Dokładnie 73 lata temu, 1 marca 1951 roku, w więzieniu mokotowskim w Warszawie został wykonany wyrok śmierci na siedmiu członkach IV Zarządu Głównego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Członkowie organizacji tej powstałej po rozwiązaniu Armii Krajowej w 1945 roku sprzeciwiali się sowietyzacji Polski oraz domagali się opuszczenia kraju przez Armię Czerwoną i NKWD.
Wyrok skazujący przywódców WiN-u na śmierć zapadł w październiku 1950 roku podczas procesu pokazowego. Działacze podziemia antykomunistycznego oskarżeni zostali o kolaborację z niemieckim okupantem podczas II wojny światowej, działalność dywersyjno-szpiegowską i działalność na szkodę Polski Ludowej. W okresie stalinizmu podobnych rozpraw było dużo więcej.
Żołnierze Wyklęci - zobacz serwis historyczny
Propaganda komunistyczna
Procesy pokazowe członków antykomunistycznego podziemia były esencją nienawiści, zakłamania i propagandy władz PRL wobec tych, którzy zdecydowali się zbrojnie walczyć z prosowieckim porządkiem w Polsce. Pod hasłem "band dywersyjnych" sądzono byłych członków AK i ich następców. Pozbawieni możliwości obrony, fałszywie oskarżani o zdradę – byli skazywani na śmierć lub długoletnie więzienie.
12:26 klucz kulturowy procesy pokazowe.mp3 Historyk i publicysta Piotr Lipiński opowiada o pokazowych procesach okresu stalinizmu. Audycja "Klucz kulturowy" prowadzona przez Justynę Majchrzak (PR, 28.03.2020)
- Każdy z tych procesów musiał mieć przesłanie piętnujące jakąś grupę. Tak napiętnowano kolejne komendy WiN czy przywódców polskiego podziemia w moskiewskim procesie szesnastu - tłumaczył w audycji Polskiego Radia historyk i publicysta Piotr Lipiński.
Procesom pokazowym towarzyszyła ostra nagonka na osoby oskarżone. Rozprawy sądowe były relacjonowane przez radio, a artykuły w gazetach nie pozostawiały wątpliwości, że na ławie oskarżonych zasiadają bandyci. "Głos Ludu", poprzednik "Trybuny Ludu", w tekstach relacjonujących proces Kazimierza Pużaka używał sformułowań takich, jak: "siewcy nienawiści", "współpraca z Niemcami i banderowcami", "karta życia zapisana krwią i błotem".
- Ten język był wtedy szokujący. Później, w czasach Władysława Gomułki, propaganda stała się bardziej rozmyta. Wtedy chodziło o to, żeby dotrzeć z tym przekazem do najprostszych ludzi - mówił Piotr Lipiński.
"Confesio est regina probationum"
Poza napiętnowaniem danej grupy, tu przede wszystkim członków podziemia antykomunistycznego, w procesie pokazowym dążono do tego, aby oskarżeni sami publicznie przyznali się do wyssanych z palca zarzutów.
- Stalinowskie procesy pokazowe opierały się na inkwizycyjnej zasadzie "confesio est regina probationum", czyli "przyznanie się jest królową dowodów" - tłumaczył Piotr Lipiński w audycji "Klucz Kulturowy" z 2020 roku.
Aby przekonać oskarżonego do przyznania się do winy, śledczy uciekali się do najbardziej barbarzyńskich metod. Śledztwo, które było zwykłymi torturami, trwało nieraz wiele miesięcy. Rotmistrz Witold Pilecki, który spędził niemal trzy lata w obozie koncentracyjnym Auschwitz, stwierdził, że przy tym, co przeżył w mokotowskim więzieniu, Oświęcim był igraszką.
Wielu oskarżonych nie przyznawało się, mimo tortur, do stawianych zarzutów. Ci, którzy zostali złamani przez katów z UB i NKWD, podpisywali się pod przygotowanymi wcześniej zeznaniami. Liczyli, że w ten sposób skończą się ich męki i otrzymają mniejszy wymiar kary.
Witold Pilecki - zobacz serwis specjalny
Kurtyna w górę
Po zakończonym śledztwie oskarżony stawał przed sądem, jednak rozprawa bardziej przypominała widowisko teatralne, w którym każdy miał do odegrania swoją rolę. Scenariusz tego spektaklu został przygotowany przez komunistów w najdrobniejszych szczegółach.
