Powyższy fragment korespondencji doskonale pokazuje postawę z jaką Schulz przyjmował życie. Nieśmiałość stawania w obronie własnej sprawy, przekładała się również na sprawność dbania o własne, pisarskie, interesy. Na salony literackie II RP przebił się głównie dzięki protekcjom takich osobowości, jak Zofia Nałkowska. Jerzy Ficowski w "Rejonach wielkiej herezji" pisał:"…odwiedził ją (Nałkowską) w Warszawie spłoszony i onieśmielony Schulz. Obecność jeszcze kilku osób odebrała mu resztę kontenansu; poprosił więc pisarkę o pół godziny wyłącznie dla siebie, na osobności. Nałkowska przeczytała fragment, po czym – zachwycona i przejęta – poparła sprawę i doprowadziła do wydania"Sklepów (cynamonowych)" w "Roju". Tak rozpoczęła się kariera nieśmiałego artysty z Drohobycza.
Pisarskie bolączki
Aby lepiej zrozumieć naturę pisarza, warto poznać nie tylko jego skromny dorobek literacki, ale i przyjrzeć się pozostawionym przez Schulza pracom plastycznym. W gruncie rzeczy, przed wojną, jednym z głównych źródeł utrzymania pisarza było właśnie nauczanie rysunku. Stanisław Ignacy Witkiewicz pisał o jego sztuce: –"Do niedawna nie wiedziałem, że jeśli chodzi o rysunek – Schulz jest niemal samoukiem. To może tylko jeszcze spotęgować podziw dla tego zadziwiającego talentu i osobowości. Jako grafik i rysownik należy do linii demonologów. (…) To są tereny, na których ogólnie pracuje Schulz – specjalność jego jeszcze w tym zakresie to sadyzm kobiecy, połączony z męskim masochizmem".
Witkacy był pierwszym wielkim entuzjastą pisarstwa Schulza uważał jego twórczość za jedno z najoryginalniejszych objawień sceny literackiej lat 30."Na naszym zaprzałym, antyintelektualnym horyzoncie literackim, gdzie przeważa błazeństwo i podlizywanie się ohydnej Klempie-publice (…) książka Schulza jest zjawiskiem pierwszorzędnym. (…) …jest według mnie, nową gwiazdą pierwszej wielkości – chodzi o to, czy wytrzyma, czy mu dadzą żyć i pracować, czy się rozwinie dalej i – jak" – zastanawiał się autor"Szewców". Obawy były słuszne. Jednak pisarstwa Schulza nie zabiła, ani krytyka literacka, ani zepsute środowisko literackie, przerwała je wielka wojna. Czy nastawienie do życia i depresyjny charakter artysty miały wpływ na jego śmierć?
Wróćmy do tego, co o jego sztuce napisał Witkacy. Widoczne upodlenie mężczyzn, a właściwie przydeptywanie ich przez kobiecy obcas, było dominującym motywem prac plastycznych Schulza. Dodać należy, iż wiele spośród rysowanych przez niego, masochistycznych postaci miało twarz autora. Widać w nich było lęki, niepewność i tłumione uczucia. Z artystycznymi fantazjami współgrała rodząca się w Schulzu depresja."Boję się kontaktów i ludzi" – wyznał w jednym z listów. Zofia Kuncewiczowa wspominała:"Zasiadł na kanapce w gabinecie. Bardzo nieśmiały. Wyglądał jak ilustracja do własnej książki. Posiedział i odszedł. Zdawało się, że się rozwiał. (…) Schulz taił się po kątach". W trakcie wyjazdów do Warszawy tęsknił za Drohobyczem. Natomiast podczas jednego z pobytów w domu wypowiedział słowa, które okazały się prorocze:"Nie umiem żyć gdzie indziej. I tu zginę".
Ostry atak melancholii
Jego depresyjne stany nasilały się, gdy doszło do zaręczyn z Józefą Szelińską. Pisarz wystąpił z gminy żydowskiej dla tłumaczki"Procesu" Kafki (to Szelińska przetłumaczyła powieść praskiego pisarza, Schulz użyczył tylko rozpoznawalnego nazwiska). Mimo to nie zdecydował się przejść na katolicyzm - religię swojej wybranki. Uważał, że rezygnacja z wyznania mojżeszowego to ostatni krok w tej kwestii, jaki mógł wykonać. Listownie szukał pomocy i rady w uzyskaniu ślubu cywilnego. W 1936 roku jako powód ożenku podawał lęk przed samotnością. Nie był do końca pewien swojej decyzji."Pani obawy, że życie we dwójkę mogłyby wytrącić mnie z właściwego klimatu mej twórczości – dały mi do myślenia" - pisał w odpowiedzi na list Romany Halpern. –"Być może, że samotność była źródłem moich inspiracji, ale czy życie we dwoje przełamuje naprawdę samotność?".
