Sztuka odzwierciedla nasze społeczeństwo. Mniej lub bardziej wyraźnie, na tle epoki, w czasach rewolucji oraz w okresie relatywnego spokoju. Ludzkość to wyjątkowo agresywny gatunek i od początku jej istnienia toczy ze sobą walki. Nieliczne jednostki, które nie mają na to siły lub szukają wytchnienia, znajdują sojusznika w sztuce. Przez tysiąclecia doszły nam nowe jej formy, obecnie zanurzyliśmy się w konstrukcjonizmie. Jesteśmy jednak rozpoznawalni, gdyż każda epoka ma w sztuce swoje odbicie. Jednak i w świecie artystów wciąż trwają spory i antagonizmy. Niektórzy twierdzą, że muzyka lat osiemdziesiątych była lepsza od dzisiejszego hip-hopu, Wilhelm Sasnal nie może się równać z Maxem Ernstem, a jednak… musimy zdać sobie sprawę, że niektórzy nasi prawnukowie patrząc na to, co będzie się działo we współczesnych im muzeach dojdą do wniosku, że to nasze czasy były bardziej twórcze, lepsze (być może), mieliśmy jeszcze coś do powiedzenia, "kiedyś komary były większe i gryzły lepiej". Nie znamy sztuki naszych prawnuków, wiemy jednak, że to naturalna ocena części przyszłego pokolenia. Biorąc to pod rozwagę powinniśmy łagodniejszym okiem popatrzeć na to, co niezrozumiałe teraz, pozwalać artystom (w granicach własnego rozsądku) na poszerzanie granic sztuki, nie odżegnywać się, nie twierdzić, że „Słowacki wielki poetą był”. Nie mówić, że napisano już wszystko, że oktawa ma tylko osiem nut, a alfabet 32 litery, dawno już wykorzystane.
Jakiś czas temu, w nieistniejącym już programie „Rower Błażeja” (TVP 1), w jednym z odcinków poddano surowej ocenie rodzimą twórczość disco polo. Zaproszono też twórców i wykonawców. Jeden z nich (z wykształcenia muzyk) powiedział: jeśli zarzucacie banał tekstom naszych piosenek, to przetłumaczcie sobie teksty zespołu The Beatles. Oczywiście Beatlesi stanowili część większej i innej rewolucji kulturalnej, jednak pod ich adresem, gdy zaczynali padały podobne zarzuty, jak wobec twórców disco polo. Dziś wyda nam się to szokujące, ale to prawda. Zarzucano im m.in. banalność tekstów właśnie, ludyczne uproszczenie muzyki rozrywkowej i działania komercyjne. Wszystko to, co zarzucamy nie tylko muzyce, ale sztuce pokazywanej we współczesnych mediach. Dziś wiemy, że Żuki wyszły z tego obronną ręką, a muzyka chodnikowa stanowi bardzo mały wkład w kulturę świata. Potrzebny był na to jednak czas. Nie inaczej było ponad sto lat temu z Van Goghiem. Pomimo że kolor był u niego środkiem do wyrażenia wewnętrznych przeżyć w stopniu o wiele większym niż u wcześniejszych artystów, malarz nie podobał się publiczności uważającej, że nie znajdzie on miejsca w historii sztuki. W czasach baroku Antonio Vivaldi także nie miał lekko. Zanim zachwycono się nim na całym świecie (już po śmierci), pojawiał się głównie w anegdotach o rudym księdzu biegającym w trakcie mszy do zakrystii by zapisać swoje pomysły. Być może ludzie patrzący na gotycki smutek świętych Wita Stwosza nie potrafili odnaleźć sztuki w realistycznych dziełach Michała Anioła? Każdy z nas chciałby mieć dostęp do wiedzy tajemnej i część nas uważa, że taki dostęp w swoim czasie miała. To prawda! Kiedy w młodości czytaliśmy książki, wydawało nam się, że to co przeżywamy jest dostępne tylko nam i my tylko jesteśmy w stanie tak to odczuć. Każdy odbiera sztukę według własnych i najczęściej różnych kryteriów estetycznych, więc jak artyści renesansu patrzyliby na prace Paula Klee? A Nikifora? Nie dowiemy się tego nigdy.
Czasem wydaje się, że świat sztuki i kultury zdaje się zachwiany w swoich fundamentach, ogłasza się "koniec" muzyki, plastyki, sztuki w ogóle. Ukochana kiedyś „Gra w klasy” Julio Cortazara wydaje się niektórym naiwna. Gdy przejdzie się Starym Miastem w stolicy i zobaczy tanie podróbki znanych dzieł, łatwo zniechęcić się do malarstwa np. Gustava Klimta. Szczególnie słabo i – niestety – najczęściej, kopiowany jest jego „Pocałunek”. Jest na koszulkach, kubkach, brelokach. Jego komercyjna wszechobecność jest niekiedy przeszkadzająca. A przecież każdy z nas chciałby przeżyć jeszcze raz ów „moment sztuki” jaki rodzi się pomiędzy obrazem a oglądającym. Część z nas odczuwa pewien brak, nie do końca określony, chce przeczytać i przeżyć jeszcze raz wielkie dzieło i nie może Go znaleźć. Próba wejścia do tej samej rzeki nie powodzi się. Sztuka wydaje się dostępna nie dla wszystkich, więc ludzi może przerażać wzmagająca się wyraźnie dominacja masy. Nie oznacza to końca artyzmu i chyba nie warto się tym przejmować. Za kilka lat znów pojawi się nowy Jimi Hendrix, nowy Pablo Picasso. Doceniony po śmierci lub za życia, otworzy w historii sztuki nowy rozdział, wyważy drzwi, których jeszcze nie wyważono. Co zastąpi antynaturalizm sztuki współczesnej? Jak będzie miała na imię nowa Muza? Da tę samą radość i satysfakcję, którą dawał nam Tomasz Mann lub Claude Monet? Powstawanie nowej sztuki wynika zawsze z powstania nowych reakcji emocjonalnych. Jakie one będą za lat sto lub dwieście – nie wiemy. Można tylko sądzić patrząc w przeszłość, że będą to reakcje nowe, teraz nam jeszcze nie znane. Innego końca świata nie będzie. Będzie inny koniec sztuki.
Tomasz Jakubowski