Zwana jest też towarzyszką od brzucha: proponuje pozycje, masuje, przynosi picie i wspiera, gdy przychodzi kryzys. – Pierwszy poród był cztery lata po narodzinach mojego dziecka i tak się złożyło, że był to poród na tej samej sali, na której ja rodziłam swoje pierwsze dziecko i z tą samą położną – opowiada Joanna Paluchiewicz, wrocławska dula.
Traumatyczne doświadczenia z własnego porodu sprawiły, że została dulą. – Pani położna zamiast mnie wspierać, siedziała w rogu i grała na telefonie. Pokazała swoją postawą, że jest jej to całkowicie obojętnie – wspomina.
Na szczęście był przy niej mąż, który dzielnie wspierał ją przy porodzie, trzymał za rękę. – Jednak bardzo w tym momencie potrzebowałam obecności kobiety. Po prostu czułam, że brakuje mi takiej starszej kobiety, która powiedziałby mi: "wiem, co czujesz i będzie dobrze" – tłumaczy pani Paluchiewicz.
Wtedy zdecydowała, że ona będzie taką starszą panią i wsparciem dla młodych matek. – Spotykamy się przed porodem, poznajemy się. Kiedy moja podopieczna zaczyna rodzić, bez względu na to, czy to jest dzień, czy noc, jadę do niej i u niej w domu przebywamy kilka, kilkanaście godzin, aby ten poród dobrze rozpocząć i nie jechać do szpitala wczesnej i nie chodzić bez sensu po korytarzach – opowiada dula.
Podczas porodu często wystarcza, że jest przy rodzącej. – Często jest tak, że masuję, głaszczę, razem kręcimy biodrami na piłce i przechodzimy ten poród zrazem – tłumaczy Joanna Paluchiewicz.
Jednak dula nie przez wszystkich jest doceniana i mile widziana przy porodzie. – Z czasem jest coraz lepiej. Na początku pytano mnie, czy jestem wynajmowaną położna, czy będę tu w czasie porodu, w szpitalu patrzeć na ręce – przyznaje pani Joanna.
Słowo "dula" pochodzi z języka greckiego. – Nazywają nas służkami kobiety rodzącej – tłumaczy Joanna Paluchiewicz, która do tej pory towarzyszyła przy 36 porodach.
(mb)