Problemy życia codziennego przytłaczały Schulza. W listopadzie 1936 roku, tuż przed zerwaniem zaręczyn, pogorszyły się jego stany depresyjne."Upadłem zupełnie na duchu" – pisał. –"Powiedziałem sobie, że nie jestem ani malarzem, ani pisarzem, nie jestem nawet porządnym nauczycielem. Wydaje mi się, że oszukałem świat jakąś błyskotliwością, że nic we mnie nie ma". W tym czasie Schulz nosił się z decyzją porzucenia twórczości, jednak, jak to bywa w depresji, realia normalnego życia przygnębiały go jeszcze bardziej. Fazy nawrotów choroby widać w żywej korespondencji, jaką prowadził z przyjaciółmi. Wspomnianej Romanie Halpern, korzystając z własnych doświadczeń, doradzał jak pokonać, dotykające i ją stany. Zmartwiony Gombrowicz, choćby w liście z 1938 roku, pisał:"Na wieść o polepszeniu się Twego samopoczucia spadł mi potężny kamień z serca". Kiedy Schulz otrzymał ten list miał już kolejny nawrót depresji.
Kiedy"Sanatorium pod Klepsydrą" nie otrzymało nagrody"Wiadomości Literackich" stan pisarza jeszcze bardziej się pogłębił. Pisał:"po kilku miesiącach dość dobrych i u mnie przyszedł upadek". Nie pomogła nawet trzytygodniowa podróż do Paryża, która miała być remedium na złe myśli. Depresja powróciła. Właśnie wtedy, na drodze, skażonego melancholijną rozpaczą Bruna stanęła historia.
Depresyjny ustrój
We wrześniu 1939 roku do Drohobycza wkroczyli Niemcy. Po kilku dniach wycofali się z miasta, żeby oddać je sowietom. Bruno Schulz na dwa lata stał się obywatelem ZSRS. Rzeczywistość zaczyna być odbiciem choroby trawiącej jego duszę. W Drohobyczu robiło się ciasno. Do miasta przybywali Żydzi zza granicy ustanowionej na Sanie. Władza radziecka rozpoczynała represje, pozbywała się wrogów klasowych. Codziennie znikał któryś ze starych znajomych Schulza. Atmosfera była duszna. Pisarz rozpoczął starania o przeniesienie do Lwowa. W uzasadnieniu pisał:"moja twórczość malarska, potem literacka, która mi przyniosła pewien rozgłos, nie miała tematyki społecznej; pragnęła jednak służyć wyzwolonym masom. Jako wypoczynek, jako czysta gra wyobraźni…". Zaszczuty przez własne lęki i ponurą sowiecką rzeczywistość, Schulz nie rozumiał, co się dzieje wokół niego. Nie zdając sobie sprawy z tego czym był socrealizm, cieszył się ze współpracy z"Nowymi Widnokręgami" (organem Związku Pisarzy Radzieckich), jaką zaproponowali mu Wanda Wasilewska i Adam Ważyk. Kiedy wysłał im opowiadanie o"pokracznym synu szewca podobnym do szewskiego zydla" odmówili mu publikacji twierdząc, że"nam Proustów nie potrzeba". Opowiadanie zginęło, podobnie jak niemieckojęzyczna nowela, którą wysłał do moskiewskiego wydawnictwa literatur obcych"Inoizdat". W tym samym czasie Schulz napisał powieść"Mesjasz", swoją, nieodnalezioną do dzisiaj, poetycką summę.
Nie udało mu się zdobyć pracy we Lwowie, ani w zorganizowanej w 1940 roku uczelni artystycznej. O pracy nauczyciela sowieckiej szkoły zwykłej mówił:"Człowiek w moim rodzaju nie może tego wytrzymać ani przez miesiąc, zmienia się w bezduszną maszynę". Cierpiał też fizycznie ze względu na kamienie nerkowe. Na utrzymaniu miał chronicznie chorą siostrę i jej syna. Był zmuszony podjąć dodatkowe prace. Został autorem portretu Stalina zawieszonego na ścianie Ratusza. Kiedy pokazał znajomemu mokrą od deszczu, pobrudzoną przez gołębie chałturę mówi, że"po raz pierwszy patrzy bez żalu, jak jego obraz niszczeje, i że pierwszy raz nie szkoda mu własnej pracy". Podobno innym, namalowanym przez pisarza obrazem jest"Wejście konnicy do Zachodniej Ukrainy" wystawione na fasadzie tego samego ratusza w rocznicę rewolucji październikowej. Przygnieciony sytuacją, w jakiej się znalazł, Schulz nie potrafił odmówić, kwitując później swoje prace malarskie dla sowietów krótkim:"co było robić". Raz miał nawet nieprzyjemności natury ideologicznej. Skarcony musiał domalować buty bosym chłopkom na swym obrazie…
Czarna rozpacz
W lipcu 1941 roku Drohobycz znalazł się pod okupacją niemiecką. Zaczynał się najmroczniejszy okres w życiu Schulza. Na początku Żydzi otrzymywali opaski z gwiazdą Dawida. W listopadzie zostali przesiedleni do getta. Aby otrzymać status"potrzebnego Żyda" Schulz składał do Judernatu podanie z załączonymi rysunkami. Jego pracami zainteresował się gestapowiec Landau. Pisarz zyskał protekcję.
