W "Ilustrowanym Kurierze Codziennym" z 25 lipca 1934 roku, gdy powódź w Małopolsce powoli ustępowała, można było przeczytać, że "górale przepowiadali ulewy i powodzie". Tak przynajmniej twierdził związany z Grybowem i Gorlicami położonymi w Beskidzie Niskim czytelnik, który nadesłał list do redakcji.
"Przy pracach pomiarowych stykam się ustawicznie z ludnością tutejszą. Górale, Łemki, gazdy przepowiadali ulewę" - pisał nadawca listu podpisany jako "inż. K. Ch."
"Już przed kilku dniami, kiedy jeszcze względnie słoneczna panowała pogoda, powiedział do mnie gazda stary: Panie inzimiru, bude lija (Panie inżynierze, będzie ulewa). Skąd wiecie o tem - zapytałem? Tak sia toj witer krytut jak hłupyj, adżek wydno szto tem liju prywede (Tak się ten wiatr kręci jak głupi, że tylko ulewę przywiedzie".
Zapewne jednak ani ten stary łemkowski gazda, ani nawet najstarsi i najbardziej doświadczeni górale nie przewidzieli, jak wielka to będzie ulewa i jak wielkie wyrządzi szkody.
"Obraz jest wstrząsający"
Wszystko zaczęło się 13 lipca 1934 roku, gdy Podhale nawiedziły ulewne deszcze. Cóż, nic nadzwyczajnego w tej szerokości geograficznej o tej porze roku. Górskie potoki nie po raz pierwszy zaczęły zmieniać się w rwące rzeki. Ale obfite opady nie ustawały przez kilka następnych dni. 16 lipca na Hali Gąsienicowej w Tatrach spadło 255 mm deszczu, co stanowi do dziś niepobity rekord dobowej sumy opadów w Polsce.
Zniszczenia w Zakopanem po powodzi z lipca 1934 roku. Fot. NAC
Już 17 lipca prasa donosiła o powodzi w Małopolsce. Wylała Wisła, Dunajec, Raba, a także inne mniejsze i większe rzeki. Tarnów został zalany przez rzeczkę Wątok, która podniosła stan o 3 metry. Potok Cicha Woda zniszczył kilka mostów w Zakopanem i zalał elektrownię, przez co niezwykle popularna turystyczna miejscowość pogrążyła się w ciemności.
Podobnie wyglądało to w wielu innych miejscach. Zerwane mosty, zniszczone linie kolejowe, zalane wsie, miasta i pola. Dziennik "Nowy Czas" donosił, że pod wodą znajduje się tysiące domów, a "dziesiątki tysięcy ludzi" zostały bez dachu nad głową.
Małopolska zalana w czasie powodzi w lipcu 1934 roku. Fot. NAC
Koszmar przeżywali mieszkańcy Nowego Sącza, który znalazł się pod wodą po wylaniu rzeki Kamienicy. Dziennik "Nowy Czas" donosił: "Prąd wody niemal uniemożliwia niesienie pomocy. Na wzburzonych falach widać niesione prądem sprzęty, kołyski z dziećmi i trupy starszych. Obraz jest wstrząsający". Podobnie jak Zakopane, miasto zostało pozbawione elektryczności.
Zła sytuacja panowała także w woj. lwowskim. Stan wody w Wisłoce (dziś woj. podkarpackie) podniósł się o 5 metrów, a część miejscowości została odcięta od świata.
A deszcz wciąż padał.
Skutki powodzi w Nowym Sączu. Lipiec 1934 r. Fot. NAC
Z lotu ptaka
W kolejnych dniach sytuacja na południu kraju nie ulegała poprawie, a prasa codziennie donosiła o strasznych skutkach powodzi. Nie unikała przy tym sensacyjnych, pełnych dramatyzmu nagłówków. Wspominany "Nowy Czas" pisał na przykład "Straszliwy potop zalewa wsie i miasteczka. Całe połacie odcięte od świata. Wielka ilość ofiar - Miljony strat. Jeszcze nie koniec klęski". Padały hasła o "straszliwej klęsce powodzi" czy "potwornych rozmiarach straszliwej klęski".
W "Ilustrowanym Kurierze Codziennym" ukazał się felieton Jalu Kurka, dziennikarza i pisarza związanego z Podhalem. Publicysta jako wysłannik gazety mógł przyjrzeć się zniszczeniom nie tylko z lądu i wody, lecz także z powietrza. Jak podkreślał, "była to niezwykła wyprawa lotnicza, zapisana jako pierwsza w historji polskiego dziennikarstwa". Dopiero z lotu ptaka mógł dostrzec skalę zniszczeń: "Dopiero teraz z rozszerzonym widzeniem, rozszerza się równocześnie rozmiar nieszczęścia. Chałupka zanurzona w wodzie jest wysepką w morzu odmętów. Staje się maleńkim fragmentem na powierzchni masowego zniszczenia."
