EURO 2016

Historia EURO: 1992 - "Duński Dynamit" eksplodował na serio, to nie była żadna bajka

Ostatnia aktualizacja: 09.06.2024 08:10
Gdyby zdobycie mistrzostwa Europy przez Duńczyków w 1992 roku było tematem filmu, jego zakończenie widzowie mogliby odebrać jako zbyt bajkowe, zwyczajnie niemożliwe. Tylko, że ta historia życiowego sukcesu dwudziestu piłkarzy, z polityką, wojną i wielką osobistą tragedią w tle wydarzyła się naprawdę.
Reprezentanci Danii świętują triumf w 1992 roku
Reprezentanci Danii świętują triumf w 1992 roku Foto: PR

Zmiany, zmiany...

Finały Mistrzostw Europy 1992 rozgrywano w Szwecji. Stąd jednym z najbardziej charakterystycznych obrazków, jakie z nich zapamiętano, są noszone przez kibiców hełmy na wzór Wikingów. Choć nie dokładnie takie same – te ulubione przez fanów miały rogi, które zdecydowanie przeszkadzałyby w walce ich wojowniczym przodkom. Do mody szybko dołączyli Duńczycy, ale też przybysze z innych krajów, które zakwalifikowały się na skandynawski czempionat.

A było to o wiele trudniejsze niż dziś. W eliminacjach 33 ówczesnych członków UEFA (dla porównania dziś jest ich 55) podzielono na siedem grup. Tylko zwycięzcy mieli zagwarantowany awans do grona finalistów, które uzupełnił gospodarz – Szwecja.

Sam turniej finałowy po raz ostatni miał się odbyć w ośmiozespołowej formule. Tak mała liczba finalistów dawała zaledwie 15 meczów – 12 w grupach, dwa w półfinałach i finał. Spotkań o trzecie miejsce od 1984 roku nie rozgrywano. Ostatni raz także za zwycięstwo w fazie grupowej, tak w eliminacjach, jak i finałach, przyznawano po dwa, a nie jak to jest do dziś, trzy punkty.

Europa się zmieniała, powstawały nowe państwa – tylko z rozpadu Jugosławii i ZSRR niemal 20, a wiele z nich wkrótce zgłosi akces w szeregi UEFA.  Za cztery lata do Anglii pojedzie już 16 reprezentacji.

Żeby uzupełnić kwestie regulaminowe dodajmy jeszcze, że obrońca tytułu nie miał zagwarantowanego automatycznego awansu – inaczej niż w przypadku mistrzostw świata. Holandia szansę na drugi triumf z rzędu wywalczyła sobie zatem na boisku.

Tradycyjnie bez Polaków

W kwalifikacjach tradycyjnie przepadła za to Polska. Zresztą aż do 2006 roku naszym nigdy nie było dane zagrać w europejskim czempionacie. Co nie udało się Deynie i Bońkowi, nie mogło się udać także ich mniej utalentowanym następcom. Zwłaszcza, że na drodze znów stanęła Anglia, a oprócz niej Irlandia i słaba wówczas Turcja.

Podopieczni Andrzeja Strejlaua walczyli do końca, ale ostatecznie uplasowali się za obiema wyspiarskimi reprezentacjami. Na osłodę pozostaje remis z Anglikami w Chorzowie.

Dziennikarz, który wygrał mecz i „nielegalny” trener

Eliminacji oprócz Polski nie przebrnęły także m.in. Hiszpania, Włochy, Portugalia czy... Dania. Skandynawowie zajęli w swojej grupie drugie miejsce, tracąc punkt do Jugosławii. Mimo wygrania pięciu ostatnich spotkań szansę zaprzepaścili wcześniej – jesienią 1990 roku ulegli u siebie przybyszom z Bałkanów.

Ten mecz okazał się decydujący też z innych względów – sfrustrowani defensywną taktyką obraną przez trener Richarda Moellera Nielsena bracia Michael i Brian Laudrup zrezygnowali po nim z gry w kadrze. Jednego z nich pozbawi to udziału w niezwykłej przygodzie i życiowego sukcesu. Ich śladem pójdzie wkrótce rutynowany Johnny Molby.

Oparty na obronie plan gry nie był wówczas jedynym problemem Duńczyków. Zaliczali tez organizacyjne wpadki, które z dzisiejszego punktu widzenia są nie do pomyślenia na poziomie rozgrywek międzypaństwowych.

28 października 1987 roku Dania spacerkiem, po dwóch golach Kima Vilforta, wygrała w Szczecinie z Polską. Awans na Igrzyska Olimpijskie w Seulu mieli już niemal pewny, gdyby nie dziennikarz tygodnika „Piłka Nożna” Roman Hurkowski. Już dwa dni przed meczem łamy pisma informowały, że awizowany w wyjściowym składzie przyjezdnych Per Frimann nie może grać z powodów regulaminowych. Zagrał, a po interwencji PZPN-u UEFA zweryfikowała wynik jako 2:0 dla Polaków.

