Seans czasu, miejsca, wyobraźni. Chłopiec w smudze światła, mój narrator.
(Maciej Woźniak)
W im większe zakłopotanie wprowadza książka recenzenta, tym trudniej jest mu napisać o danym tytule choćby kilka, kilkanaście słów. Mniejsza nawet z zakłopotaniem spowodowanym trudnościami interpretacyjnymi czy ze zrozumieniem tomu w ogóle, co w przypadku poezji współczesnej zdarza się jej czytelnikom/krytykom nader często, ale największy problem ma recenzent, który zakłopotany jest za sprawą urody wierszy, o których przychodzi mu napisać. A taki właśnie „kłopot” sprawił niżej podpisanemu „Iluzjon”, piąty już tom jednego z naszych najlepszych, a wciąż – nie wiedzieć dlaczego – nieznanych szerszej publiczności, poetów średniego pokolenia (ur. 1969), Macieja Woźniaka.
Wstydliwe wyznania
Z poezją Macieja Woźniaka zetknąłem się po raz pierwszy za sprawą jego trzeciego tomu wierszy – „Obie strony światła” wydane w serii poetyckiej nieistniejącego od niedawna dwumiesięcznika literacko-artystycznego „Studium” (jak nietrudno się domyślać, śmierć kolejnego, tym razem naprawdę dobrego, pisma literackiego przeszła u nas zupełnie bez echa). Wstyd się przyznać, ale był to jeden z tych nielicznych tomów poetyckich, który potrafił mnie szczerze wzruszyć i rozkleić. Był to też jeden z tych tomów poetyckich, który – do czego przyznać się dzisiaj jeszcze trudniej, ale za swoje niecne i sentymentalne zarazem występki należy w końcu odpokutować – otwierałem na dowolnej stronie i odczytywałem na głos dziewczynie, z która chciałem nie tylko czytać i nie tylko wiersze. Ostatecznie z tamtych pretensjonalnych odczytań późną porą niewiele wyszło, co mogłoby świadczyć przeciwko tej poezji, ale – znowuż wstydliwe wyznanie – zdaje się, że jeszcze mniej osiągnąłbym bez tej małej, sentymentalnej książeczki złożonej z kilku erotyków elegijnych i kilku bezbożnych, z poetyckich listów do E. pisanych z Antwerpii czy Brugii oraz z listów z „obu stron światła” (widokówka Sylvii Plath do Teda Hughesa, trzy listy Leonor Fini na mort restante do Kontantego Jeleńskiego czy list Karola Bovary do żony).
Dwa lata później, w roku 2005, ukazał się kolejny, równie świetny tom, „Wszystko jest cudze”, a po trzyletniej przerwie, dzięki inicjatywie Wydawnictwa Literackiego, otrzymujemy najnowszy tom płockiego poety zatytułowany „Iluzjon”. Tom z całego dorobku Woźniaka najdojrzalszy, najbardziej przemyślany, perfekcyjny pod względem konceptualnym, doskonały formalnie i unikający – zdarzających się we wcześniejszych tomach raz po raz – nieco pretensjonalnych, przepoetyzowanych, momentami może nawet grafomańskich fraz. Tym razem mamy do czynienia z dziełem niemal doskonałym, z jednym z najlepszych tomów poetyckich mijającego 2008 roku.
Wiersze do czytania na głos
Maciej Woźniak to poeta tworzący od lat jeden wiersz czy może raczej poemat, wciąż rozrastający się, rozgałęziający, dzień po dniu doskonalony i poprawiony, fragment po fragmencie dojrzewający i wybrzmiewający jeszcze lepiej niż przed momentem. Mowa o brzmieniu jest w przypadku tej poezji o tyle zasadna, że Woźniak – zdaje się – swoje wiersze najpierw słyszy, wsłuchuje się w nie, testuje ich brzmienie, tonację, rytmikę, by dopiero później, niejako na boku tego, co najważniejsze, zapisuje na kartce papieru. A że słuch poetycki (a zapewne i muzyczny, skoro zajmuje się krytyką muzyczną pisując recenzje dla „Tygodnika Powszechnego” czy „ARTpapieru”) ma nie byle jaki, to i efekty tej działalności przechodzą najśmielsze wyobrażenia. „Iluzjon” jest poetyckim zapisem jednego roku z życia, zapisem pełnym obserwacji natury, przyrody nie dostrzeganej na co dzień (widok na Wisłę, pętla autobusowa, kasztany przy bramie, mgła nad łąką, wobler trącający pyszczkiem kamienie na dnie rzeki itd.), a zarazem licznych intertekstualnych odsyłaczy, zapośredniczeń w innych tekstach, utworach poetyckich, traktatach filozoficznych, szczegółach biograficznych z życia wielkich postaci. Kogo tu nie ma? Jest Rilke („Kurant”), ale jest i Ronaldinho opowiadający na konferencji prasowej o swoim podejściu do piłki. Jest Escher, Szigeti, Heraklit, Sexton, Chopin i Owidiusz.
Tom (o) roku
Z każdym kolejnym wierszem przebywamy kolejne miesiące roku. W lutym spacerujemy na Kępę („Zarys drugiego brzegu pociągnięty / prawie wypisanym markerem”), wiosną odwiedzamy w Kopenhadze z 1843 roku Sorena Kiergaarda, w lipcu towarzyszymy bezsenności osoby mówiącej („Nie śpię. Słucham jak wiatr szamocze / gałęzią orzecha, skrobiąc na ścianie domu / chwiejny wykres”), w październiku uczestniczymy we „Mszy za wuja Janusza”, w grudniu szron na akacjach („I na ścieżkach. Śmierć / zapala u siebie światło. Mgła drukuje / wilgotne kartki, stawia żagiel arki. Po co / otwierać oczy, kiedy otwiera się reszta”).
Rok dobiega końca, kończymy lekturę ostatniego wiersza (kunsztowna vilanella pt. „Głód”). I wracamy do początku, czytamy jeszcze raz. To jeden z tych tomów wierszy, które sprawiają, że nigdy nie będziemy gotowi, by napisać o nim choć kilka sensownych zdań. Bo jego lektura – wciąż się nam wydaje – dopiero przed nami. I nigdy nie naczytamy się „Iluzjonu” na tyle, by powiedzieć: „przeczytałem, mogę siąść i napisać, co o tym sądzę”. Więc piszę do Państwa w trakcie lektury i donoszę, że warto ten przepiękny i niełatwy, pełen tajemnic i zjawiskowych wersów, subtelnej obserwacji przyrody i filozoficznego zgoła namysłu nad światem, tom wierszy wziąć do ręki i przebyć wraz z poetą frapującą podróż przez kolejne miesiące roku.
Grzegorz Wysocki
Maciej Woźniak, Iluzjon, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008.