Tekst nosił znamienny tytuł: "Lekcja na darmo" a jego autorem był warszawski korespondent "Izwiestii" - Leonid Toporkow. Wcześniej pracował dla moskiewskiej gazety m.in. w Rumunii i Jugosławii. Do stolicy PRL przyjechał po śmierci Leonida Breżniewa (czyli po 10 listopada 1982 r.).
Toporkow pisał w swoim artykule, że całkiem niedawno w żoliborskim kościele św. Stanisława Kostki "wojujący ksiądz Popiełuszko zwrócił się do amnestionowanych [opozycjonistów] z zawołaniem, którego sens brzmi tak: "odpoczęli – pora brać się za sprawę. Tylko z większą werwą i sprytem niż poprzednio. Przede wszystkim nie bać się". Sam ksiądz, sędzia wszystkiego, nie boi się. Przekształcił swoje mieszkanie w skład nielegalnej literatury, blisko współpracuje ze zdeklarowanymi kontrrewolucjonistami. Z ambony czyta jakby nie kościelne kazania, a ulotki napisane przez [Zbigniewa] Bujaka, z których aż bije nienawiścią do socjalizmu".
Dalej Toporkow cytuje m.in. słowa generała Wojciecha Jaruzelskiego na temat zagrożonego bezpieczeństwa kraju i atakuje polski kościół (zwłaszcza hierarchów) za tolerowanie działań księdza Popiełuszki i jak sam to ujmuje: podobnych jemu "duchownych".
Toporkow dwa dni po publikacji tekstu pojechał do… Włocławka. Oficjalnie był w delegacji zagranicznych dziennikarzy (ich lista znajduje się w Archiwum IPN), którzy byli akredytowani na dożynki centralne w Radziejowie, w niedzielę 16 września 1984 r. Nie wiadomo do końca, czym Toporkow zajmował się podczas pobytu we Włocławku. Z dokumentów wynika jedynie, że nie przydzielono mu żadnego tłumacza ze Służby Bezpieczeństwa (co uczyniono na przykład w przypadku dziennikarzy z USA, Niemiec, Francji czy Japonii).
Tekst Toporkowa jednak to nie jedyny sowiecki ślad w sprawie uprowadzenia i śmierci księdza Jerzego Popiełuszki.
Wyjaśnienia generała
10 października 1990 r. podczas śledztwa dotyczącego kierowania uprowadzeniem i zabójstwem księdza Popiełuszki, prowadzonego po zatrzymaniu generałów: Władysława Ciastonia i Zenona Płatka, na wątek kontaktów Departamentu IV MSW z KGB natrafił prokurator Andrzej Witkowski.
W korespondencji mailowej z Polskim Radiem potwierdza, że pierwsze informacje na ten temat pojawiły się już podczas przesłuchania jednego z podejrzewanych wówczas generałów. W drugiej połowie 1984 r., ale jeszcze przed uprowadzeniem księdza Popiełuszki, według Witkowskiego kontakty sowieckich "opiekunów" z ich kolegami z PRL-owskiego resortu spraw wewnętrznych stały się częstsze niż dotychczas.
- Znam dobrze Jewgienija Siemaszkę – wyjaśniał podczas przesłuchania Zenon Płatek – pracownika KGB, był on oficjalnym rezydentem KGB w Warszawie przy ambasadzie radzieckiej. Mieli [oni] przydzielony oficjalny samochód z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Nazwisko [Eugeniusz Pietrowicz] Michajłow też jest mi znane, był on przełożonym Siemaszki. Właśnie Siemaszko miał oficjalne kontakty z Departamentem IV, wiem (...), że miał kontakty jeszcze z innymi Departamentami MSW. Przychodził on [do nas] przynajmniej raz w tygodniu i odwiedzał mnie, [Adama] Pietruszkę [Zbigniewa] Jabłońskiego, [Eugeniusza] Mirowskiego [a] z naczelników [wydziałów Departamentu IV] odwiedzał [też Grzegorza] Piotrowskiego. Nieraz mi donoszono, że Piotrowski pił z nim wódkę i mieli swoje konszachty. Przynajmniej dwukrotnie zwracałem Piotrowskiemu uwagę, że on nie powinien kontaktować się z tym pracownikiem, bo od tego jest dyrektor [departamentu] lub jego zastępca. Mówię w tej chwili o sytuacji z 1984 r.
Według generała Płatka, Siemaszkę (który chodził gdzie chciał i "rządził") interesowała przede wszystkim działalność kościoła katolickiego w PRL.