Duńczycy ledwo otrząsnęli się z szoku, jakim był brak awansu na igrzyska z powodu niedopatrzenia, a już narobili sobie jeszcze większego wstydu. Po nieudanych eliminacjach mistrzostw świata 1990 włodarze tamtejszego związku piłkarskiego doszli do wniosku, że czas niemieckiego trenera Seppa Piontka dobiegł końca.

Jego następcą miał być rodak - Horst Wohlers. Prezentacja nowego szkoleniowca zmieniła się w farsę, gdy jeden z dziennikarzy ujawnił coś, o czym najwyraźniej nie wiedzieli szefowie duńskiej federacji - Wohlers miał ważny kontrakt z Bayerem Uerdingen, a klub nie zamierzał go z niego zwalniać.

"Kadencja” Niemca potrwała jedną dobę. Po tej wpadce kolejni fachowcy odmawiali objęcia stanowiska trenera Duńczyków. W takich okolicznościach posadę otrzymał Richard Moeller Nielsen - wcześniej asystent Seppa Piontka.

EURO zamiast remontu kuchni

Po przegranych, zdawało się eliminacjach, duński szkoleniowiec postanowił zrobić sobie przerwę. Do legendy przeszła już jego wypowiedź o tym, jak planował remont kuchni po 20 latach. Zamiast tego wkrótce okazało się, że ma 10 dni na zebranie kadry.

W Jugosławii wybuchła wojna. Chorwaci, a potem też Słoweńcy odmówili gry z Serbami. Trener Ivica Osim, którego rodzina pozostawała w bombardowanym Sarajewie, na znak protestu zrezygnował z posady. Wobec tego do finałów przygotowywała się kadra złożona głównie z Serbów, pozbawiona m.in. Darko Panceva, Zvonimira Bobana i Roberta Prosineckiego, którzy rok wcześniej sensacyjnie wygrali z Crveną Zvezdą Belgrad Puchar Mistrzów.

Rozstrzygnięcie przyszło z samej góry. 30 maja 1992 roku, gdy do pierwszego gwizdka na EURO pozostawało jedenaście dni, Organizacja Narodów Zjednoczonych wydała Rezolucję nr 757, której jeden z punktów zabraniał reprezentacji Jugosławii udziału w zawodach rangi międzynarodowej z uwagi na wojnę na Bałkanach. UEFA nie miała wyboru i wykluczyła Jugosłowian z szeregu finalistów.

Nowi – starzy sąsiedzi

Ich miejsce zajęła Dania – druga w grupie eliminacyjnej. Legenda głosi, że na turniej przyjechali wprost z urlopów, ale nie do końca jest to prawda. Duńczycy na bieżąco śledzili rozwój sytuacji i spodziewali się tego co nastąpiło. Trener Nielsen miał w Kopenhadze „pod bronią” większość reprezentantów – wielu z nich występowała w miejscowym Broendby, podczas gdy tylko ósemka po za rodzimą ligą.

Nie było też przypadku w tym, że na osiem dni przed startem EURO mieli zaplanowany sparing z ZSRR. Wikingowie chcieli ciągle pozostawać w formie i to się opłaciło. Gdy okazało się, że jadą do Szwecji, nie było to dla nich wielkim zaskoczeniem, a dodatkowo przecież mieli blisko.

Podobną drogą awans wywalczyć chcieli Włosi, którzy w eliminacjach uplasowali się za rozwiązanym właśnie ZSRR. UEFA pozwoliła jednak wystąpić nowemu tworowi – Wspólnota Niepodległych Państw - i jest to wydarzenie bez precedensu. Podobnie jak ich stroje z anglojęzycznym skrótem CIS – Commonwealth of Independent States. Choć trudno uwierzyć, pod tą nazwą kryli się Rosjanie.

Zmiany następowały także u naszych pozostałych sąsiadów – Niemcy po raz pierwszy wystąpili wspólnie po zjednoczeniu RFN i NRD. Dodając do tego rozpad Czechosłowacji, który nastąpił wraz z początkiem 1993 roku wkrótce okaże się, że Polska zamiast, jak jeszcze w 1989 roku trzech, będzie miała siedmiu zupełnie innych sąsiadów.

Piłkarskie familie

Piłka nożna to jedna z niewielu dziedzin, gdzie zdarzają się prawdziwe cuda. Nadal jednak aby do nich mogło dojść muszą zostać spełnione konkretne warunki. Po za odpowiednią formą i umiejętnościami zazwyczaj potrzebna jest jeszcze fura szczęścia i słabsza dyspozycja faworytów. Wszystkie te okoliczności sprzyjały w 1992 roku Duńczykom.

Trzon reprezentacji stanowili piłkarze z najmocniejszych lig Europy. Było to duże wyróżnienie, zważywszy, że ówczesne przepisy pozwalały na występ w jednym meczu klubowym tylko trzech zagranicznych piłkarzy. Napastnicy Fleming Polvsen i Brian Laudrup grali w czołowych zespołach Bundesligi – Borussii Dortmund i Bayernie Monachium. Ten drugi dwa miesiące przed EURO zdecydował się na powrót do kadry.

