Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Muzyczne koło Europy

Ostatnia aktualizacja: 15.06.2023 08:00
W Wikipedii możemy przeczytać, że lira korbowa należy do polskich instrumentów tradycyjnych. Czy to prawda? Nieco prowokacyjnie odpowiem, że historycznie rzecz biorąc nie bardzo, a w każdym razie tylko w pewnym sensie.
Rzeźna muzyków grających na lirze korbowej
Rzeźna muzyków grających na lirze korbowejFoto: RH

W takim mianowicie w jakim wszystko, co tworzyło kulturę I Rzeczpospolitej, czyli kulturę państwa polskiego było „polskie”. Czyli funkcjonalnie tak, lecz genetycznie tylko w niewielkim stopniu. Nasi etniczni sąsiedzi ze wschodu, południa i z zachodu, a więc Ukraińcy, Białorusini, Węgrzy, a nawet Niemcy grali na lirach daleko częściej niż nasi przodkowie. Taki obraz wyłania się przynajmniej z dostępnych źródeł historycznych. Wolno chyba pół żartem powiedzieć, że dla polskiego Narodu, który tworzyła przecież głównie szlachta, instrumentem bardziej polskim niż lira korbowa była starożytna lira Apollina.

CZYTAJ TEŻ:

Lira korbowa na nowo

Jęk liry korbowej

Sytuacja zmieniła się w wieku XIX – dla liry korbowej w naszej części Europy był to wiek złoty i stała się ona częścią naszej kultury muzycznej, ale nie jako instrument rzeczywistego użytku, tylko raczej jako instrument mityczny, symbol, wypożyczony do tej romantycznej roli od naszego gente ruthenus natione polonus. W dzisiejszym języku można by to pewnie nazwać zawłaszczeniem kulturowym, kto wie. Chociaż przodkowie tłumaczyliby tu się zapewne wspólnotą losów Polaków i Ukraińców, którzy ówcześnie pod jednym carskim butem się znaleźli. Przodkowie tacy jak starosta korsuński Nikodem Suchodolski, który prawdopodobnie wymyślił postać Wernyhory, a w każdym razie „spisał” jego przepowiednie, dzięki czemu znalazł się razem ze swoim bohaterem na słynnym płótnie Jana Matejki.

Wernyhor to w niegdysiejszej ludowej mitologii ukraińskiej legendarny siłacz, a u Suchodolskiego prorok i tajny emisariusz, ukraiński stronnik Polski. W niejasnych okolicznościach otrzymał status lirnika, chociaż wcześniej był to „Wernyhor – bojan chrabryj i piewec nad piewcy” (u Erazma Izopolskiego). Bojan czyli wymieniony w „Słowie o wyprawie Igora” wieszcz, poeta, śpiewak, bard – towarzysz Jarosława Mądrego. Tym samym Wernyhor otrzymał godność najwyższej możliwej rangi. Natomiast kto dokładnie, czy to Izopolski, czy któryś z jemu podobnych polskich poetów ze szkoły ukrainofilskiej określił Wernyhorę lirnikiem, nie wiadomo. W romantycznych czasach poeci nie mieli żadnych oporów z tworzeniem legend, a nawet teleportowaniem przez wieki tak ważnych świętych atrybutów jak instrument służący gędźbie. Dudarze, gęślarze, lirnicy śpiewają już za pierwszych Piastów ludowi o bożkach i czynach wojennych przodków naszych, czeski lirnik prawi Mieczysławowi [Mieszkowi] o Dąbrówce, pięknej córce Bolesława [Okrutnego] – vide Józef Aleksander Starza „Domowa zagroda”.

Wciąż jednak polskich lirników było niewielu, choć zapewne niektórzy z ukraińskich śpiewali także pieśni polskie jak ten, który podobno zawędrował aż na Jasną Górę. Może nawet więcej rodzimych „dziadów” używało raczej skrzypiec, jak ten którego w Warszawie zapisał Kolberg, czy ten którego sfotografował już współcześnie Franciszek Kotula. Mieli wtedy niewątpliwie większą swobodę w graniu repertuaru także świeckiego, co pomnażało zawartość „kapelusza”. Najbardziej szczegółowo opisany polski lirnik, który w pierwszej ćwierci XIX wieku śpiewał w Warszawie na Starówce, a nazywany był Niebieskim Płaszczem – Mateusz Dziubiński – przywędrował ze wschodu. Podobnie zresztą jak sto lat później najsłynniejszy bard stołeczny – Stanisław Grzesiuk (z Chełmskiego). Repertuar świecki grywał również lubelski lirnik Krzysztof Grabek, któremu poświęciłem jeden z poprzednich moich tekstów.

