Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Muzyka dzieci

Ostatnia aktualizacja: 31.01.2019 09:00
Stary człowiek wpatrywał się uporczywie prawie niewidzącymi oczami. Rozmawialiśmy już ponad godzinę, ale dopiero teraz poruszyłem w nim bolesną strunę...
Andrzej Bieńkowski
Andrzej BieńkowskiFoto: z archiwum Andrzeja Bieńkowskiego

- Wie pan, co było? - mówi skrzypek Jerzy Łudczak z gniewem w głosie. - Była taka bieda, że chodziliśmy głodni, a zimą nie chodziłem do szkoły, bo nie miałem butów. Już w drugiej klasie zwrócił na mnie uwagę nauczyciel, bo miałem taką łatwość w muzyce, każdą melodię umiałem od razu zagrać. Wezwał ojca i powiedział: Pana syn ma uzdolnienia. niech pan mu kupi skrzypce, to będzie muzykantem". Nauczyciel pewnie chciał, żebym poszedł do szkoły muzycznej, ale o tym nie było mowy.

„Panie, ja wtedy miałem ze siedem lat! (...) Myśli pan, że jak grałem na weselach, to o tym pamiętali? Traktowali mnie jak dorosłego, poili wódką i częstowali papierosami, a jak zasypiałem nad ranem ze zmęczenia, to mnie szarpali. „Graj, kur*a, albo wypi**dalaj!”, wołali. Jerzy Łudczak

Ojciec pomyślał, że jak będę muzykantem, to zarobię na utrzymanie domu. „Panie, ja wtedy miałem ze siedem lat! Skrzypce to był dla rodziców duży wydatek i chcieli, żeby się im prędko zwrócił. Dzieciakiem byłem i już muzykantem. Myśli pan, że jak grałem na weselach, to o tym pamiętali? Traktowali mnie jak dorosłego, poili wódką i częstowali papierosami, a jak zasypiałem nad ranem ze zmęczenia, to mnie szarpali. „Graj, kur*a, albo wypi**dalaj!”, wołali. 

- A rano w poniedziałek do szkoły. Zasypiałem na lekcjach, nauczyciele krzyczeli, że jestem leniem, a ja całą rodzinę utrzymywałem. Dobry byłem, najlepsi harmoniści z okolicy chcieli ze mną grać…

Przepadałem za łotrzykowskimi opowieściami skrzypka Piotra Gacy. W jego wspomnieniach przewija się jego nauczyciel Jan Bogusz. To opowieść o dwunastoletnim chłopcu, którego Bogusz bierze na wesele, żeby z nim zagrał. Dla malca to był zaszczyt i nobilitacja, która prędko zamieniła się w koszmar, kiedy Bogusz uciekł z wesela, zostawiając Piotra samego. Chłopak myślał, że dokończy wesele i zarobi parę groszy. Ale weselnicy go wypędzili i nie zapłacili. Po śmierci Bogusza w 1945 roku Piotr Gaca nauczył swoich braci - jeszcze młodszych od niego dzieciaków - grać. Władysław Gaca, który stał się wybitnym harmonistą, wcale nie chciał grać. - To starszy Piotr nieraz mu przylał, przymuszając do gry - wspominał Jan Gaca. I ta rodzinna kapela wystartowała na weselach około 1946 roku. Jan miał wtedy trzynaście lat. Debiutowali na weselu w Gałkach. Byli tacy młodzi, że obawiano się, że ich weselnicy wypędzą. Ale spodobali się i tak zaczęła się ich muzykancka sława. Pytałem Piotra Gacy, dlaczego nauczył braci grać, zamiast stworzyć ze znanym harmonistą kapelę. - A co? - mówił Gaca - miałem się z obcym pieniędzmi dzielić? Niech kasa zostanie w rodzinie, bo ojce konia sprzedali, żeby kupić harmonie.

Przez lata zebrałem wiele takich opowieści. Wynikały z nich zaskakujące prawidłowości, że muzyka wiejska to była muzyka dzieci i młodzieńców (kawalerów), a większość z nich przestawała grać zawodowo po ożenku. Co innego granie dla siebie. To, że nam tradycyjna muzyka kojarzy się ze starymi mistrzami, jest skutkiem braku jej naturalnej kontynuacji w naszych czasach. Ale to już jest zupełnie inna opowieść.

Andrzej Bieńkowski

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

Czytaj także

Jak mówi ludowe przysłowie...

Ostatnia aktualizacja: 24.01.2019 09:00
"...gdy chłop baby nie bije, to jej wątroba gnije". Gdyby jednak zrobić prasówkę, okazałoby się, że najbardziej bije ją nie nasz i nie u nas, ale zagraniczny zagranicą, w kulturach obcych.
rozwiń zwiń