopania niewygodnych wyników pod dywan” (Nurse), i o tym jak kompletnie lekceważone były przez długi czas – ku zadowoleniu badaczy, którym nikt nie wtrącał się do ich pracy – eksperymenty nad niezwykle ważnym obecnie w genetyce robaczkiem Caenorhabditis elegans (Brenner i Sulston), i o tym, że po latach doświadczeń, z których nic sensownego nie wychodziło, „pewnej nocy spaliło mi się szczęśliwie całe laboratorium ze wszystkimi wynikami” – jak powiedział radośnie Timothy Hunt. Laureat z medycyny w 2001 roku uważa to zdarzenie za przełomowe, bo odtwarzając dane spojrzał wówczas na nie świeżym okiem i dostrzegł to, czego nie widział wcześniej.
Różne są te wykłady – ciekawe nawet dla niefachowców lub zwyczajnie nudne. Bywają także wśród noblistów prawdziwi showmani, tak jak np. chemik Alan Heeger, który mówił o polimerach przewodzących, prezentując świecące folie i zwijane ekrany, albo Niemiec, fizyk Wolfgang Ketterle, ze świetnie przygotowaną multimedialną prezentacją dotyczącą wspomnianego już kondensatu Bosego-Einsteina. Nota bene, Alan Heeger jest jednym z nielicznych laureatów Nagrody Nobla, który po jej zdobyciu znów dokonał znaczących odkryć. Z kolei wybitny astrofizyk z Japonii, zajmujący się wyłapywaniem cząstek nadlatujących z kosmosu, twórca niezwykłego podziemnego laboratorium i opowiadający fascynująco nawet dla laików, prof. Masatoshi Kosiba, sprawiał wrażenie nieśmiałego, zagubionego na wielkiej scenie auli i nawet nie do końca radził sobie z rzutnikiem.
Nierzadko laureatami zostają ludzie w bardzo podeszłym wieku, których osiągnięcia sprzed wielu lat na trwałe zmieniły naszą rzeczywistość i każdy wie dziś, jak bardzo były przełomowe. Robiło więc wrażenie, gdy 77-letni wówczas, nieżyjący już prof. Jack Kilby mówił skromnie „...no i 24 lipca 1958 roku wymyśliłem układ scalony”.
Trzy ukłony
Zanim 10 grudnia po południu zabrzmią w gmachu Filharmonii Sztokholmskiej fanfary wielkiej gali, zanim laureaci Nagród Nobla i 1300 gości w towarzystwie króla Szwecji i jego rodziny wezmą udział w uroczystym bankiecie wieczorem w ratuszu, są podejmowani przez ambasady macierzystych państw i udzielają jednego z najważniejszych wywiadów – tradycyjnie telewizja BBC realizuje z nimi program „Open Minds”. W tym czasie rodzinami laureatów i ich zaproszonymi przyjaciółmi opiekują się pracownicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych, pokazując miasto, muzea i spełniając wszelkie życzenia.
Nadchodzi wreszcie ten dzień – i wspomniana na wstępie poranna próba generalna. Wyluzowani laureaci, ubrani swobodnie, żartują, zadają wiele pytań, a wręczana nagroda jest po prostu przechodnią atrapą. Przede wszystkim jednak ćwiczą gesty i kroki, jakie przyjdzie im wykonywać po południu przed królem Szwecji i szacownym gremium.
A więc: wstają ze swoich miejsc wtedy, gdy przedstawiający ich dzieło mówca, najczęściej przewodniczący noblowskiego jury w danej dziedzinie, przechodzi z języka szwedzkiego na angielski. Po wysłuchaniu tej części przemowy, indywidualnie podchodzą do króla Karola XVI Gustawa, by odebrać dyplom i medal z wizerunkiem fundatora Nagrody, następnie kłaniają się królowi, potem profesorom zasiadającym na scenie, a na końcu publiczności. Raz…dwa… trzy. Wydaje się to proste, ale emocje i trema po południu powodują czasem pewne - nazwijmy to – odstępstwa od tradycji, przyjmowane zresztą z humorem.
Z tym momentem ceremonii wiąże się jedno z najdziwniejszych z kolei pytań, jakie mi czasem zadawano: czy laureaci po wzięciu Nagrody wracają na swój fotel nie odwracając się plecami do króla i królowej? Otóż zapewniam, że mimo takiej wersji, krążącej przynajmniej w naszym kraju, wszystko odbywa się najzupełniej normalnie - nikt nie idzie tyłem zerkając przez ramię, tylko odwraca się i przodem dochodzi na swoje miejsce.
Dla dziennikarzy, którzy mają szczęście dostać się wówczas do sztokholmskiej Filharmonii, próba generalna stanowi niepowtarzalną okazję, by zobaczyć laureatów z innej niż oficjalna strony, a także poznać najbliższych członków ich rodzin, zasiadających na pustej jeszcze widowni. W miłej, niezobowiązującej atmosferze jest szansa podpytać na przykład o zwyczaje i upodobania laureatów. Powiem szczerze, że próba jest z racji swojego nieformalnego charakteru – przynajmniej dla mnie, ale także i dla wielu moich kolegów z innych krajów - ciekawsza od wielkiej gali. Nie ma tu jednak mowy o fotografowaniu, filmowaniu i nagrywaniu. Kamery i mikrofony na sali włączają tylko szwedzkie radio i telewizja, przeprowadzając ostatnie testy oświetlenia i nagłośnienia.
Można już natomiast podziwiać wystrój sali, udekorowanej jak zawsze kwiatami z San Remo. Włoskie miasto, w którym zmarł Alfred Nobel tradycyjnie przysyła do Sztokholmu tysiące świeżych kwiatów i efektownych liści, które układane są potem przez najlepszych specjalistów i zdobią miejsca, gdzie laureaci występują publicznie, a także stoły w ratuszu. To zawsze bardzo piękne kompozycje, zharmonizowane ze sobą, z przewagą wybranych barw, ale wielogatunkowe. Ciekawa jestem, jak będzie w tym roku. Jedno wiem – na pewno interesująco i uroczyście.
Elżbieta Strucka
PRZECZYTAJ I POSŁUCHAJ również: Znamy tegorocznych noblistów
Więcej na www.nobelprize.org