O prześladowaniu nie mówimy tylko wtedy, gdy chrześcijanie są ranieni, torturowani czy zabijani z powodu swojej wiary, tak jak dzieje się to w wielu krajach.
Prześladowanie ma miejsce także wtedy, gdy chrześcijanie z powodu swojej wiary tracą miejsca pracy lub środki na utrzymanie; kiedy dzieci z powodu swojej wiary lub wiary rodziców nie mogą dostać się do szkół lub mają ograniczone szanse zdobycia wykształcenia; kiedy chrześcijanie z powodu presji otoczenia lub w obawie o swoje życie muszą opuścić swoje rodzinne strony.
Powyższe przykłady można określić mianem dyskryminacji, ale nie zmienia faktu, że są one zakazane przez międzynarodowe konwencje oraz deklaracje i powinno się im przeciwdziałać.
Tak samo jak w przypadku, kiedy zabrania się chrześcijanom budowania kościołów, czy spotykania się w prywatnych domach; jak również gdy przez uciążliwe procedury utrudnia się lub wręcz uniemożliwia rejestrację chrześcijańskiego kościoła bądź organizacji. To, czy takie przypadki prowadzą do prześladowania czy tylko dyskryminacji, nie ma znaczenia. Nie chodzi o to, jak to nazwiemy - chodzi o to, że coś takiego ma miejsce i nie możemy przejść obok tego obojętnie.
W ostatnich latach zaobserwowaliśmy, że sprawcami prześladowań coraz częściej są osoby z najbliższego otoczenia ofiar. Zjawisko to też nazywamy prześladowaniem, ponieważ dla ofiar nie ma znaczenia czy cierpieniem obarcza ich państwo czy sąsiedzi. Niestety, w przypadkach prześladowań państwo rzadko interweniuje - często chrześcijanie nękani przez okoliczną społeczność nie otrzymują pomocy ze strony policji czy wojska, nie wszczyna się dochodzeń, a ciemiężyciele nie ponoszą żadnej kary za swe czyny. (open dors)
Małgorzata Glabisz-Pniewska rozmawia z Tomaszem Korczyńskim.
Niedziela, 11 listopada 2012 r., Program I, godz. 8.20.