CZYTAJ TEŻ:

Gordiy Starukh. Liry korbowe kontra elektroniczne uderzenie

Valentine Clastrier o filozofii liry korbowej

Czemu jednak piszę o lirze korbowej? Z dwóch powodów. Po pierwsze w maju 96 lat skończył Stanisław Wyżykowski z Haczowa na Podkarpaciu. W tym roku został też laureatem Nagrody Oskara Kolberga. Pan Stanisław to absolutnie niezwykła postać, podobnie zresztą jak jego brat – Jan – odkrywca złóż miedzi, czyli naszego złota. Jeśli mówić o lirze korbowej jako polskim instrumencie tradycyjnym, to przede wszystkim w związku z nim. On przywrócił pamięć o tym wyjątkowym instrumencie, przywołał go do życia. Mając 40 lat, w 1967 r. zbudował pierwszy egzemplarz liry, która znalazła się w składzie ludowej kapeli Stachy, działająca przy Krośnieńskich Hutach Szkła, w której pan Stanisław był skrzypkiem. Przywrócił, ponieważ akurat Podkarpacie było jednym z tych niewielu regionów Polski, gdzie lira była stosunkowo znana i używana, ze względu zapewne na obecność lirników ruskich oraz silnie zaznaczone w historii kulturowe sąsiedztwo Węgrów. Nie działał więc jako lutnik zupełnie na surowym korzeniu: „Po raz pierwszy zapoznałem się praktycznie z problemami budowy liry korbowej, kiedy podjąłem się naprawy starego, dwustuletniego instrumentu. Należał on do ojca naszej koleżanki z kapeli Stachy – Bronisławy Masłyk ze wsi Malinówka. Na tej lirze grał jej ojciec, potem ona. Ten instrument długo nam jeszcze służył, aż w końcu został przekazany do muzeum w Bieczu.” Notabene Malinówka to wieś polska, z osadnictwem niegdyś niemieckim, ale mieszkali w niej również grekokatolicy.

Po drugie dzisiaj (15 czerwca) akurat w Kijowie trwa prezentacja pokonferencyjnego, dwutomowego wydawnictwa, poświęconego lirnictwu, kobzarstwu i etnomuzykologii. Wydarzenie odbywa się w 77. urodziny zmarłego w zeszłym roku profesora etnomuzykologii, a jednocześnie lirnika Mychajło Chaja z Kijowa, który z kolei walnie przyczynił się do przywrócenia do muzycznego życia liry korbowej w Ukrainie, a także jej popularyzacji w swojej ojczyźnie i również w Polsce. Mychajło Chaj był pierwszym lirnikiem, którego usłyszałem na żywo, było to w Hrebennem w roku, o ile mnie pamięć nie myli, 1993. Parę lat później ukazała się w Polsce, staraniem Włodka Nakonecznego, w wydawnictwie Koka Records, płyta solowa lirnika Stefana czyli Mychajło Chaja. Płyta bardzo ceniona, również za granicą. Potem kilkukrotnie spotykaliśmy się, a w zeszłym roku miałem zaszczyt na jego zaproszenie uczestniczyć w konferencji, z tekstem o wspomniany Krzysztofie Grabku.


Stanisław Wyżykowski przy pracy Stanisław Wyżykowski przy pracy

W mojej osobistej fascynacji lirą korbową obydwa wątki – polski i ukraiński są ze sobą nierozerwalnie związane, także dzięki Wyżykowskiemu i dzięki Chajowi. Swoją pierwszą lirę dostałem od pochodzącego z Sudetów, a mieszkającego w USA muzyka żydowskiego – Stefana Puchalskiego, a była to kopia liry ukraińskiej znajdującej się w zbiorach Muzeum Etnograficznego w Krakowie. Gram również na lirze węgierskiej, z warsztatu Beli Szerenyi’ego. A „drugim pierwszym” lirnikiem, którego usłyszałem był muzyk francuski Pascal Lefeuvre z zespołu Tre Fontane, którego koncert w repertuarze muzyki średniowiecznej na Festiwalu w Starym Sączu, organizowanym przez Antoniego Pilcha i Marcina Bornusa-Szczycińskiego, wywarł na mnie ogromne wrażenie. W naturalny sposób do dwóch wspomnianych wątków dołączył trzeci – europejski.

