Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Polifoniczna odyseja

Ostatnia aktualizacja: 14.12.2021 08:00
Tarta Relena to doskonały przykład na to, jak wiele najmłodsze pokolenia potrafią wyciągnąć z muzycznej spuścizny. Hiszpański duet sięga do tradycji mówionej regionu śródziemnomorskiego, którą transkrybuje na współczesne, polifoniczne pieśni.

Zobaczyłem je na żywo podczas tegorocznej edycji festiwalu Le Guess Who? Organizatorzy imprezy w Utrechcie pomysłowo umieścili ich koncert w kościele Janskerk. To wzmocniło charakter ich utworów, nadając im sakralny wymiar i wyjątkową oprawę. Zrobiły na mnie niesamowite wrażenie.

Zespół to dwie wokalistki: sopranistka Helena Ros i kontralcistka Marta Torrella. W ich muzyce najważniejszy jest głos. Zdjęcia w sieci sugerują, że znają się od dzieciństwa, ale jako Tarta Relena zaczęły śpiewać w 2016 roku. Postawiły sobie za cel eksplorowanie różnych stylów wokalnych. Czerpią z historii, ale nie są w niej zanurzone bezgranicznie. Poszukują idiomu „śródziemnomorskości”, dobierając repertuar z tradycji oralnej tego regionu, aby nadać mu nowe życie.

„Fiat Lux” to podróż wzdłuż i wszerz Europy. Polifoniczne śpiewy wyznaczają kierunek całego albumu, który dzięki temu brzmi spójnie. Ale najciekawszy jest w tym materiał, które Hiszpanki biorą na warsztat. Nie ma dla nich językowych barier: na albumie śpiewają po hiszpańsku, katalońsku, sięgają też po łacinę i grekę. Same piszą teksty, ale czerpią z pradawnych poematów: „Las Alamedas” jest autorstwa Federico García Lorca z pierwszej połowy XX wieku, „Nunc aperuit” bazuje na poemacie Hildegardy z Bingen a „Safo” to twórczość greckiej poetki Safony z Lesbos.

W tym ogromna zaleta tego materiału: dwie młode wokalistki wprowadzają w stare poematy żywioł, uniwersalny wydźwięk. Śpiew jest pełen emocji, a przeplatające się wokalizy donośne. Są trochę jak kapłanki, trochę jak wiedźmy, mieszają porządki.

Natchnione pieśni mają wymowną moc, są na tyle pełne, że w zasadzie nic więcej, poza głosem wokalistek, im nie trzeba. Forma jaką Torella i Ros nadaj utworom, sprawia, że wszystkie brzmią na tyle spójnie, jakby upływ czasu ich nie obowiązywał. W tym ogromna zaleta tego materiału: dwie młode wokalistki wprowadzają w stare poematy żywioł, uniwersalny wydźwięk. Śpiew jest pełen emocji, a przeplatające się wokalizy donośne. Są trochę jak kapłanki, trochę jak wiedźmy, mieszają porządki. Potrafią intensywnie zaśpiewać i rozgrzać emocje do czerwoności, ale na płycie są także momenty, gdy stają się bardziej powściągliwe i liryczne. YouTube, The Indian Runners

Czasem wklejają między słowa ornamenty, które jednak nie są w stanie przyćmić ich wokaliz: subtelne bity, syntezatorowe pasma w tle, głosowe modulacje. Chyba po to, aby wprowadzić nieco surrealistyczny, może trochę mitologiczny charakter. W „Las Alamedas” słychać gęste elektroniczne wstawki, ale też zapętlony głos, niby-zaklęcie, magiczną mantrę. Katolicka „Stabat Mater” z kolei odarta jest z jakichkolwiek dźwięków. Można się poczuć, jakbyśmy uczestniczyli w liturgii. „El suïcidi i el cant” z wytłumionym bitem i elektronicznymi wstęgami brzmi trochę futurystycznie, zwłaszcza, kiedy w finale dochodzi do zniekształceń głosu, jakby śpiewała starodawna bogini. „Safo” to z kolei kameralny utwór z tlącym się instrumentem strunowym z tyłu. Jego dźwięk podkreśla śpiew aż do finału, kiedy zwielokrotnienie głosów owocuje monumentalnym quasi chórem.

Kataloński duet gra jakby nie było granic: estetycznych, geograficznych i historycznych. Zgrabnie potrafią zaaranżować piosenki swoje, ale też poetów i poetek z przeszłości. Ich minimalistyczny styl jest siłą samą w sobie, świetnie odnajdą się w akustyce sakralnej przestrzeni (jak tej w Utrechcie), ale też na scenie klubowej, kiedy za pomocą nowych technologii dodają swojej muzyce kolorytu. Łączą te światy. Duet z jednej strony w sposób prosty, z drugiej bardzo nowoczesny staje się nośnikiem tradycji, którą wprowadza w XXI wiek. Snują kameralne i liryczne opowieści, ale potrafią zaskoczyć jak w finale. Tradycyjną pieśń „Me yelassan” zaczyna się od śpiewu, któremu akompaniuje klaskanie, a kończy zelektryfikowaną, klubową odyseją. Chce się do tej podróży wokół Morza Śródziemnomorskiego wracać..

Jakub Knera

Tarta Relena

„Fiat Lux”

The Indian Runners & La Castanya

5/5

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

Czytaj także

Starosłowiańskie szeptuchy na dyskotece

Ostatnia aktualizacja: 12.01.2021 00:01
„Demonologia” przypomina o ludowych obrzędach, łącząc folkowe śpiewy z elektroniką. Może dzięki niej rytuały odganiania złych mocy i nieszczęść czasu pandemii, inicjowane kiedyś nad jeziorem w świetle księżyca lub ciemnym lesie, teraz odprawimy wśród stroboskopów, pod wirującą kulą dyskotekową?
rozwiń zwiń