Bardziej wytrwały w swoim postanowieniu okazał się jego brat – Michael – wówczas gwiazda Barcelony, w karierze piłkarz także m.in. Realu Madryt czy Juventusu Turyn.

- Bez niego drużyna grała w inny sposób. Skupiała się na defensywie i zabójczo kontratakowała. Z nim w pierwszym składzie, zespół straciłby dużo walorów obronnych - duński dziennikarz Jan Kjeldtoft widział w tym jednak pozytyw.

Brian i Michael to synowie Finna Laudrupa – wielokrotnego reprezentanta Danii. Potomkowie Michaela – Mads i Andreas także grają w piłkę, choć już bez większych sukcesów. O tym największym w historii duńskiej piłki mogą posłuchać jedynie od wujka, tata niechętnie wraca do tematu.

- To pytanie wraca do mnie często. Czy żałuję, że nie brałem w tym udziału? Zawsze odpowiadam – pewnie, że tak. To byłoby wspaniałe uczucie, podnieść ten puchar – wspominał po latach.

„Bolek” na bramce

Ostoją drużyny był bez wątpienia najlepszy bramkarz lat 90-tych – Peter Schmeichel. Jego syn ponad dwadzieścia lat później nawiąże do sukcesu ojca wygrywając z Leicester sensacyjnie mistrzostwo Premiership. Peter takich tytułów nazbierał aż pięć będąc podporą Manchesteru United za czasów Alexa Fergusona. Z jego osobą związany jest też polski wątek w tej historii – legendarny bramkarz miał ojca Polaka, który na drugie imię nadał mu Bolesław.

Inny były gracz Czerwonych Diabłów – John Sivebaek – stanowił o sile defensywy Wikingów. W barwach United rozegrał tylko jeden sezon i strzelił jednego gola – ale było to trafienie niezwykłe, bo pierwsze za kadencji Sir Alexa Fergusona.

Oprócz wyżej wymienionych największym atutem Duńczyków było zgranie – większość piłkarzy znała się z młodzieżówki, którą przez lata prowadził Richard Moeller Nielsen.

Pomarańczowa dominacja

WNP, mistrzowie Świata Niemcy oraz obrońcy tytułu w Europie – Holandia- trafili do grupy z debiutującą w finałach Szkocją.

Faworytami byli Oranje, którzy w swoich szeregach mieli tercet gwiazd Milanu – Marco Van Basten, Ruud Gullit, Frank Rijkaard. Oprócz nich obrońca Barcelony Ronald Koeman, czy wchodzący z przytupem w dorosły futbol Dennis Bergkamp.

Słabszy okres przeżywali po zmianach ustrojowych Niemcy. Choć akcje pochodzącego z NRD Mathiasa Sammera z kolegami z byłej RFN były symbolem zmian, reprezentacja naszych zachodnich sąsiadów musiała jeszcze przywyknąć do nowej sytuacji i zniwelować różnice kulturowe powstałe przez lata po dwóch stronach Żelaznej Kurtyny.

Zgodnie z przewidywaniami grupę wygrali Holendrzy. W ostatnim meczu pokonali 3:1 Niemców i niemal nie wyrzucili ich za burtę. Z pomocą przyszli jednak Szkoci, którzy po dwóch porażkach w pierwszych meczach, w trzecim nie tylko uratowali honor, ale też zdobyli swoje pierwsze punkty i bramki w historii startów w finałach mistrzostw Europy pokonując 3:0 Wspólnotę Niepodległych Państw.

Faworyci grali dalej, ale tylko jeden – ten w pomarańczowych barwach – pokazywał dyspozycję dającą nadzieję na końcowy sukces. Niemców prowadził Thomas Hessler – malutki wzrostem, ale wielki duchem pomocnik AS Romy. Po za nim ciężko było jednak wskazać piłkarzy będących w formie.

Pożegnanie legend

PAP Moder 1200.jpg
Euro 2020. Polacy powtórzą wynik z poprzednich ME? Jakub Moder: stać nas na dużo

Ciekawiej było w grupie A, do której obok gospodarzy trafili Duńczycy, Anglicy i Francuzi. „Trójkolorowi” w eliminacjach wygrali wszystkie mecze. Anglicy, mimo tego, że znajdowali się właśnie w trakcie wymiany pokoleniowej, byli drugim faworytem do awansu. Skandynawowie mieli stanowić tło tej rywalizacji.

Ten powszechny pogląd zweryfikowała już pierwsza kolejka zmagań. Szwedzi długo prowadzili z podopiecznymi Michela Platiniego i dopiero gol największej gwiazdy – Jean Pierre Papina – dał Francuzom remis. Podziałem punktów, tyle że po bezbramkowym wyniku, zakończyło się tez spotkanie Danii z Anglią. Tam bohater był jeden – bramkarz drużyny występującej w roli Kopciuszka – Peter Schmeichel.

W drugiej kolejce Anglicy ponownie zagrali na „0” z tyłu i z przodu remisując po bezbarwnym meczu z Francuzami. Szwedzi, po golu rewelacyjnego Thomasa Brolina, wygrali 1:0 z Danią i przed ostatnią serią spotkań każda z drużyn miała szanse na awans.

