Słowo to utworzył Hans Georg Gadamer z określenia „Anblick des Bildes”, jako jego skrót, który oznacza jednocześnie „patrzenie obrazu/wejrzenie w obraz”. Mój „anbild” jest jego adaptacją, nie ścisłym użyciem, ciekawskich odsyłam do „Aktualności piękna” Gadamera.
Chciałem się podzielić swoistym anty-GPS-em z fragmentu mojej wędrówki w sakralnym krajobrazie kulturowym Janowa Lubelskiego i okolicy. Herbem sakralnym całego powiatu janowskiego jest ażurowy krzyż z kogutem – symbolem życia, czasem także z półksiężycem (znak, że jesteśmy blisko pogranicza z Kościołem Wschodnim). Krzyż ażurowy zwany jest krzemieńskim od wsi Krzemień, w której mieszkał mistrz kowalski Jan Paryś (1871-1950), który wykuł ich najwięcej, co najmniej 47 (jak podaje Zenon Baranowski).
Krzyż Zofianka
Krzyż zajął miejsce wcześniejszych świętych kamieni oraz drzew, związanych z pierwotną sakralnością, ale w ramach kultury tradycyjnej długo charakterystyczne było łączenie obydwu tych sposobów rozpoznawania i znaczenia numinotycznych miejsc – stąd krzyże w głazach czy, tak jak w gminie Janów, kapliczki na drzewach lub wewnątrz drzew. Wedle relacji ze wsi Szklarnia drzew z kapliczkami w Lasach Janowskich było dużo (zapewne część z nich ofiarna) – choć z zasady powinny być nienaruszalne, zostały jednak ścięte i ofiarowane na początku lat 70. przez nadleśnictwo jako votum na rzecz budowanego z inicjatywy księdza Pińciurka siłami mieszkańców drewnianego kościoła w Momotach Górnych. Kilka jednak zostało, jedną z nich jest kapliczka leśna przy Kiszczańskiej Drodze. Szczególnym przypadkiem jest tzw. kozacka sosna po drodze na Kruczek, pod którą to carski kozak zgwałcił i zamordował młodą dziewczynę. To miejsce miało swój wspólnotowy symbolizm: nadawały mu ją tożsamość mordercy oraz kontekst polityczny i szczególny moment historyczny (rok 1861, wzmagające się represje rosyjskie przeciw Polakom). Zło jednostkowe przybrało znamiona zła społecznego, zagrażającego całej wspólnocie lokalnej i szerzej, wspólnocie narodowej.
Sosny
To numinosum negatywne zostało odwrócone poprzez chrystianizację miejsca, umieszczenie na nim kapliczki maryjnej, odwrócenie dokonywało się za każdym razem także przez gest wotywny przechodnia co do którego istniało społeczne zobowiązanie, gest polegający na złożeniu pod drzewem trzech sosnowych gałązek i westchnieniu za duszę tragicznie zmarłej, co zdarza się, jak widać na zdjęciu i dzisiaj.
Z kolei jedyną zachowaną, maryjną kapliczkę wewnątrz starego drzewa możemy zobaczyć w Jonakach na południe od Janowa, przy drodze na Rzeszów. Niezwykły okaz lipy już z daleka rzuca się w oczy (nawet jeśli jedzie się samochodem) przez swój wyjątkowo gruby pień i dziwacznie rozgałęzioną koronę. Nic dziwnego, że miejsce mediacyjne w tym wypadku w całości zawiera się w pniu wiekowego i wciąż żywego mimo piorunowych zwęgleń drzewa, o którym w związku z tym można powiedzieć, iż jest drzewem jeśli nie świętym, to na pewno uświęconym.
Jonaki
Przy kapliczce z figurą św. Wincentego Ferreriusza w Janowie nad Białką drzewa wyznaczają granice obszaru sakralnego, w którego centrum znajduje się kapliczka. Na architekturę sakralną całego locus sacer składa się więc tutaj: domek o bryle apsydy otwarty z jednej strony i grodzony balustradką, z zewnątrz surowy, w środku biały z barokowo ekspresyjną, drewnianą rzeźbą niemal tańczącego męczennika, za którym wznosi się ku górze niczym na firmament aureola z pięciu gwiazd symbolizowanych przez kwiaty (gra kontrastów, kolorów, zatrzymany wpół, taneczny gest zachwycenia dają w sumie silne wrażenie nadprzyrodzonej realności, która wszak powinna być mieszkaniem świętego), zespół otaczających domek czterech klonów, rosnących blisko siebie na planie prostokąta, tak, że nie tylko od wiosny do jesieni tworzą coś w rodzaju nawy (naturalne sklepienie o różnych odcieniach zieleni, a później żółci; ale również zimą gałęzie splatają się na tyle, że potrafią dać złudzenie zamykającej się przestrzeni, kiedy zaś patrzy się z boków pień drzewa wydaje się spojony z deskami kapliczki w jedną całość), wreszcie rosnący z tyłu domku krzew głogu o ciemnoczerwonych owocach (przysmak wielu zwierząt), a także miododajnych i leczniczych białych kwiatach.
