O Zarazie Justyniana rozmawiamy z dr hab. Adamem Izdebskim*, członkiem międzynarodowego zespołu naukowców badającego skutki choroby, która w VI wieku nawiedziła Europę i Bliski Wschód.
Rozmawiamy w cieniu pandemii koronawirusa. Czy przyczyną jednej z pierwszych dobrze udokumentowanych plag w historii też był wirus? Czym właściwie była Zaraza Justyniana?
Z bardzo dużym stopniem prawdopodobieństwa możemy przyjąć, że była to dżuma, a zatem choroba bakteryjna, nie wirusowa. Wskazują na to opisy symptomów (owrzodzenie węzłów chłonnych, wybroczyny). Ponadto dysponujemy obecnie próbkami uzyskanymi z zębów osób pochowanych w VI wieku (choć nie na terenach ówczesnego Cesarstwa!), w których udało się znaleźć DNA bakterii dżumy, Yersinia pestis. To, że u kogoś ta bakteria dotarła za pośrednictwem krwiobiegu do zęba, oznaczało, że bakcyl opanował cały organizm i ten człowiek zmarł na dżumę.
Co ciekawe, próbki te pochodzą także z Europy Wschodniej, co pokazuje spory zasięg występowania choroby, także na obszarach, o których nigdy byśmy w tym kontekście nie pomyśleli.
Historia chorób zakaźnych. Najtragiczniejsza była dżuma, czyli "czarna śmierć"
Skąd przywędrowała dżuma Justyniana?
Kogoś, kto chociaż pobieżnie zajmuje się tematem epidemii w historii, nie dziwi ani to, że koronawirus przywędrował do nas z Chin, ani to, jak przebiega pandemia. Większość globalnych plag przywędrowało z Azji. Tak też było prawdopodobnie i w VI wieku n.e..
Siedliskiem bakterii, która wywołuje dżumę jest Azja Środkowa, a większość próbek DNA z ludzkich pochówków, które wskazują na jej obecność, pochodzi ze strefy Wielkiego Stepu, który ciągnie się od Chin aż po Europę Wschodnią. Dżuma jest przy tym przede wszystkim chorobą gryzoni, zwłaszcza dzikich, żyjących w górach (choć możliwe, że np. w okresie nowożytnym na jakiś czas zagościła np. w populacji londyńskich szczurów). Jej przejście na człowieka jest sytuacją wyjątkową, wywołaną szczególną presją, np. klimatyczną, której doświadcza populacja gryzoni, i dlatego też bardzo często ten przeskok "nowej" bakterii na człowieka ma skutki śmiertelne. Pewnym zaskoczeniem jest, że według źródeł pisanych, Zaraza Justyniana przywędrowała od południa – z portu na pograniczu Egiptu, który łączył szlaki handlowe Morza Czerwonego i Śródziemnego – mogłaby zatem przyjść z Afryki albo z południowej Azji.
Plaga Justyniana nie była pierwszą wielka zarazą w dziejach imperium rzymskiego.
Przed nią mieliśmy do czynienia z przynajmniej dwiema wielkimi epidemiami: zarazą Antoninów w II w. n.e. i zarazą Cypriana prawie sto lat później. To, co łączy te pandemie to fakt, że wydarzyły się one w momentach przełomowych, co oczywiście każe budzić wątpliwości, czy to przypadkiem współcześni historycy nie przydają jej wielkiego znaczenia, aby ułatwić sobie zadanie wyjaśnienia zaskakujących "zwrotów akcji" w dziejach Rzymu. Z punktu widzenia teorii historycznych te zarazy pasowałyby do modelu jako przyczyny wielkich zmian. Zaraza Antoninów zbiegła się w czasie z zakończeniem złotego wieku cesarstwa, zaraza Cypriana w III wieku n.e. przypada na czas kryzysu państwa. Ale ta idealna zbieżność budzi uzasadniony sceptycyzm…
Czy z Zarazą Justyniana było podobnie? Rządy tego cesarza to czas szansy na renesans imperium rzymskiego. W latach poprzedzających plagę państwo zajmowało sporą część ziem okalających Morze Śródziemne, by w przeciągu stu lat skurczyć się do rozmiarów dzisiejszej Turcji. Czy plaga pogrzebała ten ostatni relikt świata starożytnego?
Dotąd często uważano, że tak właśnie było. Badania, które przeprowadził zespół, którego byłem członkiem, wykazały, że zaraza nie miała decydującego wpływu na upadek imperium. Zespół przebadał tę tezę pod wieloma względami, sprawdził m.in. liczbę aktów prawnych wydawanych przed i po głównym ataku epidemii, zgromadziliśmy dane dotyczące pochówków (występowania grobów masowych, właściwie ich braku), kwestii obrotu i emisji monet. Nie zauważyliśmy znamion kryzysu po zarazie.