Zdecydowanie najmniejsze jednak Dania – oprócz – co już wydawało się niemożliwe – pokonania Papina i spółki musieli liczyć na wygraną Szwedów z synami Albionu. Po dwóch meczach „duński dynamit” – tej nazwy dorobili się już w latach 80-tych – miał 1 punkt i 0 strzelonych goli.

I wtedy narodzili się kolejni – po Schmeichelu – bohaterowie. Bramki niechcianego w drugoligowej włoskiej Pisie Henrika Larsena i rezerwowego Larsa Elstrupa dały sensacyjną wygraną. Dodatkowo w rozgrywanym równolegle meczu gol Brolina zapewnił w końcówce wygraną Szwecji nad Anglią. Sensacja – Skandynawowie grają dalej, faworyci jadą do domów.

Z reprezentacyjnym futbolem żegnały się legendy – dla zdjętego przy stanie 1:1 Garego Linekera był to ostatni mecz w kadrze. Swój dorobek zamknął 48 golami, w tym 6 wbitych Polakom. Tylko jednego brakowało mu wówczas do rekordu Bobby Charltona. Ich obu po latach przebije dopiero Wayne Rooney.

Tuż po odpadnięciu rezygnację ogłosił też trener Francuzów – Michel Platini. W nowej roli nie powtórzył sukcesu z boiska, gdzie w 1984 roku niemal w pojedynkę ogrywał kolejnych rywali.

Trzy mecze, prysznic i do domu?

Duńczycy, również mający długa historię nieudanych startów w najważniejszych imprezach, podobnie jak Polacy mają na taką okoliczność powiedzenie 0 trzy mecze, prysznic i do domu.

- Nie mogliśmy nikogo zawieść, bo nikt na nas nie stawiał. Każdy inny wynik niż komplet porażek po 0:5 przed turniejem przyjęlibyśmy za sukces - mówił po turnieju jeden z jego bohaterów – Kim Vilfort.

Skrzydłowy Broendby Kopenhaga w decydującym o wyjściu z grupy spotkaniu nie zagrał. W trybie nagłym wyjechał do przebywającej w szpitalu chorej na białaczkę córki, której stan, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, pogorszył się. Na prośbę 7-letniej Line przed półfinałem ponownie dołączył do kolegów.

Ten etap, jak to często bywa, przyniósł najwięcej emocji. Najpierw gospodarze, ku rozpaczy publiczności, ulegli 2:3 Niemcom. Przed meczem wielu ekspertów widziało faworytów właśnie w Szwedach, którzy zostawili dużo lepsze wrażenie dobrą grą w fazie grupowej. W bezpośrednim pojedynku zatriumfowało niemieckie doświadczenie oraz więcej indywidualności.

Drugi półfinał okazał się najlepszym widowiskiem całego turnieju. Mecz życia rozegrał Henrik Larsen, strzelec dwóch goli, który imprezę rozpoczynał jako rezerwowy. Holendrzy dwukrotnie wyrównywali za sprawą swoich gwiazd - Bergkampa i Rijkaarda. Po trafieniu tego drugiego, gdy do końca pozostawało pięć minut, wydawało się, że z Duńczyków uszło powietrze. Słaniając się na nogach dotrwali jednak najpierw do dogrywki a potem rzutów karnych, ponownie głównie dzięki Peterowi Schemichelowi.

Z „jedenastek” zawodzili najwięksi – Deyna, Platini, Baggio, Beckham... Tym razem padło na inną ikonę futbolu – Marco Van Bastena. Jego intencje wyczuł duński bramkarz, pozostali się nie mylili.

Van Basten zaś dołączył do wielkich, którzy mistrzostwami w Szwecji żegnali się z reprezentacyjnym futbolem. Wkrótce, nękany kontuzjami, jeden z najlepszych napastników lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zakończy karierę w wieku zaledwie 28 lat.

Cud tylko na boisku

26 czerwca 1992 roku, na stadionie w Gotteborgu, gdzie trzy lata później awans do Ligi Mistrzów świętować będzie warszawska Legia, Vilfort i koledzy stanęli przed szansą wygrania Mistrzostw Europy – turnieju, do którego nawet się nie zakwalifikowali.

Początki meczu były trudne. Klinsmann, Hessler, Riedle atakowali, ale na przeszkodzie zawsze stawał Schmeichel. Za to już w 18 minucie strzał życia Johna Jensena dał prowadzenie Danii.

Godzinę, często desperackiej i szczęśliwej obrony, później nastąpiła pierwsza, ta szczęśliwa część epilogu romantycznej historii o triumfie drużyny, na którą nikt nie stawiał.

Nikt też nie mógł wyobrazić sobie lepszego jej zwieńczenia, przynajmniej na boisku. Do końca meczu pozostawał niespełna kwadrans gdy piłkę w okolicach niemieckiego pola karnego otrzymał Kim Vilfort, który przed meczem finałowym ponownie był w ojczyźnie odwiedzić córkę w szpitalu. Wydawało się, że jego strzał minimalnie minie bramkę, jednak piłka odbiła się od słupka i wtoczyła do bramki. 2:0, to był ostatni gol turnieju, autorstwa człowieka, którego walkę z życiowym dramatem od kilku dni śledziła cała Europa.