W 1942 roku Schulz został skierowany do biblioteki, gdzie praca była lżejsza i pozwalała na prowadzenie wielogodzinnych rozmów. Właśnie wtedy pisarz wyjawił swojemu współpracownikowi Izydorowi Friedmanowi, że za murami getta, u jakiegoś katolika, schował swe papiery, zapiski i korespondencję. Niestety, towarzysz nie zapamiętał ani nazwiska, ani adresu skrytki. Przez jakiś czas rozmawiali o planie ucieczki Schulza do Warszawy, gdyż Schulz, przypuszczalnie od gestapowca Landaua, dowiedział się, ze do listopada getto miało być zlikwidowane.
Posyłał do przyjaciół z Warszawy kolejne prośby o pomoc. Jeden z nich przesłał mu kenkartę. Izydor Friedman przekazał mu pieniądze. Schulz jednak się wahał. Tłumaczył, że nie chciał zostawić rodziny, że czekał na aryjskie papiery. Nałkowska zorganizowała mu kryjówkę u znajomego leśnika, w gajówce w lasach spalskich (Niemcy bali się tego rejonu, wcześniej działał tam Hubal). Powstał nawet plan wywiezienia na siłę niezdecydowanego artysty. Do Drohobycza miał w tym celu pojechać agent AK i w przebraniu oficera gestapo aresztować Schulza. By porywany pisarz się nie przestraszył, miał być uprzedzony przez łącznika. Nie zdążono jednak przeprowadzić akcji na czas. Łącznik wrócił do Warszawy z wiadomością, że Bruno nie żyje.
Teorii dotyczących śmierci Schulza jest wiele, mnożyły się aż do lat 70. Opisuje je Wiesław Budzyński w książce"Schulz pod kluczem". Właśnie w niej przedstawił najbardziej wiarygodny rozwój wydarzeń, oparty na wspomnieniach świadków.
Feralnego 19 listopada 1942 roku hitlerowcy urządzili w Drohobyczu polowanie na ludzi. Jeden ze świadków tych wydarzeń oceniał liczbę ofiar dzikiej akcji Niemców na 230 osób. O 8 rano Schulz razem z Abrahamem Schwarzem miał być w pracy u gestapowca Landaua (to właśnie dla niego artysta wykonywał freski odnalezione w lutym 2001 roku). Schwarz zgłosił się do pracy z dużym opóźnieniem.
- Wo ist der Bruno? - zapytał Landau nie widząc Schulza. Schwarz odpowiedział, że nie wie i zaczął o tym co dzieje się w getcie.
- A tak, tak, wiem, wiem. Muszę tam iść, zobaczyć... - odparł Landau.
Wtedy w mieszkaniu pojawił się gestapowiec Günter.
- Zastrzeliłem twojego Żyda! - krzyczał. - Ty zastrzeliłeś wczoraj mojego, ja twojego dzisiaj. Zastrzeliłem twojego przyjaciela – dodał drwiąc z Landaua.
- Zobacz coś narobił, kto teraz skończy mi robotę?
- Idź do mego mieszkania i spójrz, na czym śpię. Ty zastrzeliłeś mojego Żyda, który miał mi zrobić łóżko! Ja teraz śpię na ziemi (...) - narzekał Günter.
Dwaj Niemcy współzawodniczyli ponoć we wszystkim. Ofiarą ich kolejnego sporu padł jeden z największych pisarzy języka polskiego.
We wspomnieniach osób mieszkających w drohobyckim getcie pojawia się postać Schulza, który mimo śmiertelnego zagrożenia związanego z uliczną rzezią chodził tego dnia po mieście. Nie szedł do pracy tylko zwyczajnie spacerował. Czy czuł się bezpiecznie z aryjskimi papierami dostarczonymi przez Nałkowską? A może przygnieciony strachem, atakującym go z zewnątrz i potęgowanym przez depresję, szukał na ulicy śmierci? Większość informacji dotyczących życia autora"Sanatorium pod klepsydrą" zawdzięczamy dociekliwym badaczom jego sylwetki. Może dzięki pracy kolejnych pokoleń rozjaśnią się chmury wokół ostatnich dni smutnego pana z Drohobycza.
Piotr Jezierski
W oparciu m.in. o:
Wiesław Budzyński"Schulz pod kluczem", Beltersmann Media, Warszawa 2001.
Bruno Schulz"Księga listów", opracowanie Jerzy Ficowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1975.
Bruno Schulz, pisarz, grafik, malarz i krytyk literacki urodził się12 lipca 1892 roku. Zmarł w 1942 r.