Współcześnie dość powszechne jest przekonanie, że literatura jako instrument polityki uśmierca tę pierwszą, niekoniecznie pomagając przy tym drugiej. Rzadziej pamięta się, że upolitycznianiem literatury zajmują się specjaliści od upolityczniania – politycy obsadzeni w rolach krytyków, redaktorów czy animatorów kultury. Dobra literatura jest w stanie sobie z tym poradzić a polska historia ostatnich dwustu lat związała literaturę z polityką na dobre. Nawet gwałtowne reakcje na ten związek – jak Gombrowicza czy jego współczesnych samozwańczych następców w loży szyderców – nie są w stanie go zerwać bez szkody dla swego znaczenia. Czym bowiem w tym związku jest „polityka”? Kompleksem zagadnień organizujących życie jednostek i zbiorowości. Czy literatura mieniąca się poważną, jest w stanie to zignorować? Zbigniew Herbert pozostaje jednym z największych naszych poetów właśnie dlatego, że się od jednostek i zbiorowości nie odwracał.
Polska zbiorowość znalazła się w minionym stuleciu w stanie oblężenia ze strony fundamentalnego zła, ubranego w maski nowoczesnych ideologii o często niezwykle etycznych deklaracjach. Musiała też stawić czoła brutalnej fizycznej sile, zmierzającej wprost do unicestwienia wszelkich przejawów tego, co nazywamy polskością. Kuszące podszepty i brutalne groźby miały nieraz ten sam skutek, zaś historia komunizmu pokazała, że śmierć duchowa może być dla losów zbiorowości bardziej niebezpieczna niż frontalny atak z zamiarem pozbawienia życia. Herbertowski potwór Pana Cogito mógł być niczym innym jak pokusą konformizmu.
Można zginąć w walce z agresorem i pozostać bohaterem. Można też pójść na ugodę i trwać za cenę utraty duszy za życia. Herbert jako poeta nie miał wątpliwości co wybrać należy, nawet jeśli w życiu postępował inaczej. O tym wyborze decydować miała „kwestia smaku”.
Ów smak to jednak nic innego niż moralny instynkt. To on sprawia, że obchody rocznic krwawo stłumionego Powstania Warszawskiego budzą mniej wątpliwości niż czczenie pamięci o porozumieniach władza-opozycja z czasów komuny. To przegrane powstanie pozwala na poczucie zwycięstwa nad hitleryzmem i komunizmem w przeciwieństwie do politycznych negocjacji z przyzwolenia komunistycznych władz, na których ufundowano III RP, państwo o wszelkich atrybutach niezależności i obywatelskich wolności, w którym wciąż słychać szczęk sowieckich kajdan. Zbigniew Herbert nie chciał być wieszczem takiego kraju. Dlatego też był zwalczany przez środowisko „Gazety Wyborczej” za to, że ośmielił się wyłamać z kanonu politycznej poprawności III RP. Wartości kojarzone ze swoją poezją, Herbert związał nie z ideologią „Wyborczej”, ale tradycją „Solidarności”. Często rozumianej także jako szacunek dla więzi narodowych czy uczuć religijnych. Nie znaczy to, ze wartości kojarzone z poezją Herberta można przypisać po prostu jakiejś stronie na scenie politycznej – tak jakby cnota, etyka i honor miały partyjne barwy. Poetyckie medytacje Herberta na temat natury polityki wykraczają daleko poza aktualne polityczne spory.
„Raport z oblężonego miasta” czytany (słusznie) przed laty jako rodzaj poetyckiego manifestu przeciw komunizmowi, wyraża szersze i bardziej uniwersalne podejrzenie wobec polityki jako takiej. Podejrzliwość ta wyrasta z lęku o przetrwanie ludzkiej duszy: dusz jest stanowczo za mało/jak na całą ludzkość – to reakcja na groźbę dehumanizacji przez politykę, dokonaną przez XX-wieczne totalitaryzmy. W wierszu „Damastes z przydomkiem Prokrutes mówi” znajdziemy antyczną trawestację totalnych ideologii zmierzających do całościowej przebudowy świata dla dobra ludzkości i tragicznych skutków, do jakich prowadzi. „Co widziałem” i „Ze szczytu schodów” to zapis świadomości polskiej inteligencji, której część ocknęła się ze snu w 1956 roku. „17 IX” to w swej oczywistej wyrażonej w tytule symbolice refleksja nad położeniem ojczyzny (A potem tak jak zawsze – łuny i wybuchy). Tytułowy wiersz w tym zbiorze jest mocnym podsumowaniem – zdaniem racji z niełatwej roli poety-kronikarza, który opisuje Miasto w stanie oblężenia. Miasto jest tu symbolem zagrożonej wspólnoty, wiersz przywołuje wyobraźni obronę Lwowa, bohaterów ginącej Warszawy, ale są tu przecież odleglejsze od Polski a zarazem bliższe naszym czasom odwołania: obrońcy Dalajlamy Kurdowie afgańscy górale.
W całym utworze dominuje etyczna perspektywa postrzegania polityki. Trzeba jednak od razu zastrzec, że jest to perspektywa przesycona poczuciem tragizmu, ironią i goryczą. Nie da się raczej, choć nie brak takich co próbują, zbudować na bazie tych wierszy obrazu Herberta jako antycznego obywatela polis, dążącego do ucieleśnienia w polityce ideału Prawdy, Dobra i Piękna. Herbert wydaje się boleśnie świadomy, że jest to niemożliwe. Pan Cogito może jedynie opierać się swemu Potworowi, który szczerzy na niego kły. Potwór Pana Cogito, który wymyka się definicjom i nie ma kształtu uchodził niegdyś za symbol totalitarnego zła. Dziś może być równie dobrze symbolem konsumenckiej, dehumanizującej przeciętności, ucieczki w zgodę na wszystko co wokół nas. Przemyślenia Pana Cogito należą do najwartościowszych fragmentów poezji Herberta, dotyczą spraw ostatecznych i zawsze aktualnych. To charakterystyczne, że jeśli polityka staje się częścią jego rozważań, nieuchronnie przybiera postać Potwora. Poeta nie ma do wykonania politycznej misji, a jedynie skromne, acz niesłychanie ważne zadanie. Odczytać je można w tytułowym „Raporcie z oblężonego miasta”: Wieczorem lubię spacerować po rubieżach Miasta/wzdłuż granic naszej niepewnej wolności. Mieć świadomość zarówno granic, jak i niepewności naszej wolności – oto zadanie dla poety w czasie, kiedy może się wydawać, że nie jest on już potrzebny. Być może to najistotniejsza dziś część herbertowskiego przesłania.
Kacper Ignatowicz
Przeczytaj także:
O tomiku "Pan Cogito "
O tomiku "Struna światła"
O tomiku "Hermes, pies i gwiazda"
O tomiku "Studium przedmiotu"
O tomiku "Napis"
O zbiorze esejów "Labirynt nad morzem"