A jaki był pański wkład w badania?
Moim zadaniem była synteza danych paleoekologicznych, zbieranych od dziesięcioleci w badaniach obecności pyłków roślinnych w osadach na dnach jezior, jak wyglądał krajobraz imperium przed i po nastaniu epidemii. Wiemy na przykład, że tzw. "czarna śmierć", czyli epidemia dżumy, która przetoczyła się przez Europę w XIV wieku, spowodowała zmniejszenie liczby i wielkości gospodarstw i zwiększenie powierzchni lasów. Wiemy to na podstawie ilości pyłków zbóż i drzew w pozyskiwanych próbkach z danego okresu. Nie można potwierdzić takiej zależności w VI wieku n.e. Nie było spadku produkcji rolnej, a zatem prawdopodobnie choroba nie wybiła mieszkańców wsi.
Ale jednak potęga Bizancjum po tej pladze zaczęła się chwiać. Nie ma tutaj związku przyczynowo-skutkowego?
Raczej nie takiego, w jaki wierzono do tej pory, tzn. takiego, że epidemia spowodowała masowe wymieranie mieszkańców imperium i zapaść gospodarczą, a w efekcie kryzys państwa. Nasze badania temu przeczą. Zaraza uderzyła jednak w stolicę państwa – Konstantynopol. To było wielkie miasto, w którym standard higieny był z konieczności niski. Nic dziwnego, że to tam epidemia zebrała najkrwawsze żniwo. Zaraza w stolicy zawsze jest ciosem dla państwa – w pewnym stopniu paraliżuje ośrodek władzy i odciąga jego uwagę, np. od spraw granic.
Czyli jednak.
Ale to byłoby zbyt duże uproszczenie. Na upadek Wschodniego Cesarstwa Rzymskiego złożyło się jeszcze kilka czynników. W następnych latach od północy nacierali Awarowie i Słowianie, na południu trwał konflikt z Persją, a wkrótce miała się zacząć rywalizacja ze światem islamu.
Poza tym sam Justynian faktycznie odnosił spore sukcesy na początku swojego panowania, ale na ich osiągnięcie wykorzystywał zasoby zgromadzone przez swoich poprzedników. Kiedy tego "paliwa" dla ekspansji zabrakło, rozpoczął się upadek. To proces, który historia zna dobrze. Zdarzył się też na "naszym podwórku" – agresywna polityka Bolesława Chrobrego odbiła się mocno na jego następcach.
"Od powietrza, głodu, ognia i wojny..." - epidemie w Polsce na przestrzeni wieków
A co z przekazami źródłowymi, które mówią o tym, że mogła wymrzeć jedna trzecia mieszkańców imperium?
Przebieg epidemii znamy głównie z przekazów Prokopiusza (pozostałe przekazy są skromniejsze, lokalne, i powstały później). Trzeba podchodzić ostrożnie do jego relacji, bo autor był nieprzychylny Justynianowi. Niemniej widok ludzi umierających na ulicach Konstantynopola musiał robić na nim duże wrażenie. Jednak z naszych badań wynika, że nie Zaraza Justyniana nie była wielkim masowym wymieraniem, a raczej serią mniejszych epizodów epidemii, rozciągniętych w czasie i w oddzielonych od siebie miejscach. Zaraza nie dotarła wszędzie i nie wszędzie wybiła jedną trzecią ludności.
Czy możemy dostrzec jakieś podobieństwa między zarazą za czasów Justyniana i pandemią koronawirusa?
Warto zaznaczyć, że charakter tych epidemii jest zupełnie różny. Śmiertelność Zarazy Justyniana, mimo że nie wybiła najprawdopodobniej jednej trzeciej ludności państwa, była nieporównywalnie wyższa od tego, z czym mamy do czynienia teraz na świecie. To bardzo niebezpieczna choroba wymagająca natychmiastowego leczenia, także dzisiaj – a zarazem rozprzestrzeniająca się w inny sposób, tylko w szczytowej fazie i dosyć rzadko drogą kropelkową: zasadniczo jest to choroba zwierząt, tylko w wyjątkowych przypadkach dotykająca ludzi. To była także znacznie poważniejsza sytuacja ze względu na brak antybiotyków. Nie powinniśmy się moim zdaniem również poważnie martwić o gospodarkę – przykłady historycznych epidemii dowodzą, że pandemia nie doprowadziła jeszcze żadnego państwa do ruiny, chyba że już było ono w stanie głębokiego kryzysu.
Rozmawiał Bartłomiej Makowski
*Dr hab. Adam Izdebski – historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie i Max Planck Institute for the Science of Human History w Jenie w Niemczech. Specjalizuje się w historii środowiskowej, zajmuje się m.in. wpływem zmienności klimatu na historię średniowiecznej i nowożytnej Polski.