13:31 295_383_0.mp3 Wypowiedzi Józefa Światły - byłego zastępcy dyrektora X departamentu MBP - na temat techniki i mechanizmów procesów pokazowych oraz postępowania sądowego w tych procesach. Audycja "Za kulisami bezpieki i partii" (RWE, 31.10.1955)
- Oskarżony wie z góry, czego się od niego oczekuje. Ma nadzieję, że jeżeli dobrze odegra swą rolę, otrzyma mniejszy wymiar kary lub uratuje swą rodzinę od represji - mówił w audycji Radia Wolna Europa Józef Światło, były wicedyrektor X Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, który w 1954 roku uciekł na Zachód.
Świadkowie w sprawie, nim stanęli na sądowej mównicy, przechodzili podobny proces śledczy jak oskarżony. Zmęczeni torturami psychicznymi i fizycznymi byli zmuszeni zeznawać często przeciw swoim kolegom.
- Na proces pokazowy dopuszczani są oczywiście tylko ci świadkowie, wobec których operacja się udała. Wielu z nich przeszło już rozmaite próby w procesach tajnych i czeka na swój własny pokazowy proces. Na podstawie milczącego porozumienia z oficerem śledczym wiedzą oni dokładnie, co mają zeznawać i za jaką cenę. Aparat bezpieczeństwa nie oczekuje zatem większych niespodzianek ze strony spreparowanych świadków - wyjaśniał Józef Światło w 1955 roku.
Nieraz świadkowie ani nie pochodzili ze środowiska oskarżonych, ani nie byli do fałszywych zeznań zmuszani torturami. Tak było podczas procesu pokazowego przywódców "Startu" - powiązanej z AK organizacji, która podczas okupacji niemieckiej sądziła bandytów i szmalcowników. Bolesław Bierut chciał udowodnić, że "Start" współpracował z gestapo i mordował działaczy komunistycznych.
Koronnym świadkiem oskarżenia była niejaka pani Obersztalska.
09:03 169_221_0.mp3 Wypowiedzi Józefa Światły - byłego zastępcy dyrektora X departamentu MBP - na temat fabrykowania i fałszowania dowodów w tzw. procesach pokazowych (np. zeznania świadka koronnego bezpieki - Obersztalskiej - w procesie "Startu"). Audycja "Za kulisami bezpieki i partii" (RWE, 21.11.1954)
- Zeznała ona, że jej mąż został zamordowany przez organizację "Start" za to, że był działaczem komunistycznym. Dla dodania dramatycznego efektu Obersztalska przerywała swe zeznania płaczem - opisywał Józef Światło.
Po zakończeniu procesu Światło dotarł do informacji, że Obersztalski nie był działaczem komunistycznym, a zwykłym opryszkiem, który w czasie II wojny światowej okradał Żydów i szantażował osoby, które chciały im pomóc.
Postaci drugoplanowe
Jaką rolę odgrywał w tym widowisku prokurator?
- Nie odgrywa dosłownie żadnej. Prokurator podpisuje akt oskarżenia, który został przygotowany przez specjalistów Komitetu Centralnego i bezpieki. Otrzymuje on listę pytań, które ma zadać podczas rozprawy oskarżonemu i świadkom i nie wolno mu wykroczyć poza wyznaczone ramy - słyszymy w audycji RWE "Za kulisami bezpieki i partii".
Prokuratorzy są tak dobrani, że nie przychodzi im nawet do głowy sprzeciwiać się rozkazom bezpieki. Józef Światło przywołał przykład prokuratora, który posłusznie wykonywał polecenia komunistów, ponieważ ci posiadali dowody, że w czasie II wojny światowej współpracował z gestapo. Ironia polega na tym, że to właśnie ten zarzut bardzo często słyszeli na rozprawie sądowej żołnierze podziemia niepodległościowego.
Podobnie wyglądała kwestia obrońców.
- Oskarżony ma prawo do obrony, ale listę obrońców zatwierdza aparat bezpieczeństwa. Dla pewności są to tacy adwokaci, na których bezpieka posiada kompromitujące materiały - kontynuował Józef Światło.
Co więcej, rozmowy sam na sam między obrońcą a oskarżonym były nagrywane przez bezpiekę.
Rola sędziego w procesie pokazowym była podobna do tej, jaką odgrywał prokurator. Zadanie sądu ogranicza się do przeprowadzenia rozprawy według przewidzianego planu, aż do ogłoszenia wyroku.
