Ks. Sylwester Zych spędzał wakacje u znajomego ks. Tadeusza Brandysa, proboszcza parafii św. Katarzyny w Braniewie k. Fromborka. Stamtąd codziennie płynął promem do Krynicy Morskiej, by odpoczywać na plaży.
Jego ciało odnalazło troje nastolatków, którzy ok. godziny 2 w nocy wracali z klubu "Meduza". Wezwali karetkę, lekarka Katarzyna Fryszak stwierdziła zgon. Na miejscu pojawił się też sierżant Kazimierz Pekura z Milicji Obywatelskiej, niestety – jego nieporadne działanie doprowadziło do zatarcia części śladów i odcisków palców.
03:25 Zych_RWE_16 - 07 - 1989.mp3 Komentarz Aliny Grabowskiej na temat fałszywych doniesień dotyczących śmierci ks. Stanisława Zycha. (RWE, 16.07.1989)
Sprawa milicjanta Karosa
Sylwester Zych przyszedł na świat w Ostrówku koło Wołomina w 19 maja 1950. Po ukończeniu technikum elektronicznego zdecydował się wstąpić do seminarium. W maju 1981 roku trafił do parafii w Grodzisku Mazowieckim. Ksiądz dał się tam poznać jako antykomunista, który z ambony krytykował system PRL. Wspierał też "Solidarność" i Niezależne Zrzeszenie Studentów.
Nic dziwnego, że to do księdza o wsparcie i opiekę duchową zgłosili się konspiratorzy z organizacji Siły Zbrojne Polski Podziemnej (używali też nazwy Powstańcza Armia Krajowa - Druga Kadrowa). Była to niewielka organizacja, złożona z idealistycznie nastawionej młodzieży, która planowała obalić system za pomocą akcji wymierzonych w służby i milicjantów. Ks. Sylwester Zych nie brał na poważnie ich deklaracji, zakładał, że ich plany to czcze gadanie młodych gorących głów, jednak czując się moralnie odpowiedzialny za młodych ludzi, postanowił otoczyć ich opieką.
To, że ksiądz mylił się co do zamiarów spiskowców, okazało się w najtragiczniejszy możliwy sposób. 18 lutego 1982 roku dwóch członków SZPP 18-letni Tomasz Łupanow i 17-letni Robert Chechłacz zaatakowali jadącego tramwajem sierżanta MO Zdzisława Karosa. Zaczęli grozić mu bronią, a gdy milicjant próbował odebrać im pistolet, wywiązała się szamotanina, padł strzał. Sierżant Karos padł nieżywy. Osierocił dwójkę dzieci.
Zemsta za śmierć milicjanta?
Młodzi konspiratorzy udali się po zbrodni wprost do księdza z prośbą o udzielenie schronienia, alibi i przechowania broni zabranej wcześniej Karosowi. Zych zaopiekował się nimi i prawdopodobnie w ten sposób podpisał na siebie wyrok śmierci.
Zabójców Karosa aresztowano już 4 marca 1982. Tego samego dnia zatrzymany został również ks. Zych. Kapłan został skazany na 6 lat pozbawienia wolności za próbę obalenia siłą ustroju i przynależność do organizacji zbrojnej. Gen. Kiszczak oskarżył go w "Polityce" o pomoc w zabójstwie. Zarówno kapłan, jak i młodzi konspiratorzy zostali podczas przesłuchania brutalnie pobici. Księdza poniżano, m.in. zrywając mu z szyi koloratkę. Kapłan trafił do więzienia o zaostrzonym rygorze w Braniewie.
Według późniejszej relacji dzielącego z Zychem celę Leszka Moczulskiego ksiądz miał tuż po procesie odbyć rozmowę w cztery oczy z funkcjonariuszem SB, który zapowiedział mu, że po wyjściu z więzienia zostanie zamordowany.
Tajemnicze pobicie
Zych odsiedział cztery i pół roku. W czasie odsiadki był karany dyscyplinarnie 41 razy, miesiącami przetrzymywano go w izolatce. Wyszedł złamany fizycznie i nerwowo. Ale nie przestał działać. Został mianowany kapelanem domu dziecka prowadzonego przez siostry franciszkanki w Białołęce (wówczas nie była to jeszcze dzielnica Warszawy). Znajomość z Leszkiem Moczulskim zawarta w więziennej celi zaowocowała tym, że Zych został kapelanem warszawskich struktur Konfederacji Polski Niepodległej. W tym czasie podobną posługę pełnił dla robotników z Huty Warszawa.
