Nauka

Prawdziwa twarz Emila

Ostatnia aktualizacja: 23.02.2007 09:42
Przed I wojną światową wpajanie posłuszeństwa nieletnim było osią, wokół której koncentrował się cały proces wychowawczy.

Cywilizacja to przede wszystkim formalizacja przemocy. W stanie anarchii przemoc rozlewa się po całej populacji, dopiero państwo ustrukturyzowuje ją i nadaje sankcję prawa. W stanie „dzikości i swobody” (jak to sobie wyobrażał Rousseau) przemoc jest przypadkowa, zależna od siły jednostek i grup - im bardziej cywilizowana jest dana społeczność tym więcej reglamentacji przymusu, rytuału i przepisów lub obowiązujących w ich roli precedensów. W krajach Commonwealthu podległych formalnie królowej brytyjskiej wciąż obserwujemy widowisko sędziów w perukach - istnieją też formalni władcy w postaci jej gubernatorów generalnych, np. w Kanadzie i Australii, a w samej metropolii zachowano nawet Izbę Lordów. Wszystko to ma przekonać „poddanych”, że istnieje silna i dobrze ugruntowana władza, choć są to w większości kraje skrajnie liberalne.

Wychować przemocą?

Zjawisko „teatralności” przemocy widać dobrze w krajach takich jak obecna Polska, która z trudem stara się zbudować państwo prawa: trudno nie pokręcić głową, gdy widzi się jednego przestępcę, zwykle bez broni, aresztowanego przez ośmiu „antyterrorystów” w kominiarkach. Tam, gdzie państwo wyradza się w Lewiatana (opisanego przez Thomasa Hobbes’a), władza nie potrzebuje takich atrybutów. W Rosji od czasu Piotra I wystarczyło, by zwyczajnie ubrany urzędnik cara dotknął ramienia przechodnia i wypowiedział straszną formułę „sława i dieło Gosudara”, a każdy z rezygnacją szedł za nim do tiurmy – często na zawsze. Podobnie było w Chinach czy w apogeum Terroru rewolucyjnej Francji. Wpajanie posłuszeństwa nieletnim było więc osią, wokół której koncentrował się cały proces wychowawczy - aż do przemian obyczajowych, jakie były pokłosiem I wojny światowej.

Wychowanie dziecka to uczenie go funkcjonowania w danej społeczności. Aż do naszych czasów polegało to przede wszystkim na stłamszeniu jego spontaniczności i nagięciu go do przestrzegania reguł dorosłych. W Sparcie odbierano dzieci matkom i zamieniano je w niewolników państwa. Nie jest przypadkiem, że drugi po Robespierze kodyfikator i arcykapłan Terroru, Saint-Just, wrócił w swoim projekcie wychowania nowych Francuzów właśnie do wzorów spartańskich. W jego systemie wychowanie dzieci od 10 do 16 roku życia jest wojskowe i rolnicze: „Dziecko, obywatel, należą do ojczyzny... Dzieci należą do matki aż do piątego roku (...), a następnie do Republiki, aż do śmierci” („Fragmenty o instytucjach republikańskich”).

Przypomnijmy jednak, że już na samym początku Rewolucji, na pięć lat przed ambitnymi planami Saint-Justa, zapoczątkowano system powszechnej oświaty - a jego autorem był nie kto inny tylko... książę Talleyrand. Ponieważ stał się sławny z tego, że nie tylko potrafił wyzbyć się śladu sumienia, lecz w dodatku nie krył się z tym - mamy prawo sądzić, że miał na uwadze nie tyle dobro młodzieży, co nowej władzy. I choć wówczas wizje rewolucjonistów się nie ziściły, to jednak ich rosyjscy spadkobiercy dopięli tego, że w latach 50. każdy obywatel ZSRR podlegał obowiązkowi nauki przez 12 lat.

Era Emila

W każdej refleksji na temat wychowania zasadniczym problemem jest punkt odniesienia. Trzeba więc pamiętać, że stosunek do dziecka, który wydaj się nam naturalny, zadomowił się w Europie dopiero po szerokiej recepcji „Emila” Rousseau.

Wcześniej dzieci, zwłaszcza wśród arystokracji, praktycznie nie znały rodziców, będąc pod „opieką” służących: zwykle obojętnych na ich los. Właśnie Talleyrand może nam posłużyć za przykład: jako dziecko posadzony na kredensie przez służącą, która o nim zapomniała, spadł z niego po paru godzinach, łamiąc kostkę - i w rezultacie kulejąc przez resztę życia. To i inne doświadczenia, w tym oczywiście społeczne, zaowocowały ateizmem i cynizmem. Jego postać wszystkie wrażliwsze dusze rodzącej się ery romantyncznej napełniała odrazą, ale i przerażeniem: bo ten sławny z błyskotliwego dowcipu człowiek nie był potępionym wyrzutkiem, lecz ozdobą dworów i salonów całej Europy!

