W zeszłym roku obchodziliśmy 150-lecie odkrycia pierwszych szczątków neandertalczyka. Naukowcy zebrali się z tej okazji w Bonn, by podsumować nasz stan wiedzy i wytyczyć nowe kierunki badań. Wnioski były dość optymistyczne – wiemy o naszym nieżyjącym już kuzynie całkiem sporo. W najbliższym czasie dowiemy się jeszcze więcej.
Wszystko zaczęło się w jaskini Feldhofer. W sierpniu 1856 robotnicy w trakcie wydobywania wapienia z kamieniołomu nieopodal Dusseldorfu zauważyli wystające z rumowiska skalnego kości. W kalocie czaszki, kościach kończyn i miednicy dopatrzyli się niedźwiedzia, co było o tyle trafne, że do dziś każdą kość podejrzewaną o bycie hominidem porównuje się przede wszystkim ze szkieletami poczciwych misiów. Jednak dla wprawnego oka różnice między tymi dwoma gatunkami są dość jasne, a takie właśnie „wprawne oko” miał Johann Karl Fuhlrott, nauczyciel w miejscowym gimnazjum, któremu robotnicy oddali kości. W 1857 roku wraz z Hermannem Schaaffhausenem, który w tym czasie był profesorem anatomii na Uniwersytecie w Bonn, oficjalnie opublikowali wyniki badań, wyprowadzając tym samym neandertalczyka z pomroku dziejów i ustanawiając bazę dla nowej nauki – paleoantropologii.
Jak w zwierciadle
Od czasu pierwszego odkrycia neandertalczyk był już, de facto, symbolem wszystkiego, co przeciętny człowiek może sobie wyobrazić. Krwiożercza bestia, bezmyślny drapieżnik, męski szowinista, czuły opiekun swoich bliźnich, pierwszy hipis, od nieludzkiego zwierzęcia po spokojnego pacyfistę – w postrzeganiu naszego kuzyna, jak w zwierciadle, przez dziesiątki lat odbijały się nasze uprzedzenia, dominujące idee socjologiczne, czy przemijające mody w stylu „dzieci-kwiatów”.
Samo odkrycie wywołało nie lada jakie poruszenie – pamiętajmy, że publikacja miała miejsce dwa lata przez wydaniem „O pochodzeniu gatunków” Karola Darwina. Większość naukowców interpretowała w tym czasie znaleziska wymarłych zwierząt jako „przedpotopowe”, stąd pierwszą reakcją na szczątki neandertalczyka było zupełne ich zanegowanie. Szkielet miał być jednym z Kozaków podążających wraz z armią rosyjską w czasie niesławnego odwrotu Napoleona spod Moskwy, czy zdeformowanym przez bliżej niesprecyzowaną chorobę przedstawicielem naszego gatunku. Mało kto miał odwagę w tym czasie przyznać, że tym, co robotnicy z Doliny Neandertalu odkryli w swoim kamieniołomie, był przedstawiciel innego gatunku człowieka.
W miarę pojawiania się coraz to nowszych znalezisk, zarówno szczątków neandertalczyka, jak i innych gatunków oraz rozpowszechniania się teorii doboru naturalnego, wizja świata sprzed tysięcy lat musiała ulec zmianie. Niezwykle prymitywną czaszkę odkrył na Jawie Eugene Dubois, holenderski anatom; w Afryce Raymond Dart ogłosił znalezienie brakującego ogniwa między człowiekiem a małpą w postaci dziecięcej twarzoczaszki wraz z towarzyszącym jej odlewem mózgu. Również z Chin zaczęły nadchodzić informacje o szczątkach osobników, przypominających jawajskie znaleziska Dubois. Świat powoli dojrzewał do myśli, że nie jesteśmy jedynymi chodzącymi na dwóch nogach ssakami.
Nie inaczej sprawa miała się z interpretacją tego, co po neandertalczykach pozostało – ich szkieletów oraz narzędzi kamiennych, którymi się posługiwali. Pierwszym w długim szeregu krytyków neandertalczyka był Marcelin Boule, jeden z najbardziej prominentnych prehistoryków francuskich tamtych czasów. Nie sposób nie oskarżyć go o złośliwość, gdyż w opracowywanym przez siebie szkielecie z La Chapelle dopatrzył się pochylonego, chodzącego na ugiętych kolanach troglodyty, o małym móżdżku i krwiożerczych skłonnościach. W rzeczywistości neandertalczyk ten był dość stary (stąd jego francuski przydomek „le viellard” – staruszek) i cierpiał na reumatyzm oraz kilka innych chorób typowych dla podeszłego wieku.
Niepochlebna opinia Boula zdominowała na długie lata badania nad naszym najbliższym kuzynem. Dopiero fala odkryć na początku zeszłego wieku i w latach późniejszych pozwoliła na stopniowe poprawianie image’u neandertalczyka.
Zwyczajny człowiek?
Nad tym by dowiedzieć się, jak żył i zachowywał się przeciętny neandertalczyk, pracuje sztab specjalistów z dziedzin tak odległych, że często trudno jest się im porozumieć. Gdy na scenę wchodzi archeolog i zaczyna opowiadać o retuszu typu Quina większość antropologów robi duże oczy. Nie inaczej jest z genetykami, którzy za to ze swojej strony szokują fizyków czy prehistoryków tak trudnymi słowami, jak allele czy locus, nie wspominając już nazw rozmaitych enzymów. Swoje trzy grosze dodają specjaliści od palinologii, omawiając profile pyłkowe, co prawdopodobnie rozumieją jedynie geolodzy, od których z kolei trudno wymagać, by rozróżniali gatunki myszy na podstawie niepełnych szkielecików, co bez chwili zastanowienia robią ich koledzy - archeozoolodzy. Mamy również przedstawicieli takich nauk jak tafonomia, klimatologia, gleboznawstwo, traseologia oraz niezliczonych tzw. badaczy polowych, którzy działają w terenie, zdobywając materiał do analizy dla wszystkich wymienionych powyżej naukowców.
