Budzik do kontaktów z Cesarzem
Martin Pollack powraca książką niesamowitą. Oto dostajemy opowieść o – co głosi podtytuł – wielkiej ucieczce z Galicji, o żyjących w nędzy bezbronnych chłopach, którzy padli ofiarą wyrafinowanych stręczycieli. Wierzyli naiwnie w lepsze jutro, z dna stoczyli się jeszcze niżej.
Jest w „Cesarzu Ameryki” scena niezwykła. Rozgrywa się w Hamburgu, porcie, z którego wielkie statki odpływają do Nowego Świata. By się do tego świata dostać, biedni galicyjscy chłopi muszą kupić bilety. Na podróż między pokładami. Jeden z agentów wielkiego armatora negocjuje z nimi warunki transakcji przy pomocy blaszanego budzika. Nakręca go, a gdy urządzenie dzwoni, udaje, że właśnie otrzymał telegram. Swemu wyimaginowanemu rozmówcy za wielką wodą zadaje kolejne pytania – najpierw o miejsce na statku, potem o to, czy dla nowo przybyłych znajdzie się kawałek ziemi. Wreszcie łączy się z samym, również wymyślonym, cesarzem Ameryki. Łaskawie pyta go, czy będzie w stanie zaopiekować się nowymi poddanymi..? Odpowiedź na każde pytanie jest pozytywna. Biedacy mogą płynąć. Ale zabawa w telegraf kosztuje każdego z – i tak nie mających już prawie nic – chłopów kolejne kilkadziesiąt guldenów. Agent wręcza im bilet i rozpoczyna „zabawę” z kolejnymi klientami.
Pollack przyzwyczaił nas już do tego, że porusza tematy wyjątkowe. Ten austriacki dziennikarz, pisarz, ale także i znakomity tłumacz polskiej literatury, ma w naszym kraju wierne grono czytelników. Dość wspomnieć znakomite recenzje i popularność, jaką zyskały poprzednie jego książki. Do tego grona zaliczają się na pewno „Ojcobójca – przypadek Filipa Halsmanna” czy – bardzo osobista – „Śmierć w bunkrze. Opowieść o moim ojcu” (biologicznym ojcem Pollacka był Gerhard Bast, zbrodniarz wojenny, oficer SS). A ukazujący się właśnie „Cesarz…” nie jest pierwszą jego opowieścią o Galicji. W roku 2000 autor opublikował tekst, będący wynikiem jego podróży po tej krainie, śladem dawnych mieszkańców- Polaków, Rusinów, Żydów. Już wówczas udowodnił, że posiada wyjątkowy talent odtworzenia na papierze dawnego świata, krajobrazu, który przepadł (czy też został starty z powierzchni ziemi) raz na zawsze („Po Galicji. O chasydach, hucułach, Polakach i Rusinach. Imaginacyjna podróż po Galicji Wschodniej i Bukowinie, czyli w świat, którego nie ma”, Wydawnictwo Borussia, 2000).
Ale wyprawa, przedstawiona czytelnikowi w „Cesarzu Ameryki”, jest czymś więcej. To reportaż z przeszłości, który czyta się jak powieść, pełen scen i obrazów tak nierealnych, że gdyby Pollack nie opierał się na odnalezionych i przestudiowanych dokumentach, można by uznać, że wielokrotnie zbyt mocno poniosła go fantazja. Oto trafiamy do biednych galicyjskich wiosek, składających się w przeważającej większości ze skromnych ziemianek. W małych gospodarstwach rodzą się, żyją, dzielą biedę i umierają wieloosobowe rodziny. Chaty się rozpadają, chłopi – za ciężką pracę u bogatych panów – otrzymują, najniższe z możliwych, wynagrodzenie. Panuje głód, zacofanie, Galicję nawiedzają epidemie, które dziesiątkują populację. Pod koniec XIX i na początku XX wieku zamieszkiwane przez (w przeważającej większości) Polaków, Rusinów i Żydów tereny to najbiedniejsza część wielkiego cesarstwa austro-węgierskiego. Podróżujący po nich wysłannicy z Wiednia piszą raporty pełne wstrząsających danych, ale sytuacja latami się nie zmienia – zdaje się, że o c.k. poddanych zapomniał nie tylko wszechmocny cesarz Franciszek Józef.