Przy kapliczce z figurą św. Wincentego Ferreriusza
Wciąż żywe jest w wyobraźni symbolicznej i zarazem zmyśle estetycznym odwoływanie się do kwiatów, do ich intensywności kolorystycznej, chociaż coraz częściej są to już kwiaty sztuczne (ale dzięki temu „wieczne”). W przestrzeni miejskiej, ściśle zabudowanej nowsze kapliczki są już bardziej monochromatyczne i zminiaturyzowane. Jedną z ciekawych form tutaj jest szklana skrzynka (fundatorzy i konstruktorzy wykorzystują tu np. akwaria), której funkcjonalność jest nie tylko praktyczna (łatwo się czyści, dobrze chroni wnętrze), ale także religijna. Konweniuje z nieco innym, mieszczańskim typem wyobraźni, a zatem i wiary – bardziej refleksyjnym. Szyby kapliczki spełniają tutaj rolę swego rodzaju ekranu, na którym wyświetla się ruchomy obraz z najbliższym pejzażem ulicznym – widzimy zabudowania, ruch pieszych i samochodów, reklamy, słowem życie, świat, w którym bytujemy, ten sam co przed chwilą, kiedy zbliżaliśmy się do kapliczki, ale nieco przyblakły i niewyraźny – ziemski padół. Szyba symbolizuje cienką i niewidzialną granicę między mirażem światowych marności, a właściwą dla chrześcijanina, perspektywą życia duchowego, perspektywą ostateczną i zbawczą, co zaświadcza figurka Matki Bożej Fatimskiej depczącej węża umieszczona, we wnętrzu, po tej drugiej stronie.
Szklana skrzynka w kapliczce Matki Bożej Fatimskiej
Żyjemy na pograniczu. Wydaje się, że czasy współczesne szczególnie naznaczone są granicznością. Sąsiadują ze sobą stary i nowy świat, bardziej jakby racjonalny, z nową wyobraźnią, kształtowaną przez rozwój nowych technologii, związanych zwłaszcza z obrazem. Jednak dzisiejszy mieszkaniec Janowa Lubelskiego, miasta znanego niegdyś z cudownych uzdrowień, w obliczu osobistego nieszczęścia, zwykle choroby, wciąż odwołuje się do tradycji, zachował w sobie dyspozycję do wiary w cuda i w dawne, magiczne sposoby zażegnywania złego. Ledwie kilometr od szklanej kapliczki znajduje się inna, starsza, a na jednym z krzewów ją otaczających wisi żywo niebieski pasek tkaniny odpruty od spódnicy czy sukienki, zawiązany w liczne węzły. Jednak trudno wyrokować o intencjach autora węzłów, nie znając go, a „we wszystkich obrzędach magiczno-religijnych najistotniejszy jest kierunek nadawany sile, jaka kryje się za każdym ‘wiązadłem’, za wszelkimi działaniami, polegającymi na ‘związywaniu’. Zaś ów kierunek może być pozytywny lub negatywny.” (Eliade)
W Janowie Lubelskim widać przywiązanie do dawnych zwyczajów.