Cały ten młyn kręci się tylko dlatego, że mało co przetrwało z czasów tak odległych, jak 200 tysięcy lat temu. Z tego co pozostało, czyli kilku kości, kupy obrobionych narzędzi i ton ziemi trzeba wycisnąć jak najwięcej informacji takich, jak np. co neandertalczycy jedli, na co polowali, czy mieszkali w namiotach, a nawet jak odnosili się do siebie wzajemnie. Wydaje się to być karkołomnym zadaniem, ale to właśnie dzięki badaniom interdyscyplinarnym, w których każdy naukowiec dodaje swoją cegiełkę, możemy już z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć jak żyli nasi kuzyni.
Wiemy niemal na pewno, skąd przyszli neandertalczycy. Kolebką człowieka jest Afryka i stamtąd pochodzili przodkowie wszystkich gatunków hominidów. Do Europy przeprawili się przez Gibraltar oraz przez Azję od strony wschodniej. W czaszkach ze słynnego stanowiska Atapuerca (Hiszpania) datowanych na 800 tysięcy lat temu widać już pierwsze cechy neandertalskie. Większość z nich wynika z przystosowania do chłodu, jaki panował w Europie, gdy po jej stepach biegały mamuty. Nie tylko fizycznie, ale również kulturowo nasi kuzyni dostosowani byli do ekstremalnych warunków. Tak jak Eskimosi, żywili się głównie mięsem upolowanych zwierząt, a wieczorami ogrzewali przy ogniskach. Znane są pozostałości po strukturach mieszkalnych, przypominających namioty; wiemy również, jak rozbierano tuszę upolowanych zwierząt. Narzędzia, którymi posługiwali się neandertalczycy, nie różnią się w żadnym stopniu od tych, które znajdowane są w pochodzących z tego samego czasu obozowiskach człowieka współczesnego. Czyżby nie było w takim razie między nami różnić?
Co w głowie piszczy
Nie dajmy się zwieść pozorom – neandertalczycy nie byli tacy jak my. Dotychczas nie znaleziono żadnego przekonywującego dowodu na tworzenie przez nich sztuki. Żadnych malowideł naskalnych, żadnych figurek wyrzeźbionych w kamieniu. A przecież byli mistrzami obróbki tego surowca: sekwencje stratygraficzne, świadczące o ich jaskiniowej aktywności mają niejednokrotnie po kilka metrów głębokości. Nie znamy również jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy posługiwali się mową. Z jednej strony ich mózgi są o 10% większe niż statystycznego Homo sapiens, z drugiej - budowa dróg oddechowych mogła uniemożliwiać lub w znacznym stopniu utrudniać porozumiewanie.
Podobnie rzecz ma się z innymi przejawami kultury. Po początkowym entuzjazmie, związanym z pochówkami neandertalczyków, przyszedł czas na dość sceptyczną interpretację. Ralf Solecki, który w latach pięćdziesiątych badał pochówki w jaskini Shanidar, odkrył, że jeden ze zmarłych został ułożony w niecce wypełnionej pyłkami kwiatów. Media i społeczeństwo szybko okrzyknęły to znalezisko pierwszym „dzieckiem kwiatem”, a neandertalczyk stał się symbolem pokojowo nastawionego myśliciela. Idea ta zniknęła równie szybko, jak zniknęły „dzwony” - większość badaczy dziś zwraca raczej uwagę na fakt, że bezsprzeczne groby neandertalskie można policzyć na palcach jednej ręki, a ekstremiści twierdzą nawet, że nie ma ich wcale.
Sztuka, komunikacja niewerbalna i chowanie zmarłych to elementy każdej kultury ludzkiej. Skoro neandertalczycy ich nie mieli, to nie mieli i kultury. Czy właśnie dlatego zniknęli, gdy nasi przodkowie postanowili opanować Europę? Nie ulega wątpliwości, że mieliśmy swój udział w pomniejszaniu się populacji neandertalskich; trudno powiedzieć, czy doszło do regularnej rzezi, czy w okazaliśmy się po prostu lepsi w wyścigu do naturalnych zasobów. Nie wiemy, czego brakowało neandertalczykom, a co mieliśmy my, ale nie trudno zauważyć kto wygrał tą rozgrywkę – z lustra nie spogląda na nas osobnik z wydatnymi łukami brwiowymi i wielkim nochalem...
W niedalekiej przyszłości do tego niezbyt ścisłego opisu fizjonomii neandertalskiej będziemy mogli dodać kilka informacji, o których nie śniło się dotychczas badaczom twardej materii kości. Dzięki zsekwencjonowaniu genomu neandertalczyka, dowiemy się jaki kolor oczu, czy włosów miał nasz kuzyn, na jakie choroby cierpiał, a może nawet jak pracował jego mózg. Dwa zespoły badawcze, które podjęły się tego zadania to światowa czołówka w badaniach DNA: zespołem z Lipskiego Instytutu Maxa Plancka kieruje Svante Pääbo, amerykańskim - Edward Rubin z Berkeley. Na wyniku trzeba będzie poczekać jeszcze około roku, ale już teraz wiadomo, że nie znaleziono dowodów na krzyżowanie się Homo sapiens z Homo neanderthalensis. Neandertalczyków nie ma już wśród nas, mimo że nasze genomy były identyczne w ponad 99%, podobnie jak sposoby radzenia sobie ze środowiskiem, kamienne narzędzia i zwierzyna łowna.
Iza Romanowska