Od wyjścia z więzienia Zych dostawał anonimowe listy i telefony, w których grożono mu śmiercią. Milicyjna nyska była często widziana pod białołęckim klasztorem. Na krótko przed śmiercią kapłan sporządził testament, który nagrał na taśmie magnetofonowej. Z jego treści wynika, że spodziewał się śmierci.
W końcu marca 1989 roku ksiądz Sylwester Zych został napadnięty po wyjściu ze spektaklu w Teatrze Powszechnym na warszawskiej Pradze. Dwóch mężczyzn dotkliwie pobiło duchownego i wciągnęło go do pobliskiej bramy. Tam czaił się trzeci napastnik, który próbował wlać księdzu wódkę do ust.
Zycha prawdopodobnie uratowała interwencja kobiety, która przechodziła przypadkiem obok. Gdyby nie podniosła krzyku, czym przestraszyła napastników, nie wiadomo, jak skończyłoby się zajście. Mężczyźni przestraszyli się i zbiegli. Kobieta przetransportowała duchownego do domu.
Wynik sekcji: zatrucie alkoholowe
Ciało księdza Zycha zostało poddane dwóm sekcjom zwłok. Pierwsza była przeprowadzona w niedbały sposób – nie określono czasu i przyczyny zgonu. Raport ograniczył się do stwierdzenia, że z narządów wewnętrznych wyziewa woń alkoholu.
Druga sekcja odbyła się w Gdańsku, w obecności przedstawicieli Kościoła i pełnomocnika rodziny zmarłego, mec. Jacka Taylora. Wykazała ona 54 uszkodzenia ciała, w tym zasinienia i obrażenia wokół ust, szyi, torsu, głowy i żeber w rejonie kręgosłupa. Winę za te obrażenia zrzucono na to, że pijany ksiądz zataczał się i uderzał w mur. We krwi zmarłego i resztkach moczu wykryto alkohol w zabójczym stężeniu czterech promili.
To właśnie zatrucie alkoholowe uznano w końcowym raporcie za przyczynę zgonu. Stwierdzono też, że zmarłego nie pojono na siłę i nie wstrzyknięto. Zignorowano też ślady nakłuć, które uznano za powstałe w wyniku reanimacji. Dziwnym był też fakt, że stężenie alkoholu w zgięciu łokciowym było znacznie wyższe, niż w innych częściach ciała.
Medialny taniec nad trumną
Z tezą o zapiciu się na śmierć duchownego kłóci się też fakt, że Zych był jednym z zaangażowanych w Ruch Otrzeźwienia Narodu – antyalkoholową akcję rozpoczętą przez Episkopat. Warto też dodać, że we krwi zamordowanego przez "nieznanych sprawców" ks. Stanisława Suchowolca również znaleziono alkohol.
Po śmierci ks. Zycha Telewizja Polska rozpętała kampanię medialną. Kapłana przedstawiono jako degenerata i pijaka. W reportażu TVP wypowiadało się dwóch barmanów i kelnerka z knajpy "Riviera". Opowiadali, że ksiądz w towarzystwie innego starszego mężczyzny wypili co najmniej litr wódki na głowę i zataczając się, opuścili lokal. Mimo że nikt inny spośród biorących udział w imprezie nie przypominał sobie dwóch starszych mężczyzn, którzy mieli przy barze spędzić co najmniej trzy godziny.
– To była fałszywa wersja, którą lansowało ówczesne MSW. Mimo Okrągłego Stołu służby nadal znajdowały się w rękach gen. Kiszczaka – mówił w Polskim Radiu 24 Jerzy Jachowicz, który zajmował się sprawą ks. Zycha. – To śledztwo było o tyle przełomowe, że było walką fałszu z prawdą. Z jednej strony mieliśmy wersję nieprawdziwą, wzbogaconą o fałszach świadków i wersję, która ja sam, przy pomocy części środowiska opozycyjnego, próbowałem przedstawić jako prawdziwą – dodawał dziennikarz. Posułchaj całej rozmowy tutaj.
Sprawa śmierci ks. Zycha do dziś pozostaje tajemnicą. Rozwiązaniu zagadki nie pomaga fakt, że służby zniszczyły teczkę księdza.
bm
Posiłkowałem się książką prof. Patryka Pleskota "Zabić. Mordy polityczne w PRL"