Sporo było w historii polskiej muzyki płyt, na których artyści z kręgu jazzowego czy, szerzej, muzyki improwizowanej proponowali utwory inspirowane ludową tradycją. I niemało było wśród nich nagrań wielce udanych od pamiętnych dokonań Zbigniewa Namysłowskiego przez choćby płyty Vitolda Reka czy duetu Bogdan Precz – Bronisław Duży po Irka Wojtczaka czy Raphaela Rogińskiego. Na tym barwnym tle pierwszy solowy album, który nagrał właśnie Łukasz Ojdana, zdaje się być jedną z najbardziej udanych w ostatnich latach prób odczytania ludowej tradycji przez muzyka improwizującego.
Artysta zaproponował piękną, kameralną, blisko 50-minutową płytę, na której sięgnął do tradycyjnej muzyki kurpiowskiej. Przedstawił rzecz całą w dziesięciu „Pieśniach” i towarzyszących im „Medytacjach”. Te pierwsze są ludowymi tematami opracowanymi na fortepian, drugie – bardziej swobodnymi interpretacjami, autorskimi improwizacjami wokół wiejskich melodii. Całość wieńczy trzyminutowa koda. „Pieśni” – jako się rzekło – mają charakter instrumentalny, choć przecież odsyłają do źródłowego oryginału, w którym melodii towarzyszy tekst i śpiew. Tu (poza jednym wyjątkiem) śpiewu nie ma i owo samoograniczenie staje się kolejnym z walorów wydawnictwa.
Muzyka prezentowana przez pianistę staje się przez to prawdziwie intymna, naznaczona własnym charakterem, stylem wykonawcy. Artysty, który, przy okazji, nie ma pretensji do tego, by udawać ludowość. Tej płyty nie nagrał muzyk wiejski, tylko artysta „z zewnątrz”, który zachwycił się prostotą i zarazem finezją kurpiowskiej muzyki – i w ten oto sposób najbardziej szczerze, jak potrafi, opowiada o tym zachwycie. Oczywiście sympatycy muzyki ludowej mogą odnajdywać w granych przez niego utworach znane sobie tematy i to może być dodatkową satysfakcją ze słuchania płyty, ale można odbierać ją inaczej – dając się ponieść frazie pianisty, lekkości jego grania i barwie, powściąganym emocjom, subtelnie rozkładanym akcentom… Wspomnieć trzeba wreszcie i o tym, że w jednej z pieśni artyście towarzyszy wokalistka – prywatnie jego żona – Mariia Ojdana – wykonując w duecie z nim, białym głosem, wokalizę w taki sposób, że słuchacz natychmiast marzy o kolejnej płycie, na której takiego śpiewania słyszelibyśmy więcej. Choć przecież granie solowe artysty jest w pełni satysfakcjonujące.
Łukasz Ojdana jest pianistą, którego nazwisko może niewiele mówić sympatykom folku. Na jazzowej scenie jest jednak od lat świetnie znany. Przede wszystkim od siedmiu lat jest członkiem tria RGG, jednej z najważniejszych polskich formacji jazzowych. Razem z kolegami z tria współpracował też m.in. z Tomaszem Stańką, Trevorem Wattsem czy Evanem Parkerem, a więc znaczącymi postaciami tego – mówiąc skrótowo – bardziej niepokornego, ale i bardzo kreatywnego jazzu, co pewnie pozostaje nie bez znaczenia dla jego własnej twórczości. Po dołączeniu do RGG Ojdana zrealizował wraz z kolegami płytę „Szymanowski”, która też może być ciekawym drogowskazem, a może tylko skojarzeniem, w kontekście jego dzisiejszych wyborów artystycznych, estetycznych.
>>>POSŁUCHAJ UTWORU "ENDING" ŁUKASZA OJDANY<<<
Na wspomnianej płycie artyści wykonali bowiem swoiste parafrazy kompozycji Szymanowskiego, w tym trzech mazurków. A przyznać muszę, że mazurkowe skojarzenia towarzyszą mi nieustanie, gdy słucham świetnej kurpiowskiej płyty Ojdany. Nie mam tu jednak na myśli bezpośrednich odwołań do ludowości. Ze względu na wybraną estetykę, na ów – zarówno emocjonalny jak i zdystansowany – stosunek do muzycznej materii bliższe są mi skojarzenia ze świetną „mazurkową” płytą innego znakomitego pianisty Artura Dutkiewicza sprzed paru lat. Na myśl przychodzi też o wiele starszy krążek, na którym (znów) „Mazurki” Karola Szymanowskiego po swojemu ogrywał wielki Andrzej Kurylewicz. Nie, nie zarzucam Ojdanie wtórności. Wręcz przeciwnie, fascynuje mnie to jak powraca co jakiś czas u świetnych jazzowych pianistów potrzeba opowiedzenia swoim językiem (swoim instrumentem) o zachwycie muzyką ludową.
Z innej strony przypomnieć tu warto, że tegoż Szymanowskiego inspirowała przecież również muzyka kurpiowska, podobnie jak Henryka Mikołaja Góreckiego, Romana Maciejewskiego i tylu innych twórców. Także Łukasza Ojdanę, który właśnie w tej intymności, w tym nie sileniu się na jakieś niezwykłe gesty osiągnął optymalny efekt – muzykę poruszającą, przyjazną wobec słuchacza, a zarazem mająca w sobie wiele smaczków, wiele tajemnic, które odkrywa się podczas kolejnych przesłuchań. Z pewnością można by tu wskazać też sporo innych tropów, na przykład skojarzenia z wielką tradycją jazzowego fortepianu, ot choćby twórczością Keitha Jarretta, z jego muzyką jednocześnie intelektualną i uduchowioną, liryczną i formalnie wyrafinowaną.
Sam Łukasz Ojdana przyznawał niedawno w rozmowie z Kubą Borysiakiem w magazynie „Źródła”, że pomysł na tę płytę pojawił się niemal przypadkiem. Zaczęło się od odnalezionych w Internecie nagrań bodaj z festiwalu Wszystkie Mazurki Świata. Potem był z jednej strony zachwyt ludową melodyką, z drugiej świadomość, że ze względu na strój temperowany fortepianu artysta „nie jest w stanie tego zagrać”. A dalej: dodatkowy impuls, żeby… to jednak zrobić. Zwłaszcza, że odkrył, iż „to jest ta wrażliwość, którą mam w sobie i którą chce rozwijać”. Dalszymi natchnieniami były zbiór księdza Skierkowskiego, ale i nagrania z płyty z serii „Muzyka źródeł”, które przyniosły bezpośredni wgląd w kurpiowską tradycję...
Usłyszałem o płycie Łukasza Ojdany tuż przed jej premierą. Dość szybko ją kupiłem i od kilku tygodni słucham jej raz po raz z niesłabnącym zainteresowaniem. Ważne, że z biegiem czasu to granie się nie nudzi, poza tym: ta prosta z pozoru muzyka zawiera w sobie mnóstwo uroku, finezji i czaru. Mogłaby być wzorcowym przykładem dla artystów z jazzowej sceny jak z wyczuciem wkraczać w krąg fascynacji polską ludową tradycją.
Tomasz Janas
Łukasz Ojdana
"Kurpian Songs & Meditations"
Audio Cave 2020
Ocena: 4,5
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.