Podobno przed strzałem Vilfort pomógł sobie ręką, ale nawet jeśli, to w tym przypadku, była to prawdziwa „ręka Boga”, inaczej niż kilka lat wcześniej u Diego Maradony.

Finał zakończył się wynikiem 2:0. O sukcesie, pod nieobecność lidera, przesądził zgrany zespół i genialny bramkarz.

Tragiczny epilog miała jednak znacznie ważniejsza walka. Kilka tygodni po tym jak Kim Vilfort trafieniem przypieczętował tytuł, jego córka przegrała z białaczką.

- Na tych mistrzostwach nasza drużyna miała 21 , a nie 20 zawodników – mówił trener Richard Moeller Nielsen, nawiązując do siedmioletniej Line.

Mimo tego cud wydarzył się jedynie na boisku,

Nadzieja dla Polski i... Grosika?

Historia sensacyjnego Mistrzostwa Duńczyków do dziś stanowi inspirację dla maluczkich startujących w finałach wielkich imprez. Pełnymi garściami może z niej korzystać zatem reprezentacja Polski, której szanse na końcowy triumf wcale nie stoją obecnie niżej niż Schmeichela i kolegów w 1992 roku. Nadziei nie powinien też tracić Kamil Grosicki – bo skoro mistrzostwa można wygrać bez zakwalifikowania się, to jest możliwe również, żeby na nich zagrać mimo braku powołania. Nie potrzeba nawet wojny, wystarczy pech jednego z kolegów, czego oczywiście nikomu nie życzymy.

1996: Football’s coming home

W kolejnym odcinku przeniesiemy się do Anglii, gdzie w myśl przeboju zespołu Three Lions „Futbol wrócił do domu”. „Duński dynamit” pojawi się ponownie, ale już nie w głównych rolach. Te odgrywać będą odradzający się w nowej rzeczywistości Niemcy i Czesi. Mimo zwiększenia liczby finalistów do 16 ponownie zabraknie miejsca dla Polaków, a ostatni gol turnieju przedwcześnie zakończy jedyny taki finał.

Polacy rozpoczną udział w Euro 2024 od starcia z Holandią (16 czerwca, Hamburg) >>> CZYTAJ WIĘCEJ

Potem zmierzą się z Austrią (21 czerwca, Berlin)>>> CZYTAJ WIĘCEJ

Mecz z Francją (25 czerwca, Dortmund) >>> CZYTAJ WIĘCEJ

Awans do 1/8 finału wywalczą po dwa zespoły z każdej grupy i cztery reprezentacje z trzecich miejsc.

Grupy Euro 2024  


red/

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy, możesz być pierwszy!
aby dodać komentarz
brak

Czytaj także

Euro 2020: Polacy rozpoczęli zgrupowanie. Szpaler dla Lewandowskiego [WIDEO]

24.05.2021 18:18
Robert Lewandowski, po strzeleniu 41. bramek w Bundeslidze i pobiciu rekordu Gerda Muellera, jest na ustach całego piłkarskiego świata. Do gratulacji płynących zewsząd dołączyli się także jego koledzy z reprezentacji, którzy doceniając zasługi piłkarskiego mistrza, rozpoczęli trening od ustawienia uroczystego szpaleru. 
Robert Lewandowski
Robert Lewandowski Foto: PAP/Jakub Kaczmarczyk
  • Występ w fazie grupowej Euro 2020, które rozpoczną się 11 czerwca, biało-czerwoni zainaugurują 14 czerwca ze Słowacją w Sankt Petersburgu. Pięć dni później w Sewilli ich rywalem będzie Hiszpania, a 23 czerwca ponownie w Rosji zmierzą się ze Szwecją
  • Z powodu pandemii COVID-19 UEFA zdecydowała, że kadry 24 uczestników Euro 2020 będą liczniejsze niż dotychczas. Trenerzy mogą powołać 26 piłkarzy (w przeszłości 23), przy czym w kadrze meczowej na dane spotkanie można zgłosić 23 graczy

Polska kadra w poniedziałek rozpoczęła przygotowania do piłkarskich mistrzostw Europy. Pierwszy trening był w całości otwarty dla mediów. Piłkarze postanowili uhonorować wyjątkowe osiągnięcie Roberta Lewandowskiego, który kolejny raz dokonał niemożliwego i zdobył aż 41 goli w jednym sezonie Bundesligi.

Zgrupowanie w Opalenicy potrwa do 8 czerwca. Polscy piłkarze zagrają wtedy dwa mecze towarzyskie - 1 czerwca z Rosją we Wrocławiu i 8 czerwca z Islandią w Poznaniu. Od 9 czerwca bazą kadry będzie hotel w Sopocie.

robert lewandowski 1200.jpg
Robert Lewandowski wierzy w wyjście z grupy. "To powinien być dla nas początek"

Musimy wierzyć w to, że jako reprezentacja osiągniemy sukces. Wyjście z grupy to powinien być dla nas początek. Ale patrząc na mistrzostwa Europy w 2016 roku, jeden mecz może zdecydować o wszystkim - powiedział na konferencji prasowej "Lewy".