- Raziło go to – wyjaśniał Witkowskiemu Płatek – że kościół ma tak dużą władzę, a księża mówią, co chcą i burzą społeczeństwo. Mówił, że powinno się z tym coś zrobić, raziły go kazania księdza [Mieczysława] Nowaka, [księdza Jerzego] Popiełuszki, wystąpienia biskupa [Ignacego] Tokarczuka. Radził, aby robić księżom procesy, przede wszystkim tym, którzy tak występowali, naciskał [na to] w rozmowie [ze mną]. Nie wiem, jakie tematy mógł mieć Siemaszko z Piotrowskim. Sądzę, że były to bardziej szczegółowe rozmowy, bo ja mówiłem [z nim] oględnie.
Rzecz charakterystyczna: Płatek zapamiętał, że wizyty "opiekunów" z KGB nasiliły się w w końcu września 1984 r., czyli na niespełna kilka tygodni przed uprowadzeniem księdza Popiełuszki. Z kolei 20 października (czyli dzień po porwaniu, kiedy losy kapelana "Solidarności" nie były jeszcze znane) Siemaszko "przyszedł z rana" do Departamentu IV i wypytywał Płatka: "A jak wy, towarzyszu, myślicie, a kto to mógł zrobić? Gdzie on może być?"
Podczas przesłuchania Płatek powiedział też prokuratorowi Witkowskiemu o wizytach funkcjonariuszy MSW w Związku Radzieckim. Miały one miejsce zarówno w 1983 jak i 1984 roku. Jeździł tam (poza samym Płatkiem) m.in. Grzegorz Piotrowski i Adam Pietruszka (skazani później w tzw. procesie toruńskim). Pietruszka – według słów Płatka - "chwalił się, że poznał [Wiktora] Czebrikowa, szefa KGB. Chwalił się, że było tam [w Moskwie] jak w świątyni, [bo] przyjechał [stamtąd] zachwycony".
Najbardziej interesujący jest jeszcze jeden fakt: otóż intensywne wizyty "opiekunów” z KGB zakończyły się w MSW z chwilą zatrzymania na początku listopada 1984 r. pułkownika Adama Pietruszki – ostatniego z czwórki podejrzewanych o udział w uprowadzeniu i zabójstwie księdza Popiełuszki.
Akredytacje dziennikarzy na proces toruński
Proces czterech byłych wysokich rangą funkcjonariuszy MSW miał się rozpocząć w końcu grudnia 1984 r. Na salę Sądu Wojewódzkiego w Toruniu wchodziła na kolejne rozprawy specjalnie wyselekcjonowana publiczność. Poza adwokatami, pełnomocnikami oskarżycieli posiłkowych, duchownymi i sporą grupą funkcjonariuszy resortu (w cywilu i incognito) władze zdecydowały się na rzecz w PRL do tej pory rzadko spotykaną: wyrażono mianowicie zgodę na spory udział w całym procesie zarówno polskich jak i zagranicznych dziennikarzy.
Na żadnej z rozpraw nie pojawił się Leonid Toporkow. Przepustki do sali toruńskiego sądu otrzymali za to jego trzej koledzy z TASS (czyli Rosyjskiej Agencji Prasowej). Byli to: Anatolij Szapowałow, Michaił Tretiakow i Aleksander Potiomkin. (Nawiasem mówiąc: artykuł pierwszego z nich można było znaleźć w polskiej prasie jeszcze w 2009 r. Był to obszerny wywiad z aktorem Stanisławem Mikulskim na temat serialu "Stawka większa niż życie").
Co ciekawe – jak wynika z dokumentacji związanej z przebiegiem procesu w Toruniu – przedstawiciele TASS nigdy nie przebywali na sali sądowej razem. Każdy z nich uczestniczył w innych rozprawach. No i rzecz najważniejsza: przepustki o numerach: 30-32 (którymi posługiwali się rosyjscy dziennikarze) po zakończeniu wyjaśnień Grzegorza Piotrowskiego (czyli od 11 stycznia 1985 r.) były używane już przez inne osoby. Konkretnie: przez Polaków. Rosjanie od tego momentu procesu (jak wynika z zachowanych dokumentów) na sali sądowej w Toruniu już się nie pojawiali…
Z kolei Toporkow przestał być warszawskim korespondentem "Izwiestii" dopiero w drugiej połowie 1989 r. Wrócił do Moskwy. W 1992 r. przeszedł na emeryturę. Zmarł pięć lat później.
- W miarę normalnego rozwoju sprawy – stwierdza po latach prokurator Andrzej Witkowski - na pewno zaplanowałbym i dążył do przesłuchania redaktora moskiewskich "Izwiestii" Leonida Toporkowa. Służbowi przełożeni nie dali mi jednak takiej sposobności, odsuwając mnie od dalszego prowadzenia śledztwa.
Podczas pisania tekstu korzystałem z materiałów archiwalnych IPN oraz tłumaczenia tekstu Toporkowa autorstwa Agaty Marcinkowskiej.
Piotr Litka