Wychowany w autorytarnych Prusach Fryderyka Wielkiego Immanuel Kant dojdzie nawet do wniosku, że „człowiek jest tym bardziej cywilizowany im bardziej jest aktorem.” Romantyzm całkowicie odrzuca to rozumowanie (w skrajnych przypadkach wraz z samym rozumem). Przez następne 150 lat wysiłek postępowców skieruje się na odrzucenie gorsetów i wszelkich więzów „krępujących swobodny rozwój osobowości”. W XX wieku psycholodzy dostarczyli tysięcy przykładów na deformację, jaką skutkuje represyjne wychowanie.
 
Najwybitniejszy freudysta, dr Eric Berne, twierdzi, że większość ludzi już w dzieciństwie decyduje się na status „przegranego”, gdyż ich rodzice - sami odpowiednio zaprogramowani w dzieciństwie - tylko w takiej roli ich akceptują. Jedynym sposobem wyrwania się z tej sytuacji jest zaprzestanie powtarzania „najczęstszego kłamstwa, jakie dane jest słyszeć terapeucie od swoich pacjentów: że rodzice ich kochali” - jak to jednoznacznie sformułował psychiatra, skądinąd znajdujący się na drugim światopoglądowym biegunie, co Berne, a mianowicie głęboko wierzący katolik Scott Peck.

Normy zachowań zmieniają się w toku przemian kulturowych i równolegle do nich zmienia „aksjologiczna ekosfera”. Na krótko przed I wojną światową doszło do dwóch zasadniczych procesów. Po pierwsze, uproszczony darwinizm stał się Wszechfilozofią, którą adoptowano (wbrew Darwinowi) do społeczności ludzkich. Jego popularyzator, Herbert Spencer, aż do końca XIX wieku uważany przez bardzo wielu za najmądrzejszego z filozofów, ukuł formułę o zdolności dostosowania się do warunków jako miernika inteligencji.

Drugi proces rozpoczęła anglosaska literatura dziecięca. „Złote lata”, „Piotruś Pan”, „O czym szumią wierzby”, „Polyanna”, „Księga dżungli”, potem „Kubuś Puchatek - wszystkie te książki sprawiły, wraz mieszczańskim ideałem szczęśliwej rodziny, jaki płynął z dworu królowej Wiktorii, że po raz pierwszy w dziejach dziecko stało się przedmiotem uwagi i troski. Za przełomowe można uznać pojawienie się skautingu, wymyślonego i propagowanego przez sławnego ze swoich wyczynów w Afryce płk. Baden-Powella. Miliony nastolatków miały szansę przeżycia czegoś pozytywnego i zarazem poprawienia zdrowia - a jednocześnie poznania swoich rówieśników z innych grup społecznych. Jak ogromne miało to znaczenie wiemy najlepiej w Polsce, gdzie wciąż żyje legenda Szarych Szeregów. Można powiedzieć, że dopiero wtedy narodził się model dzieciństwa, który dziś wydaje się nam naturalny - choć naprawdę ma ledwie sto lat.

W 1907 r. doszło do ważnego wydarzenia. Maria Montessori, pierwsza Włoszka, która zdobyła dyplom lekarza, otworzyła swój pierwszy ośrodek wychowawczy dla dzieci od lat 4 do 12. Opierał się on na metodzie samouczenia się i spontanicznego rozwoju, lekko tylko sterowanego przez nauczycieli. Pośrednio oznaczało to zerwanie z całą tradycją ludzkości w tym względzie (i ziszczenie marzeń Rousseau).