I nagle do tych zapomnianych wiosek trafiają wysłannicy Nowego Świata. Lepszego. Przemierzając kilometry w głąb Galicji, rozmawiając z jej mieszkańcami, niosą nowinę – za wielką wodą czekają góry złota, wolne tereny do zamieszkania, nic tylko emigrować i brać! Cóż, że wszystko to okazuje się nieprawdą? Wielu chłopów, z czasem – setki, tysiące, dziesiątki tysięcy, wszyscy oni decydują się odmienić swój los, choć niczego o Ameryce (dokładniej o Stanach Zjednoczonych), a później także o Argentynie i Brazylii, nie wiedzą. Wyprzedają ziemię i zwierzęta, zawierzają pośrednikom wielkich kompanii, którymi to okazują się być przypadkowo napotkani w wioskach przybysze. Zaczyna się gehenna. Zbici w wagonach, z tobołkami, z pieniędzmi ukrytymi w zaszytych kieszeniach płaszczy, podróżują w kierunku granicy z Cesarstwem Niemieckim (Drugą Rzeszą). I tam padają ofiarą stręczycieli. Niezorientowani, niepiśmienni, naiwni dają się nabrać. Przemysł oszustwa rozrasta się, z roku na rok agenci pracujący na zlecenie wielkich przewoźników pomnażają zyski, de facto terroryzują klientów. Emigranci z Galicji płacą za fikcyjne bilety, za dodatkowe wyposażenie, za wiele zbędnych (w podróży) przedmiotów. Ale nie tylko ojcowie, synowie, jedyni żywiciele rodzin dają się uwieść. Ofiarami zostają także młode galicyjskie kobiety, często Żydówki. To proceder, który zyskuje miano „handlu delikatnym mięsem”. Nastolatki, namówione przez eleganckie wysłanniczki domów publicznych, działających w największych portach świata, znikają nagle bez wieści. Wykorzystywane, sprzedawane do kolejnych miejsc uciechy (od Bombaju po Buenos Aires), spadają na dno, umierają w niewyjaśnionych okolicznościach. Cała ta wielka stręczycielska machina trwa latami, jest tajemnicą poliszynela aż do dnia, gdy – w wyniku wspólnej akcji prokuratury i policji, po znalezieniu świadków – główni podejrzani zostają aresztowani, a wadowickim sądzie rusza proces, o którym mówi cała Europa…
Książka Pollacka jest świadectwem zła, które zalało Galicję. „Cesarz Ameryki” powstał w wyniku wieloletnich badań, prowadzonych przez autora – o czym sam wspomina w zakończeniu – w bibliotekach i archiwach dużych miast, ważnych ośrodków dawnej habsburskiej monarchii (w tym w Krakowie). Czytelnik odnajdzie w tekście cytaty z ukazujących się na przełomie wieków gazet, fragmenty sądowych i policyjnych zapisów. Trafi także, wielokrotnie, na przedstawione przez Pollacka zakodowane informacje, używane przez ‘zorganizowany przemysł stręczycielski’. Kim były „worki kartofli”? Kogo określano mianem „srebrnych łyżek”? Ale także, czym zajmowały się „fabrykantki aniołków”? (to inna, równie ciemna strona galicyjskiej rzeczywistości końca XIX wieku). Czyta się kolejne strony z coraz większym niedowierzaniem i z wypiekami na twarzy (choć to reakcja zapewne bardzo nieodpowiednia). Jak to możliwe, że przez dziesiątki lat praktyki, opisane przez austriackiego autora, mogły mieć miejsce w sercu cywilizowanej, zdawać by się mogło, Europy?
Martin Pollack pisze nie tylko o złych i dobrych ludziach, o resztkach przyzwoitości, które kazały kilku odważnym urzędnikom przerwać haniebny proceder wykorzystywania pełnych naiwności bliźnich. Kreśli też sceny, które jeszcze lepiej pozwalają czytelnikowi zrozumieć, czym była, przysłowiowa już, „galicyjska bieda”. Czyni to wszystko w książce, która – raz jeszcze podkreślmy – nie jest powieścią. Przez co znów dowodzi, że – moim zdaniem całkowicie zasłużenie – reportaż ma dziś pozycję niezwykle silną. Bo nic tak nie porywa czytelnika jak niesamowite i nieprawdopodobne opowieści. Z tą różnicą, że wszystkie te, opisane w „Cesarzu Ameryki”, są z życia wzięte. Mistrzowska książka!