Posłuchaj
00:30 lewandowski 3.mp3 Robert Lewandowski ocenia przygotowania do turnieju (IAR) 

Czytaj także:

kp

Czytaj także

Euro 2020: kadrowicze Sousy na fali? Nie tylko Lewandowski może mówić o udanym sezonie

25.05.2021 09:34
Większość piłkarzy powołanych przez Paulo Sousę do reprezentacji Polski na mistrzostwa Europy ma za sobą udany sezon w drużynach ligowych. Szczególnie Robert Lewandowski, ale też m.in. Grzegorz Krychowiak czy Mateusz Klich. W poniedziałek kadrowicze zaczęli zgrupowanie w Opalenicy.
Robert Lewandowski i Grzegorz Krychowiak
Robert Lewandowski i Grzegorz KrychowiakFoto: shutterstock.com/Lens Strong

Euro 2020 rozpocznie się już 11 czerwca, a Polacy swój pierwszy mecz rozegrają trzy dni później - ich rywalem będzie drużyna Słowacji. Paulo Sousa dokonał już wyboru swojej drużyny, jednak kluczowe decyzje co do tego, kto pojawi się w wyjściowym składzie, dopiero zapadną.

Wielu kadrowiczów ma za sobą naprawdę udane miesiące, o powinno dać selekcjonerowi do myślenia. Inni nie będą wspominać tego sezonu dobrze, jednak Euro będzie dla nich okazją do tego, by poprawić sobie nastroje.

Niekwestionowany lider wspiął się na wyżyny

Bez wątpienia największą gwiazdą i najbardziej cenionym w Europie piłkarzem powołanym przez Sousę jest kapitan kadry Lewandowski, król strzelców Bundesligi i triumfator klasyfikacji "Złotego Buta" dla najlepszego strzelca lig europejskich.

W sobotę napastnik Bayernu Monachium trafił do siatki w ostatniej minucie meczu z Augsburgiem (5:2). Był to jego 41. gol w zakończonym sezonie Bundesligi, dzięki czemu poprawił rekord legendarnego Gerda Muellera, który w edycji 1971/72 zdobył 40 bramek.

- Nie do końca jeszcze zdaję sobie z tego sprawę. Oczywiście, wielka duma, wielkie szczęście, ale chyba dopiero z biegiem czasu dotrze do mnie, co się w ostatnim czasie wydarzyło. Wiem, jakie emocje wzbudzał rekord Bundesligi w Polsce i Niemczech, dlatego to nie było dla mnie łatwe. Koniec końców, pobiłem ten rekord. Z roku na rok udaje mi się coś, o czym wcześniej nie marzyłem - przyznał Lewandowski podczas pierwszego dnia zgrupowania w Opalenicy.

Czytaj także:

32-letni napastnik zdobył z Bayernem mistrzostwo kraju. Nie udało się natomiast obronić trofeum w Lidze Mistrzów oraz w rozgrywkach o Puchar Niemiec.

Kto będzie jego partnerem w ataku? Po kontuzji Krzysztofa Piątka opcje Sousy zostały ograniczone. 

W greckiej ekstraklasie 11 bramek dla wicemistrza PAOK Saloniki zdobył Karol Świderski, a w minioną sobotę wywalczył z tym zespołem puchar kraju.

We Francji powody do satysfakcji miał Arkadiusz Milik, choć jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że może stracić mistrzostwa Europy. Nie grał bowiem w Napoli i zimą zdecydował się na przejście do Olympique Marsylia. W Ligue 1 szybko odbudował formę. Jego zespół zajął piąte miejsce, a polski napastnik zdobył dziewięć bramek.

W amerykańsko-kanadyjskiej MLS (tam dopiero niedawno zaczął się sezon) pewne miejsce w składzie Chicago Fire ma Przemysław Frankowski.

Natomiast w drugoligowej niemieckiej Fortunie Duesseldorf nieźle spisywał się Dawid Kownacki, który wrócił do formy po ubiegłorocznych problemach zdrowotnych. Zdobył siedem bramek w 27 występach, jego zespół zajął piąte miejsce.


Posłuchaj
00:27 Robert Lewandowski o rekordowym sezonie.mp3 Robert Lewandowski o rekordowym sezonie (IAR)

 

Po powrocie do polskiej ligi świetną dyspozycję prezentował Jakub Świerczok. Wprawdzie Piast zakończył ligę na szóstym miejscu i nie wystąpi w rozgrywkach UEFA, ale Świerczok zdobył 15 goli, najwięcej z Polaków. W klasyfikacji strzelców ustąpił tylko Czechowi Tomasowi Pekhartowi z Legii.

Sousa znów będzie eksperymentował w obronie?