Lira korbowa to instrument na wskroś europejski, można powiedzieć, że dwa przedstawienia liry określają symbolicznie granice Europy – na zachodzie jest to Santiago de Compostella w Galicji hiszpańskiej, z płaskorzeźbą najstarszej formy liry czyli organistrum, umieszczoną w portyku katedry św. Jakuba (XII w), a na wschodzie Nowogród Wielki z kolorową miniaturą, przedstawiającą króla Dawida, trzymającego organistrum, miniaturą z nowogrodzkiego tzw. Psałterza Simonowskiego z przełomu XIII/XIV, przechowywanego w Muzeum Państwowym w Moskwie. Na zachodzie lira jest w ciągłym użyciu od prawie tysiąca lat, od czasów piastowskich. O tym kiedy weszła do tradycji wschodniej nie wiadomo nic pewnego, bo przedstawienie z Nowogrodu jest jedynym takim na przestrzeni wieków, trudno powiedzieć czy zaświadcza o ówczesnym użyciu instrumentu, nawet jeśli jest to wątpliwe, ma na pewno wymiar symboliczny – chrześcijaństwo wschodnie aspiruje do tej samej tradycji, co zachodnie. Do tej samej tradycji aspirują współcześni lirnicy ukraińscy. Proroctwa mitycznego Werhyhory odnośnie wolności dla Polski zaczęły się spełniać po ponad stu latach i trochę na raty, proroctwa tyczące się wolności dla Ukrainy są bliskie spełnienia, towarzyszą temu dramatowi swoim śpiewem i posłannictwem lirnicy ukraińscy. Lirnicy polscy na dobre zadomawiają się w przebogatej lirniczej ekspresji całej Europy, zarówno tej tradycyjnej, ludowej, jak i modernistycznej, o różnych stylistykach, eksperymentującej z samą muzyką jak i z możliwościami jakie instrumentowi dają nowe technologie.

Remek Hanaj

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

Czytaj także

Oj, ty chmielu, czyli felieton etnobotaniczny

Ostatnia aktualizacja: 19.09.2019 10:33
Centralnym obrzędem życia wspólnot tradycyjnych naszego kręgu kulturowego było przez wieki wesele. Centralną, decydującą częścią wesela były oczepiny, a te odbywały się do wtóru pieśni „Oj, chmielu, chmielu”, która zresztą mówi explicite o chmielu: „nie będzie bez cię żadne wesele”.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Siemieniec

Ostatnia aktualizacja: 14.02.2020 08:00
To prawdopodobnie najbardziej tajemniczy polski taniec ludowy, nieznany poza swoim macierzystym regionem, zanikły w pierwotnym kontekście przed połową XX wieku, nie tańczony przez żadne zespoły poza jednym - Zespołem Pieśni i Tańca "Dobroń" z Dobronia k/Pabianic, a także w ramach rekonstrukcji animowanych przez sieradzką etnografkę Małgorzatę Dziurowicz-Kaszubę. W ciągu ostatnich 15 lat wszedł znów do obiegu, tym razem  ponadlokalnego, rozpowszechniony na potańcówkach organizowanych przez domy tańca.  
rozwiń zwiń
Czytaj także

Woda ze stoku

Ostatnia aktualizacja: 09.04.2020 09:13
U podnóża skarpy w dwóch miejscach bije z różną siłą po kilka źródeł, niektóre obmurowane, w innych woda wypływa wprost z ziemi, spomiędzy kamieni lub spod odsłoniętych korzeni drzew i tworzy niewielkie malownicze rozlewisko.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Łańcuch 16-wersowego szczęścia

Ostatnia aktualizacja: 28.05.2020 08:00
Jeśli wierzyć oficjalnym informacjom, współczynnik „R” wynosi w Polsce obecnie mniej więcej jeden. To znaczy, że jedna zarażona koronawirusem osoba zaraża kolejną jedną osobę. Współczynnik „R” wirusa hot16challenge2 jest znacznie wyższy. Tu oficjalnych danych nie ma, ale jedna osoba może zarazić nawet pięć kolejnych.
rozwiń zwiń