Jak zwykło się przyjmować, w 1989 roku państwo polskie uzyskało pełną suwerenność, uwolniwszy się z uszytego nie na miarę gorsetu, jakim była ludowa demokracja PRL - państwa może i w pewnych momentach swej historii rządzonego totalitarnie, w większej chyba jednak mierze owładniętego paranoją, jaką pokolenie dzisiejszych dwudziestolatków zna ze znakomitych peerelowskich komedii. Uzyskawszy wolność, państwo polskie stanęło jednak przed poważnymi wyzwaniami, a zwłaszcza przed nieuniknioną potrzebą modernizacji kraju zacofanego pod wieloma względami – przynajmniej w porównaniu z krajami Europy Zachodniej.
Oczywiście to stwierdzenie pozostaje w mocy, o ile za wzór cywilizacyjnego i kulturowego rozwoju uznajemy Zachód z takimi jego instytucjami jak demokracja liberalna, gospodarka wolnorynkowa, szeroki wachlarz obywatelskich swobód. Pytanie, jakie się pojawiło w 1989 roku w kołach rządzących, dotyczyło charakteru i kierunku modernizacji. Co do tego, że modernizować należało, trudno się spierać, ale odpowiedź na pytanie, jak modernizować, nie była aż tak jednoznaczna. Droga, którą obrano, oznaczała stopniowe przyswajanie zachodnich wzorców i wiodła ku demokracji liberalnej. Nie była to jedyna możliwa droga. Taką tezę stawiają autorzy esejów zamieszczonych w pracy Drogi do nowoczesności. Idea modernizacji w polskiej myśli politycznej. Ich zdaniem, alternatywne rozwiązania były możliwe, a nie zostały zastosowane, ponieważ nie zainicjowano poważnej debaty na temat kierunku rozwoju Polski, debaty, w której wzięłyby udział wszystkie środowiska opiniotwórcze, a nie tylko wąska grupa przedstawicieli niektórych takich środowisk.
Namysł post factum
Sformułowana powyżej teza rzeczywiście warta jest wzięcia pod rozwagę, w szczególności w kontekście projektu znanego od kilku lat pod nazwą IV Rzeczypospolitej. W istocie, z perspektywy czasu widać, że alternatywne rozwiązania istniały, a nawet mogły okazać się znacznie lepsze niż droga, którą obrano. Przykładowo, można było dawny aparat partyjny odsunąć od władzy już w 1989 roku, zamiast zawierać „ciche porozumienie” niedawnej opozycji z niedawną władzą. Być może zaoszczędziłoby to często obecnie powtarzanych posądzeń o „układy”. Należy jednak postawić pytanie, czy refleksja ta nie jest już aby refleksją post factum, projekcją w przeszłość pomysłu, który zrodził się niedawno, a który parę dobrych lat potrzebował na to, aby się wykrystalizować i dookreślić. Przede wszystkim zaś trzeba zapytać o to, jak miałby się przedstawiać konkurencyjny do liberalno-demokratycznego projekt modernizacji polskiego państwa i jak można było go realizować. Niestety, autorzy Dróg do nowoczesności owej alternatywy zbyt jasno nie ukazują. Bo też, jak wynika z ich szczegółowych analiz, sprawa jest po prostu dość złożona.
Jeśli nawet przyjmiemy, że jedno z zaniechań modernizatorów po 1989 roku polegało na niesięganiu do rezerwuaru narodowej tradycji i zdaniu się na obce wzorce, czy to w dziedzinie gospodarczej, czy kulturalno-obyczajowej, to mimo wszystko nie będziemy jeszcze wiedzieć, o jaką to dokładnie narodową tradycję ma chodzić. Czy III Rzeczpospolita miała kontynuować tradycje Narodowej Demokracji, PPS-u Józefa Piłsudskiego, czy ugrupowań lewicowych, wspieranych ideowo przez myśl takich intelektualistów jak Stanisław Brzozowski, Edward Abramowski czy Bolesław Limanowski? Często podkreśla się, że dużą rolę w tworzeniu się społeczeństwa obywatelskiego w postkomunistycznym państwie odegrał Kościół katolicki. Nietrudno się nie zgodzić, że religia stanowi bodaj najistotniejszy czynnik kształtujący i zachowujący tożsamość narodową, a w konsekwencji wszelkie próby laicyzacji społeczeństwa z reguły niosą za sobą utratę poczucia więzi jednostek ze wspólnotą. Ale przecież tak przed kilkunastu laty, jak i obecnie jedność i jednolitość poglądów wszystkich środowisk katolickich wydaje się raczej postulatem niż rzeczywistością.