Martin Pollack, „Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji”, tłum. Karolina Niedenthal, Wydawnictwo Czarne 2011, książka z Trójkowym Znakiem Jakości
Więcej o książce we wrześniowym wydaniu audycji „Z najwyższej półki”. Autor będzie w Polsce na przełomie października i listopada, spotka się z czytelnikami dziewięciu miastach.
Jest w "Cesarzu Ameryki" scena niezwykła. Rozgrywa się w Hamburgu, porcie, z którego wielkie statki odpływają do Nowego Świata. By się do tego świata dostać, biedni galicyjscy chłopi muszą kupić bilety. Na podróż między pokładami. Jeden z agentów wielkiego armatora negocjuje z nimi warunki transakcji przy pomocy blaszanego budzika. Nakręca go, a gdy urządzenie dzwoni, udaje, że właśnie otrzymał telegram. Swemu wyimaginowanemu rozmówcy za wielką wodą zadaje kolejne pytania – najpierw o miejsce na statku, potem o to, czy dla nowo przybyłych znajdzie się kawałek ziemi. Wreszcie łączy się z samym, również wymyślonym, cesarzem Ameryki. Łaskawie pyta go, czy będzie w stanie zaopiekować się nowymi poddanymi? Odpowiedź na każde pytanie jest pozytywna. Biedacy mogą płynąć. Ale zabawa w telegraf kosztuje każdego z – i tak nie mających już prawie nic – chłopów kolejne kilkadziesiąt guldenów. Agent wręcza im bilet i rozpoczyna "zabawę" z kolejnymi klientami.
Ojcobójca
Pollack przyzwyczaił nas już do tego, że porusza tematy wyjątkowe. Ten austriacki dziennikarz, pisarz, ale także i znakomity tłumacz polskiej literatury, ma w naszym kraju wierne grono czytelników. Dość wspomnieć znakomite recenzje i popularność, jaką zyskały poprzednie jego książki. Do tego grona zaliczają się na pewno "Ojcobójca – przypadek Filipa Halsmanna" czy – bardzo osobista – "Śmierć w bunkrze. Opowieść o moim ojcu" (biologicznym ojcem Pollacka był Gerhard Bast, zbrodniarz wojenny, oficer SS). Ukazujący się właśnie "Cesarz Ameryki" nie jest pierwszą jego opowieścią o Galicji. W roku 2000 autor opublikował tekst, będący wynikiem jego podróży po tej krainie, śladem dawnych mieszkańców- Polaków, Rusinów, Żydów. Już wówczas udowodnił, że posiada wyjątkowy talent odtworzenia na papierze dawnego świata, krajobrazu, który przepadł (czy też został starty z powierzchni ziemi) raz na zawsze ("Po Galicji. O chasydach, hucułach, Polakach i Rusinach. Imaginacyjna podróż po Galicji Wschodniej i Bukowinie, czyli w świat, którego nie ma", Wydawnictwo Borussia, 2000).
Galicja
Wyprawa, przedstawiona czytelnikowi w "Cesarzu Ameryki", jest czymś więcej. To reportaż z przeszłości, który czyta się jak powieść, pełen scen i obrazów tak nierealnych, że gdyby Pollack nie opierał się na odnalezionych i przestudiowanych dokumentach, można by uznać, że wielokrotnie zbyt mocno poniosła go fantazja. Oto trafiamy do biednych galicyjskich wiosek, składających się w przeważającej większości ze skromnych ziemianek. W małych gospodarstwach rodzą się, żyją, dzielą biedę i umierają wieloosobowe rodziny. Chaty się rozpadają, chłopi – za ciężką pracę u bogatych panów – otrzymują, najniższe z możliwych, wynagrodzenie. Panuje głód, zacofanie, Galicję nawiedzają epidemie, które dziesiątkują populację. I nagle do tych zapomnianych wiosek trafiają wysłannicy Nowego Świata. Lepszego. Przemierzając kilometry w głąb Galicji, rozmawiając z jej mieszkańcami, niosą nowinę – za wielką wodą czekają góry złota, wolne tereny do zamieszkania, nic tylko emigrować i brać!