Sporo powodów do satysfakcji może mieć Tomasz Kędziora. Wywalczył z Dynamem Kijów dublet - mistrzostwo i Puchar Ukrainy, na dodatek wreszcie zdobył uznanie w oczach Sousy. W marcu nie był bowiem powołany na mecze eliminacji mistrzostw świata z Węgrami (3:3), Andorą (3:0) i Anglią (1:2), teraz jednak będzie mógł udowodnić Portugalczykowi swoją przydatność. Walka o miejsce w składzie zapowiada się ciekawie, bo niezły sezon ma za sobą Sampdoria z podstawowym bocznym obrońcą Bartoszem Bereszyńskim.

Kolejnym piłkarzem, który ma sobą bardzo dobry sezon, jest Kamil Piątkowski. Już od kilku miesięcy było wiadomo, że 1 lipca przejdzie do FC Salzburg, ale do końca prezentował wysoki poziom w Rakowie. Z częstochowskim klubem osiągnął dwa historyczne sukcesy - Puchar Polski i wicemistrzostwo kraju. To kolejny zawodnik, którego można uważać za przyszłość kadry.

Coraz pewniej w Veronie czuł się obrońca Paweł Dawidowicz. W ostatniej kolejce sezonu doznał kontuzji, ale będzie do dyspozycji selekcjonera.

Czołową postacią defensywy był walczącego o Premier League Barnsley był Michał Helik. Rozegrał łącznie 45 meczów (wszystkie w wyjściowym składzie) i zdobył pięć bramek, co w przypadku obrońcy jest imponującym wyczynem. W kadrze póki co nie wykorzystał swoich szans - był niepewny z Węgrami i sprokurował rzut karny na Wembley.

Martwić może dyspozycja w klubie Kamila Glika. Latem ubiegłego roku wrócił do włoskiej ligi, po podpisaniu kontraktu z Benevento. Beniaminek Serie A początkowo spisywał się obiecująco, ale w miarę upływu czasu notował coraz gorsze wyniki i ostatecznie drużyna, której Glik był podstawowym obrońcą, spadła z ligi. Nasz środkowy obrońca nie jest w tym bez winy.

Szczególnych powodów do radości nie miał również Jan Bednarek. Miał świetny start sezonu, jego Southampton był nawet liderem Premier League, później jednak rozpoczął się zjazd "Świętych", którzy długo szukali przełamania i odnotowali kilka kompromitujących porażek. Spadek formy dotyczył także Bednarka.

Puchacz 1200 f.jpg
Bundesliga: Tymoteusz Puchacz z nowym klubem i powołaniem. "Boję się, że zaraz się obudzę"

Obrońca grał regularnie (36 meczów), ale zespół zajął dopiero 15. miejsce w Premier League, zaliczając po drodze m.in. porażkę 2 lutego 0:9 z Manchesterem United. Polski obrońca strzelił wówczas samobójczą bramkę, na dodatek w końcówce meczu za jego faul sędzia podyktował rzut karny, a Bednarkowi pokazał czerwoną kartkę.

Jedynym debiutantem w 26-osobowej kadrze Sousy jest Tymoteusz Puchacz. W minionym sezonie boczny obrońca przeżywał różne nastroje. Początkowe świetne, bo Lech był rewelacją eliminacji Ligi Europy. Ostatecznie jednak "Kolejorz" nie poradził sobie w grupie, a w polskiej ekstraklasie zajął dopiero 11. miejsce. W nowym sezonie 22-letni piłkarz będzie walczył o uznanie w Niemczech, podpisał już kontrakt z Unionem Berlin. O miejsce na lewej obronie powalczy z Maciejem Rybusem.

Posłuchaj
03:37 pmos puchacz.mp3 Mateusz Ligęza rozmawia z Tymoteuszem Puchaczem (Przy Muzyce o Sporcie/Jedynka)

 

Numer jeden już znany

West Ham United, z bramkarzem Łukaszem Fabiańskim, który ma mocną pozycję w zespole, był jedną z rewelacji sezonu Premier League. Zajął szóste miejsce, przed m.in. słynnymi lokalnymi rywalami z Londynu - Tottenhamem i Arsenalem, niemal do końca bił się o Ligę Mistrzów.

Mieszane uczucia może mieć natomiast Wojciech Szczęsny. To pierwszy bramkarz w kadrze Sousy, lecz w Juventusie - obok znakomitych występów - zdarzały mu się tej wiosny nieco słabsze, jak 3 kwietnia w derbach z Torino (2:2).

"Stara Dama" zdobyła Puchar Italii, choć Szczęsny akurat w tych rozgrywkach był rezerwowym (bronił słynny Gianluigi Buffon). Natomiast w Serie A zespół, który triumfował nieprzerwanie od 2012 roku, zajął dopiero czwarte miejsce, ostatnie gwarantujące występ w Lidze Mistrzów. Mogło być jeszcze gorzej, bowiem przed kończącą rozgrywki kolejką Juventus zajmował piątą lokatę.

Miejsce w bramce Bologny ma Łukasz Skorupski, a jego drużyna bez kłopotów utrzymała się w Serie A, plasując się na 12. pozycji. 