Wypaczenie „Solidarności”
Jakkolwiek by było, z pewnością na przestrzeni minionych osiemnastu lat popełnione zostały błędy, które w pewnym sensie wypaczyły idee „Solidarności”. Wydaje się jednak, że na pytanie o przyczynę tych błędów nie można uzyskać jednoznacznej odpowiedzi. Złe rozwiązania prawne, niewłaściwe decyzje rządzących, próba forsowania koncepcji nie przystających do polskiej rzeczywistości – to tylko jeden z czynników. Innym, nieporównanie ważniejszym od intelektualnego, pozostaje czynnik, który nazwałabym moralnym. Tu warto przytoczyć słowa będące konkluzją jednego z artykułów zebranych w Drogach do nowoczesności…: „Procesy modernizacyjne, choć obarczone rozmaitymi ograniczeniami, zostały jednak uruchomione […]. Późniejsze lata pokazały, jak dalece błędy praktyki politycznej, zła wola, prywata i korupcja wpłynęły na blokowanie właściwego przebiegu zmian samorzutnych […]” (tamże, s. 192).
Liczne podziały społeczeństwa, od podziału na Polskę A i Polskę B, po podział na „wykształciuchów” i „moherowe berety”, a mówiąc językiem bardziej eleganckim – na nowoczesnych, postępowych i wykształconych Polaków-Europejczyków oraz hołdujących zacofanej tradycji (dlaczego zacofanie miałoby iść w parze z tradycjonalizmem, tego trudno dociec), niewykształconych i nieracjonalnych przedstawicieli „Ciemnogrodu” z pewnością wpasowują się w uniwersalny schemat podobnych podziałów funkcjonujących w innych społeczeństwach europejskich. Opowiedzenie się za którąś ze stron nie oznacza bynajmniej rozwiązania dylematu modernizacji. Rzecz bowiem nie w tym, jaki model należało czy też wciąż należy wybierać, gdyż żadna ze stron podziału wzięta sama w sobie nie reprezentuje absolutnej wartości, a obie potrzebują siebie nawzajem, choćby po to, by utwierdzać się we własnej słuszności. Tym, czego najbardziej potrzeba, jest – choć może zabrzmi to niezbyt wyrafinowanie – praca nad wyplenieniem owych przywar, o których pisał cytowany wyżej autor: złej woli, prywaty i korupcji (finansowej i moralnej; ciekawe, że łac. corruptio znaczy głównie zepsucie moralne, nie tyle zaś próbę osiągnięcia korzyści w nieuczciwy sposób). Bez względu na koncepcje, wzorce i projekty polityczne w cenie zawsze pozostanie dobra wola – owo dobro, które, jak pisał Kant na początku Uzasadnienia metafizyki moralności, jest dobrem bezwzględnym, a to znaczy, że niezależnym od okoliczności historycznych, a tym bardziej politycznej koniunktury, dobrem, którego niedostatku żadne okoliczności nie powinny usprawiedliwiać. Choć czy można je realizować niezależnie od tych okoliczności – to już osobna kwestia.
Anna Tomaszewska
Drogi do nowoczesności. Idea modernizacji w polskiej myśli politycznej, pod redakcją J. Kloczkowskiego i M. Szułdrzyńskiego, Kraków: Ośrodek Myśli Politycznej 2006.