Cóż, że wszystko to okazuje się nieprawdą? Wielu chłopów, z czasem – setki, tysiące, dziesiątki tysięcy, wszyscy oni decydują się odmienić swój los, choć niczego o Ameryce (dokładniej o Stanach Zjednoczonych), a później także o Argentynie i Brazylii, nie wiedzą. Wyprzedają ziemię i zwierzęta, zawierzają pośrednikom wielkich kompanii, którymi to okazują się być przypadkowo napotkani w wioskach przybysze. Zaczyna się gehenna. Zbici w wagonach, z tobołkami, z pieniędzmi ukrytymi w zaszytych kieszeniach płaszczy, podróżują w kierunku granicy z Cesarstwem Niemieckim (Drugą Rzeszą). I tam padają ofiarą stręczycieli. Niezorientowani, niepiśmienni, naiwni dają się nabrać. Przemysł oszustwa rozrasta się, z roku na rok agenci pracujący na zlecenie wielkich przewoźników pomnażają zyski, de facto terroryzują klientów. Emigranci z Galicji płacą za fikcyjne bilety, za dodatkowe wyposażenie, za wiele zbędnych (w podróży) przedmiotów. Nie tylko ojcowie, synowie, jedyni żywiciele rodzin dają się uwieść. Ofiarami zostają także młode galicyjskie kobiety, często Żydówki. To proceder, który zyskuje miano "handlu delikatnym mięsem". Nastolatki, namówione przez eleganckie wysłanniczki domów publicznych, działających w największych portach świata, znikają nagle bez wieści. Wykorzystywane, sprzedawane do kolejnych miejsc uciechy (od Bombaju po Buenos Aires), spadają na dno, umierają w niewyjaśnionych okolicznościach. Cała ta wielka stręczycielska machina trwa latami, jest tajemnicą poliszynela aż do dnia, gdy – w wyniku wspólnej akcji prokuratury i policji, po znalezieniu świadków – główni podejrzani zostają aresztowani, a w wadowickim sądzie rusza proces, o którym mówi cała Europa…
Dowody
Książka Pollacka jest świadectwem zła, które zalało Galicję. "Cesarz Ameryki" powstał w wyniku wieloletnich badań, prowadzonych przez autora – o czym sam wspomina w zakończeniu – w bibliotekach i archiwach dużych miast, ważnych ośrodków dawnej habsburskiej monarchii (w tym w Krakowie). Czytelnik odnajdzie w tekście cytaty z ukazujących się na przełomie wieków gazet, fragmenty sądowych i policyjnych zapisów. Trafi także, wielokrotnie, na przedstawione przez Pollacka zakodowane informacje, używane przez ‘zorganizowany przemysł stręczycielski’. Kim były "worki kartofli"? Kogo określano mianem "srebrnych łyżek"? Czym zajmowały się "fabrykantki aniołków"? (to inna, równie ciemna strona galicyjskiej rzeczywistości końca XIX wieku). Czyta się kolejne strony z coraz większym niedowierzaniem i z wypiekami na twarzy (choć to reakcja zapewne bardzo nieodpowiednia). Jak to możliwe, że przez dziesiątki lat praktyki, opisane przez austriackiego autora, mogły mieć miejsce w sercu cywilizowanej, zdawać by się mogło, Europy? Martin Pollack pisze nie tylko o złych i dobrych ludziach, o resztkach przyzwoitości, które kazały kilku odważnym urzędnikom przerwać haniebny proceder wykorzystywania pełnych naiwności bliźnich. Kreśli też sceny, które jeszcze lepiej pozwalają czytelnikowi zrozumieć, czym była, przysłowiowa już, "galicyjska bieda". Czyni to wszystko w książce, która – raz jeszcze podkreślmy – nie jest powieścią. Przez co znów dowodzi, że – moim zdaniem całkowicie zasłużenie – reportaż ma dziś pozycję niezwykle silną. Bo nic tak nie porywa czytelnika jak niesamowite i nieprawdopodobne opowieści. Z tą różnicą, że wszystkie te, opisane w "Cesarzu Ameryki", są z życia wzięte. Mistrzowska książka!
Michał Nogaś (Trójka)
Martin Pollack, "Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji", tłum. Karolina Niedenthal, Wydawnictwo Czarne 2011,
Książka ukazała się z "Trójkowym Znakiem Jakości". Więcej o książce we wrześniowym wydaniu audycji „Z najwyższej półki”. Martin Pollack będzie w Polsce na przełomie października i listopada, spotka się z czytelnikami dziewięciu miastach.