Ciało księdza znaleźli nad ranem ks. Edward Rafało, ks. Józef Koszewnik i gospodyni Danuta Frączek. Całą trójkę zaniepokoił swąd unoszący się w powietrzu. Ks. Suchowolec zajmował pokój przechodni i sypialnię. Drzwi do pokoju przechodniego były zamknięte na klucz (wywarzył je ks. Rafało), ale drzwi do sypialni były lekko uchylone. Cała trójka weszła do pomieszczenia i z przerażeniem stwierdziła, że ks. Suchowolec leży martwy na podłodze. Był częściowo zawinięty w kołdrę, ręce i głowę miał okopconą. Nieopodal leżał pies kapłana – Nika. Również nie żyła. W pokoju widoczne były ślady pożaru świadczące o tym, że ogień zajął stół, termowentylator, fragment fotela i abażur.
Wezwani na miejsce milicjanci i prokurator dokonali trzech wizji lokalnych. Dopiero za trzecim razem, już po sekcji zwłok kapłana, która wykazała w jego krwi 1,9 promila alkoholu, znaleziono w mieszkaniu do połowy opróżnioną butelkę wódki. Biegli stwierdzili, że przyczyną śmierci było zatrucie tlenkiem węgla, a pożar wywołał zapłon kurzu w termowentylatorze.
18:50 Litka Suchowoleck.mp3 - Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że doszło do celowego podpalenia na plebanii ks. Suchowolca - podkreślał Piotr Litka. (PR, 29.01.2019)
Przyjaciel Popiełuszki
Stanisław Suchowolec przyszedł na świat 13 maja 1958 roku w Białymstoku. W 1977 roku ukończył liceum i wstąpił do seminarium. Święcenia otrzymał w czerwcu 1983 roku.
Jerzy Popiełuszko i Stanisław Suchowolec zaprzyjaźnili się po ukończeniu seminarium. Suchowola, w której ks. Stanisław odbywał posługę duszpasterską w charakterze wikarego, znajdowała się zaledwie cztery kilometry od wsi Okopy – rodzinnej miejscowości Popiełuszków. Suchowolec podziwiał jedenaście lat starszego Popiełuszkę, który w tamtym czasie był już znany ze swoich mszy za ojczyznę i związków z opozycją. Mężczyźni darzyli się dużym zaufaniem. Ks. Popiełuszko powiedział kiedyś do matki: "Mamo, nie martw się, bo gdyby, nie daj Boże, coś mi się stało, to przecież Staszek mnie zastąpi".
Po porwaniu i morderstwie Popiełuszki Suchowolec odprawił mszę żałobną w intencji przyjaciela, zorganizował też wyjazd autokarem swoich parafian na pogrzeb duszpasterza w Warszawie. Przede wszystkim jednak zdecydował się kontynuować jego dzieło w postaci mszy za ojczyznę.
Nie zaprzestał działalności po przeniesieniu do parafii Niepokalanego Serca Maryi na białostockich Dojlidach. Robotniczy charakter dzielnicy sprzyjał jego pracy w kręgach opozycyjnych. W 1988 roku Suchowolec został nawet jawnie mianowany kapelanem robotniczym przez Komitet Organizacyjny NSZZ "Solidarność" Fabryki Przyrządów i Uchwytów w Białymstoku.
Na celowniku bezpieki
Młodym księdzem lokalna Służba Bezpieczeństwa zaczęła interesować się już dekadę wcześniej. Z biegiem czasu kapłan znalazł się pod baczną i coraz bardziej szczegółową obserwacją funkcjonariuszy. W jego mieszkaniu założono podsłuch. Suchowolec otrzymywał pogróżki, trzy razy go pobito.
Od 1987 roku volkswagen passat księdza uległ serii usterek, których przyczyną bez wątpienia było działanie "osób trzecich". Odkręcane śruby w kołach i w końcówkach wahacza, przecięte gumowe osłony krzyżaków – takich "uszkodzeń" musiał obawiać się przed każdą podróżą autem. W sierpniu 1988 roku ktoś rzucił w wóz księdza kamieniem. Dwa dni później podpalono ścianę domu jego rodziców.
- W przypadku ks. Suchowolca pojawiło się bardzo duże zainteresowanie cenzorów głoszonymi przez niego kazaniami. Spisywano właściwie słowo w słowo homilie kapłana i zgłaszano w formie zawiadomień do prokuratury. Wskazywano, w którym momencie swoich nauk ksiądz złamał PRL-owskie prawo – wyjaśnił dziennikarz Piotr Litka, gość audycji Łukasza Kurtz-Królikiewicza z cyklu "Kulisy spraw" w Polskim Radiu 24.
To, że ksiądz znalazł się na celowniku bezpieki, zaniepokoiło białostockie środowisko opozycyjne. Do ochrony księdza zgłaszali się dobrowolnie działacze podziemia. Kapłan otrzymał od nich psa – dobermana Nikę, której zadaniem było go strzec. Ksiądz występował też o przyznanie mu prawa do noszenia gazu łzawiącego. Jego prośbę władze zignorowały.
Mnożące się wątpliwości
Wokół śmierci kapłana od początku zaczęły narastać liczne wątpliwości. Śledztwo prowadzono w pośpiechu i bez należytej staranności, tendencyjnie dobierano dowody, przeciwko czemu protestowali mecenasi Lech Lebenstein (reprezentujący kurię) i Jerzy Neumann (pełnomocnik rodziny zmarłego) - niestety bezskutecznie.