- Akt oskarżenia przygotowany przez specjalistów z Komitetu Centralnego, Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, przy udziale przewodniczącego sądu zawiera również wyrok uzgodniony z góry między Bolesławem Bierutem, Jakubem Bermanem i Hilarym Mincem - mówił Józef Światło.
Reżyseria
Według relacji Józefa Światły spektakl na sali sądowej był pod ścisłą kontrolą reżyserów z bezpieki, którzy siedzieli w pokoju obok i słuchali całej rozprawy przez głośnik. Dzięki temu mogli interweniować, gdy "aktorzy" zaczęli wychodzić poza przygotowany wcześniej scenariusz.
- W tym celu z pokoju bezpieki do stołu przewodniczącego sądu i prokuratora przeprowadzony jest tajny przewód elektryczny. Po naciśnięciu guzika w lekko uchylonej szufladzie przewodniczącego i prokuratora zapala się czerwona lampka. Jest to sygnał do przerwania rozprawy. Po chwili sędziowie i prokurator zjawiali się w pokoju bezpieki po nowe instrukcje - mówił w 1955 roku były urzędnik bezpieki.
Najgłośniejsze procesy pokazowe
Pierwszy pokazowy proces w powojennej Polsce odbył się w 1947 roku. Wówczas na ławie oskarżonych zasiadł pierwszy zarząd WiN z płk Janem Rzepeckim na czele. Dziewięć osób, które wówczas oskarżono m.in. o szpiegostwo, rabunki i morderstwa, otrzymało kary od 2 do 12 lat więzienia, a jeden członek WiN został skazany na karę śmierci.
W marcu 1948 roku podczas procesu pokazowego sąd skazał na karę śmierci Witolda Pileckiego, polskiego bohatera, uczestnika Powstania Warszawskiego, ochotnika do Auschwitz, który organizował tam ruch oporu. Wyrok strzałem w tył głowy wykonany został 25 maja 1948 roku. Do dziś nieznane jest miejsce pochówku rotmistrza.
Kilka dni przed śmiercią Pileckiego zakończył się proces pokazowy sześciu członków Stronnictwa Narodowego. Zarzucono im prowadzenie działalności podziemnej przeciwko Polsce Ludowej i współpracę z wywiadem. Wyroki, jakie otrzymali, wynosiły od dziesięciu lat pozbawienia wolności do kary śmierci.
W 1949 roku miał miejsce proces pokazowy członków kontrwywiadowczej Grupy AK "Cecylia", których oskarżono m.in. o współpracę z gestapo i posiadanie nielegalnej broni, za co zostali skazani na karę śmierci. Wyroki wykonano.
Charakter pokazowy miał również proces mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki". 2 listopada 1950 roku dowódca V Brygady Wileńskiej skazany został przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie na karę śmierci. Wyrok wykonany został 8 lutego 1951 roku w warszawskim więzieniu na Mokotowie.
Proces generałów
Jednym z najgłośniejszych procesów pokazowych okresu stalinizmu był proces generałów z 1951 roku. Oficerowie, którzy zasiedli na ławie oskarżonych, karierę w wojsku rozpoczynali jeszcze w II RP, a część z nich powiązana była z Armią Krajową i emigracyjnym rządem w Londynie. Zarzucano im m.in. przygotowywanie Powstania Warszawskiego, które określono jako politycznie wymierzone w ZSRR, zatem wrogie interesom Polski oraz szpiegostwo na rzecz krajów zachodnich.
Co więcej, dwaj oficerowie otrzymali stopnie generalskie już po wojnie z rąk Mariana Spychalskiego związanego z Władysławem Gomułką. Gdy ekipa Gomułki została odsunięta od władzy, proces generałów miał uderzyć również w nią.
Zatem jednym procesem pokazowym komuniści zdołali uderzyć w kilku swoich przeciwników: od "polskiego" Londynu, przez Armię Krajową i Zachód, aż po wroga wewnętrznego - Władysława Gomułkę i Mariana Spychalskiego.
Żaden z generałów nie został skazany na karę śmierci. Komuniści prawdopodobnie nie chcieli pozbywać się świadków, których można było wykorzystać w kolejnych procesach.
***
Podobnych procesów w okresie stalinowskim było dużo więcej. Nie zawsze na ławie oskarżonych zasiadali członkowie podziemia niepodległościowego. Często w ten sposób ekipa rządząca rozprawiała się z przeciwnikami politycznymi lub znajdowała winnych problemów gospodarczych kraju.
th