Spencerowsko-nietzscheańska filozofia „walki o byt” przyniosła dwie wojny światowe i oba totalizmy. Skojarzona przez bardzo wielu z konserwatyzmem - choć darwinizm stał się przecież taranem wymierzonym w Kościół - miała wraz ze starzeniem się XX wieku coraz mniej wyznawców. Montessori i jej sojusznicy zyskiwali na znaczeniu. Setki dzieł psychologów i literatów afirmowały  otwartość i „brak zahamowań”; spontaniczność dziecka uznano za wstęp do żywiołowej zmysłowości młodego organizmu. Postulat Nietzschego: „wyzbyjcie się wstydu!” - został w zasadzie zasymilowany przez psychiatrię i psychologię. Ludzie nowocześni winni żyć pełnią życia, bez obłudy i pokory - rzeczą najważniejszą jest wolność i szczerość. W ten sposób zmieniono system wartości także w pedagogice. Kultura obowiązku i zakazu stała się kulturą przyzwolenia i wyzwolenia. W latach 60., niemal dokładnie 200 lat od wydania „Emila”, nurt ten zyskał wzmocnienie ze strony rodaka jego autora - psychologa klinicznego Jeana Piageta. Po kilkunastu latach badań i niezwykle pomysłowych doświadczeń wydał on książkę pt. „Rozwój ocen moralnych u dzieci”. Dowodził w niej, iż w toku gier i zabaw dzieci wytwarzają reguły współdziałania - inne niż narzucone im przez dorosłych reguły hierarchii i podporządkowania. Wydawało się, że utopia swobody i harmonii jest w zasięgu ręki. A jednak tak się nie stało.

Ani represje, ani permisywizm

„Permissive society” przyniosła chaos moralny,
degenerację obyczajów i podkulturę przemocy w szkołach publicznych. W Europie prawie połowa noworodków nie ma zarejestrowanych prawnie ojców. Zaczęły się już ukazywać wspomnienia dzieci ówczesnej młodzieży, która radośnie wcieliła w życie rewolucję obyczajową, jaka zaczęła się pod koniec lat 60. Są to opowieści pełne bólu, samotności i pogardy dla rodziców, którzy mieli ciekawsze rzeczy od zajmowania się potomstwem. Coraz więcej samotnych dziewcząt decyduje się dziś na małżeństwo z imigrantem arabskim, gdyż w jej otoczeniu tylko jego wspólnota oferuje jakąś stabilność i bezpieczeństwo. Szkoły stały się „szkołami przeżycia” - także dla nauczycieli. Jak pisze Elisabeth Stork, wykładowczyni dla nauczycieli religii szkół podstawowych i średnich, „w naszym kręgu weszło już w użycie pytanie: A który ciebie zastrzeli? (...) Wielu młodych nauczycieli, których kształcę, ciarki przechodzą na myśl, że będą musieli odbyć staż w szkole zasadniczej. (...) W wielu przypadkach rodzice w ogóle zaniechali wychowywania swoich dzieci (...). To, czego nam brakuje, to wartości - zgody na zachowanie przynajmniej paru podstawowych wartości we wzajemnych stosunkach”. Ewa Huttinger, kierowniczka szkoły zawodowej, dodaje: „Dzieci nie są uczone przez rodziców powściągania swoich pragnień. (...) I potem w szkole biorą to siłą od słabszego” (Süddeutche Zeitung” 23.03.2002).

„L’Express” z dnia 21.03.2002 konkludował: „Skutecznie sterroryzowane przez młodociane bandy biedniejsze dzielnice pogrążają się w apatii. (...) Brak reakcji zachęca napastników do recydywy, ich agresja przybiera na sile, aż w końcu tworzą swój odrębny świat.

Milczenie dorosłych sprawia, że niektórzy nie mają świadomości popełnienia przestępstwa - stwierdza jeden z pedagogów.” To ostatnie stwierdzenie jest kluczowe, gdyż powtarza się we wszystkich zachodnich mediach, które mają odwagę zająć się tym tematem. Coraz więcej nastolatków uważa, że poniżając i wykorzystując słabszych - także osaczone starsze kobiety - robią to, „co wszyscy”; mieszczą się w normie. To zezwierzęcenie schodzi już do poziomu całkiem małych dzieci. W polskich przedszkolach odnotowano naśladowanie „fali”. Jakiś czas temu Norwegią wstrząsnęło morderstwo w dzielnicy willowej Trondheim. Bawiło się tam trzech chłopców w wieku 5-6 lat i ich rówieśniczka. W pewnym momencie wybuchła sprzeczka. Chłopcy rzucili się na dziewczynkę i bili ją tak długo, aż przestała się ruszać. Potem poszli do domu. Wszyscy pochodzili z dobrze sytuowanych, spokojnych rodzin.

Czy wizje Oświecenia i ludzi takich, jak Maria Montessori były tylko utopią? Czy istnieje możliwość ratunku?

Te brzemienne treścią pytania wymagają już odrębnego artykułu.


Piotr Skórzyński

Czytaj także

20 kwietnia - Wychowanie religijne dzieci

Ostatnia aktualizacja: 18.04.2008 18:26
.
rozwiń zwiń