Tłok w środku pomocy

Dziewiątą lokatę w Premier League, co również może być powodem do dumy, zajął beniaminek Leeds United Mateusza Klicha. Polski pomocnik, który w końcówce sezonu dostał już wolne z uwagi na Euro, rozegrał 35 meczów i zdobył cztery bramki. Do momentu zakażenia koronawirusem był podstawowym zawodnikiem jedenastki charyzmatycznego argentyńskiego trenera Marcelo Bielsy.

Klich może okazać się jednym z kluczowych zawodników jeśli chodzi o zestawienie jedenastki biało-czerwonych, na przeszkodzie stoi jednak to, że dotychczas Sousa nie mógł z niego skorzystać w spotkaniach eliminacji mundialu w Katarze - przyczyną było właśnie zakażenie koronawirusem.

W środku pomocy będzie jednak tłoczno. Ostatnie miesiące były bardzo udane dla 22-letniego Jakuba Modera. Późnym latem i wczesną jesienią - jeszcze w barwach Lecha Poznań - zachwycał w europejskich pucharach i przebojem wdarł się do reprezentacji, a zimą przeszedł do Brighton & Hove Albion.

Jego zespół utrzymał się w Premier League (16. miejsce), Moder dostał 12 razy szansę występu, z czego siedem w podstawowym składzie, głównie w kwietniu i maju. Akcje Polaka poszły w górę po golu strzelonym Anglikom 31 marca na Wembley w eliminacjach MŚ, ale ogólnie końcówka sezonu przyniosła bardzo dobre recenzje jego gry. Wydaje się, że Moder w najbliższych latach może stać się bardzo ważną postacią kadry, mimo że w klubie grywał na wahadle, a nie w środkowej strefie boiska.

We Włoszech błyszczał Piotr Zieliński, jednak jego Napoli w ostatniej kolejce straciło szansę na grę w Lidze Mistrzów. Polak nie może mieć do siebie pretensji za ten sezon. Przeciwnie, miał udział przy wielu golach kolegów, a sam zdobył w lidze osiem bramek.

Udany sezon miał także Grzegorz Krychowiak, który mógł też podobać się w kadrze, zwłaszcza w meczu z Anglią na Wembley, w którym potwierdził, że cały czas jest w stanie wiele dać reprezentacji i być jednym z liderów, tak, jak to było podczas Euro 2016.

Krychowiak i Maciej Rybus zdobyli z Lokomotiwem Moskwa Puchar Rosji, a w rozgrywkach tamtejszej ekstraklasy, w której zajęli trzecie miejsce, a były pomocnik Sevilli i PSG zdobył dziewięć bramek.

W Polsce jednym z odkryć sezonu był zaledwie 17-letni Kacper Kozłowski. Imponujący techniką nastolatek miał swój udział w zajęciu przez Pogoń Szczecin trzeciego miejsca w Ekstraklasie. Zdążył już także zadebiutować w kadrze Sousy - w meczu z Andorą.

W odwodzie pozostaje jeszcze Karol Linetty, który grał nieco rzadziej w Torino (27 występów, 20 w wyjściowym składzie), które uplasowało się na 17. miejscu w Serie A, ostatnim "bezpiecznym". Niedawno drużyna przegrała u siebie z Milanem aż 0:7. Na usprawiedliwienie polskiego pomocnika trzeba jednak przypomnieć, że zmagał się z różnymi problemami zdrowotnymi.

Jak Paulo Sousa zestawi środek pola? To jedno z kluczowych pytań przed startem Euro.

Problem na skrzydłach

Czasy, kiedy biało-czerwoni stali skrzydłowymi, minęły. W angielskiej Championship (drugi poziom) do końca o utrzymanie walczyli - z powodzeniem - piłkarze Derby County, z Kamilem Jóźwiakiem w składzie. Polak w bardzo wymagających fizycznie rozgrywkach, złożonych z 24 drużyn, rozegrał 41 meczów, z czego 30 w wyjściowym składzie. Zdobył jednego gola, miał trzy asysty. Było jednak słychać wiele głosów, że spisywał się poniżej oczekiwań. Trzeba jednak mu oddać, że w kadrze wyglądał bardzo dobrze, miał kluczowy wpływ na to, że udało się odrobić straty w meczu z Węgrami.

Bezpośrednio do Premier League, z pierwszego miejsca, awansował Norwich City Przemysława Płachety. Polski skrzydłowy miał udaną jesień, ale wiosną rzadko występował na boisku. Łącznie rozegrał 26 meczów, z czego 10 w wyjściowym składzie. Coraz więcej mówi się o tym, że latem rozstanie się z klubem.

Na Euro 2016 Adam Nawałka miał do dyspozycji Kamila Grosickiego i Jakuba Błaszczykowskiego, który dużo dali podczas tego turnieju, błysnął także Bartosz Kapustka. Tudno mówić, by Sousa miał podobny komfort.

Występ w fazie grupowej ME, które rozpoczną się 11 czerwca, biało-czerwoni zainaugurują 14 czerwca ze Słowacją w Sankt Petersburgu. Pięć dni później w Sewilli ich rywalem będzie Hiszpania, a 23 czerwca ponownie w Rosji zmierzą się ze Szwecją.

Czytaj także:

ps