Niewątpliwie też owa graniczność współczesności wpływa na zmiany znaczeń i funkcji miejsc wyodrębnionych jako granicznych. Różne przyczyny sprawiają, że silna dawniej w jakimś miejscu emanacja dwubiegunowej świętości gaśnie, ustaje. Część kapliczek już nie jest otaczana żywym kultem, trwają jako zabytki, pomniki kultury czy historii. W Janowie, w miejscu skąd bierze swój początek tzw. Biłgorajski Gościniec stoją obok siebie nowa, ceglana kapliczka domkowa, a obok stary, drewniany krzyż. Kiedyś było to miejsce ważne. Trakt na Biłgoraj odgrywał istotną rolę komunikacyjną. Według legendy carski inżynier, który go projektował, postawił sobie za cel wytyczyć drogę idealnie prostą aż do samego Biłgoraja, a obszar pomiędzy miastami prawie w całości pokrywa gęsty las, miejscami podmokły. Sztuka prawie się udała, jednak na jednym z odcinków droga skręca o kilka metrów. Według legendy ambitny inżynier z powodu tych kilku metrów popełnił samobójstwo. Dzisiaj to zarośnięta droga, niewiele różniąca się od innych leśnych dróg, miejscami nieprzejezdna. U jej początku, przy wspomnianym krzyżu dzieci zawiesiły sobie na drzewie rowerową oponę, do której celują szyszkami, kamykami, patykami. Przerzucanie przez koło należy do najstarszych znanych zabaw agonicznych (Caillois). A gry i zabawy to przecież dziecięce rytuały i obrzędy, odbywające się zawsze w miejscu szczególnym, wyodrębnionym z przestrzeni dnia powszedniego i realizowane nierzadko ze „świętą powagą”. (Huizinga)
Kapliczka na Biłgorajskim Gościńcu
Innym przykładem korekty miejsca świętego, czy raczej jego aktualizacji, jest kapliczka janowska z figurką św. Walentego biskupa, nieopodal miejskiego cmentarza. Niegdyś był czczony jako patron ciężkich chorób, padaczki, epilepsji, schorzeń umysłowych. Św. Walenty 2.0 powszechnie dzisiaj jest patronem zakochanych, a w Janowie zapewne z jednego i drugiego powodu jego figura posiada dwa oblicza, oryginalne oraz oblicze Jana Pawła II, którego postawa w chorobie, hart ducha, a jednocześnie pokora wobec cierpienia, jego cudowne ocalenie, wybawienie od śmierci z rąk Turka poganina, a wreszcie powrót do zdrowia i pełni sił sprawiły, że papieża Polaka otaczała odtąd aura świętości. W czasie majowych nabożeństw przy kapliczkach, w pielgrzymkach śpiewano o nim pieśni. Papież był miłośnikiem Chrystusa, a jednocześnie kochał życie, nawet w największym zmęczeniu znalazł chwilę, żeby spotkać się z młodzieżą. Zrozumiałe więc, że można go uważać za Walentego naszych czasów. To też pokazuje jak bardzo takie miejsca jak kapliczki pozostają w domenie inicjatywy oddolnej. Kościół jako instytucja ma swoje procedury, przebiegające w ścisłych ramach prawa kanonicznego i teologii, działa w innej perspektywie czasowej, wyznaczonej przez 2 tysiące lat historii, pewne procesy (np. związane z kanonizacją) toczą się powoli. Zwykli wierni nie mają tyle czasu, życie indywidualne jest krótkie – aby mieć stały kontakt z sacrum wydeptują więc swoje prywatne ścieżki, skróty. „Santo subito!”. Ludzie tradycyjni, starają się żyć „w łonie świętości” lub jak najbliżej niej, bo świętość to siła oraz realność jako taka.
Święty Walenty jest w Janowie ważną postacią.
Fundacje ofiarnicze, jeśli dotyczą konkretnych spraw, bywa, że prędzej czy później kończą swą „misję” albo wraz z zadośćuczynieniem prośbie lub ze śmiercią fundatora. Zwyczajny krzyż przy ulicy Ulanowskiej w Janowie nie sprawia wrażenia, żeby był obiektem kultu, chociaż jest mniej więcej zadbany. Okazało się, że dogląda go najbliżej mieszkający gospodarz. Oto jego relacja:
Postawił go młynarz Pijanowski, to szycha był, ale młyn mu zabrali [po wojnie w ramach nacjonalizacji] i potem postawił ten krzyż, żeby mu się ten młyn wrócił. Ale to nie u siebie postawił, chociaż taką szeroką działkę miał, tylko tu [po przeciwnej stronie ulicy, na ziemi niczyjej], o to mieli ludzie do niego pretensje. Ja przesunąłem go [o metr w lewo], żeby wjazd do garażu wyprostować, belkę wstawiłem w fundament. (...) Ja się boję, że na głowę kiedy komu spadnie, a żeby przy nim co zrobić to wysoko, straż będę wzywał? Ja to swoje lata już mam. Ale już wiem co zrobię, postawię metalowy, taki ładny, solidny. Krzyż to do wszystkich należy. Teraz to ludzie różnej wiary, ale krzyż wszystkich jest, niczyją własnością. I wrócili mu ten młyn, bo później to już trochę zwracali.
Remek Hanaj
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.