Wiadomo, że w dniu śmierci ksiądz Suchowolec był roztrzęsiony, nerwowy i bliski płaczu. Potwierdza to kilka osób, z którymi spotkał się feralnego, styczniowego wieczora. Świadkowie twierdzą, że zachowanie kapłana było związane z rozmową, którą przeprowadził z nikomu nieznanym, około 40-letnim mężczyzną, który zjawił się w jego mieszkaniu wczesnym popołudniem. Czego dotyczyła rozmowa, nie wiadomo.
W sprawie pojawił się szereg wątpliwości. Pierwszym niepasującym do układanki elementem był alkohol wykryty we krwi kapłana. Ksiądz znany był ze swojej wstrzemięźliwości. Ponadto dwa tygodnie wcześniej Suchowolec złożył – razem z kilkoma działaczami opozycyjnymi – śluby abstynencji, dopóki będą działać w podziemiu.
Drugą wątpliwość wzbudzało zachowanie psa księdza, Niki. Doberman w dniu śmierci Suchowolca zachowywał się niecodziennie. Był osowiały i zmęczony. Pierwsza sekcja zwłok psa wykazała, że w jego ciele znajdowało się ok. 4 proc. tlenkowej hemoglobiny, której wysokie stężenie we krwi powoduje zaczadzenie. Taka ilość nie powinna zabić zwierzęcia, a wręcz przeciwnie – wzbudzić jego nerwowość, wywołać szczekanie. Tymczasem Nika tej nocy nie szczekała (a przynajmniej nie tak głośno, by usłyszeli to sąsiedzi ks. Suchowolca). Ponad tydzień po pierwszej sekcji psa przeprowadzona została druga, która wykazała już śmiertelną dawkę hemoglobiny tlenkowej. Prof. Patryk Pleskot, autor książki "Zabić, mordy polityczne w PRL", pisze, że jeszcze przed drugą ekspertyzą, tezę o zaczadzeniu podał Jerzy Urban, ówczesny rzecznik rządu.
Najwięcej znaków zapytania wiązało się jednak z kwestią pożaru w mieszkaniu kapłana. Ogień płonął zaledwie ok. 20-30 sek. i zajął nieznaczną część mieszkania. Co istotniejsze – nie strawił doszczętnie samego termowentylatora, co podawało w wątpliwość tezę, że to właśnie to urządzenie było źródłem ognia. Wykryto również, że powierzchnia stołu, którą objął pożar, pokryta była lepką, oleistą substancją - jak ustalono na początku lat 90., to jej zapłon spowodował pożar. Ponadto zignorowano ślad po uderzeniu tępym narzędziem w głowę, którą zinterpretowano jako skutek upadku z łóżka.
Zabić księży
Zabójstwo ks. Suchowolca nastąpiło dziewięć dni po śmierci ks. Stanisława Niedzielaka. Oficjalną przyczyną zgonu sędziwego warszawskiego kapłana był upadek, który doprowadził do złamania karku. Uraz księdza znanego z powiązań z opozycją był charakterystyczny dla ciosu karate. Na początku lipca 1989 roku w niejasnych okolicznościach zginął ks. Sylwester Zych, którego zwłoki znaleziono na dworcu PKS w Krynicy Morskiej.
Dziennikarz Piotr Litka na antenie Polskiego Radia 24 stwierdził, że seria zabójstw księży mogła być dziełem Służby Bezpieczeństwa, której celem było rozbicie ustaleń dokonanych przez władze komunistyczne, część opozycji i środowiska kościelnego w 1989 roku.
– Być może chciano w ten sposób oddalić moment rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu, a nawet rozbić to, co zostało już uzgodnione wcześniej. Zginęli dwaj bardzo znani w swoich środowiskach kapłani, mocno związani ze środowiskami opozycyjnymi – podkreślał gość audycji.
Bez kary
Do sprawy księdza Suchowolca powrócono dopiero w 1991 roku. Lech Lebensztejn został szefem Prokuratury Wojewódzkiej w Białymstoku po zwycięstwie obozu opozycyjnego w wyborach kontraktowych 4 czerwca 1989. Dzięki zajmowanemu stanowisku Lebensztejn mógł otworzyć śledztwo na nowo. Powołano nowy zespół biegłych, który ustalił, że ks. Suchowolec padł ofiarą zbrodni – został ogłuszony, a jego mieszkanie podpalono. Niestety, prokurator Jerzy Zakrzewski, zdecydował się umorzyć śledztwo w tej sprawie w październiku 1993 roku z uwagi na niewykrycie sprawców.
Sprawę śmierci białostockiego kapłana badał od 2017 roku IPN, jednak w ubiegłym roku Instytut stwierdził, że nie ma podstaw do podjęcia na nowo śledztwa, z uwagi na brak nowych, wcześniej nieznanych okoliczności zbrodni.
- Brak jest dowodów na udział w zdarzeniach, które doprowadziły do śmierci księdza Stanisława Suchowolca, funkcjonariuszy służb specjalnych (czyli dawnej Służby Bezpieczeństwa - przyp. red.), bo tylko w tych kategoriach możemy to rozważać, jeśli chodzi o właściwość Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu – powiedział prokurator Mieczysław Góra z Referatu Śledczego w Bydgoszczy.
Bartłomiej Makowski