W 1935 roku ukazała się powieść Jalu Kurka poświęcona wielkiej powodzi pt. "Woda wyżej".
Małopolska z lotu ptaka w czasie powodzi w lipcu 1934 roku. Fot. NAC
"Dantejskie wprost sceny"
Prasa publikowała też listy przesyłane przez czytelników, którzy byli świadkami lub uczestnikami dramatycznych wydarzeń. Jeden z nich, inżynier Franciszek Żaba, zarządzający majątkiem Zbylitowska Góra pod Tarnowem, pisał 20 lipca:
"Ostatnie trzy dni były u nas prawdziwym piekłem. [...] Patrząc się z góry, na której stoi kościół w Zbylitowskiej Górze, widziało się od Wojnicza po Mościce jakby morze, w którym pływały domy, krowy, konie, świnie, snopków bez liku - a nawet ludzie na belkach, czyniąc rozpaczliwe wysiłki ratowania się. Odgrywały się dantejskie wprost sceny".
"Przyszedł wczoraj [...] miejscowy gospodarz [...], który postarzał się o 10 lat. Przesiedział noc z wtorku na środę na strychu i ciągle żegnał się z życiem, bo dom tak trzeszczał, że zdawało się, że runie lada chwila" - pisał Franciszek Żaba i relacjonował dalej:
"Na granicy Zgłobie i Zbylitowskiej Góry stoi oparta plecami o wierzbę kobieta, w każdem ręku kurczowo trzyma po jednym dziecku. Gdy dostano się do niej, zobaczono, że to trupy. Wszyscy troje utopieni i przez wodę o wierzbę oparci. Nie zapomnę nigdy tego makabrycznego i strasznego obrazu".
"Kto tego na własne oczy nie widział i nie przeżył, nie potrafi sobie wyobrazić, co się działo" - podsumował relację z powodzi.
Uciekający przed powodzią mieszkańcy Małopolski. Lipiec 1934 rok. Fot. NAC
Fala płynie przez Polskę
Fala powodziowa tragicznie doświadczyła przede wszystkim woj. krakowskie, ale nie poprzestała na nim. Wisła, której wyjątkowo wysoki stan jeszcze bardziej podnosiły jej liczne dopływy, płynęła przecież przez całą Polskę. Jej stan mógłby być jeszcze wyższy, gdyby nie fakt, że wielka woda przelewała się i niszczyła wały w górnym biegu rzeki i wzdłuż dopływów, takich jak Dunajec czy Raba. Tym samym zalewała tereny Podhala, co do pewnego stopnia uratowało ludzi zamieszkujących ziemie położone w okolicy środkowego i dolnego biegu Wisły.
Nie oznacza to, że żywioł ich nie dotknął. Na przykład 21 lipca "Dobry Wieczór! Kurjer Czerwony" donosił, że w okolicy Sandomierza San i Wisła zalały 50 wsi, a "w niektórych wystają z wody tylko strzechy chat".
Zagrożona była również Warszawa, na wysokości której Wisła podniosła się o przeszło 5,5 metra ponad stan normalny. Ucierpiały liczne wsie wokół stolicy, z których ewakuowano mieszkańców. W Wilanowie rzeczka Wilanówka zalała park i podeszła pod pałac. Pod wodą znalazł się m.in. Las Bielański, a na prawym brzegu Pelcowizna.
Pałac w Wilanowie podczas powodzi w lipcu 1934 r. Fot. NAC
Według informacji podanych w "Kurjerze Warszawskim" 27 lipca stan Wisły w Brdyujściu (ob. dzielnica Bydgoszczy) wyniósł 7,76 metra, a przy jazie w Czersku niemal 8,20 metra. Był to punkt kulminacyjny fali na Wiśle.
Cios w najbiedniejszych
Katastrofę z 1934 roku potęgowała pora roku, podczas której doszło do powodzi. Trwały wakacje, więc w górach, m.in. w popularnym już wówczas Zakopanem, przebywało wielu turystów.
Przede wszystkim jednak był to czas letnich prac rolnych. Woda, która zalewała pola, niszczyła plony, pozbawiała tym samym chłopów możliwości utrzymania rodziny. Tonęły niezbędne w życiu gospodarstwa zwierzęta. Szacuje się, że tylko w woj. krakowskim powódź zniszczyła niemal dwie trzecie plonów, w woj. lwowskim prawie jedną piątą, a w woj. kieleckim 12 proc. Według oficjalnych danych zginęło 55 osób, choć w ówczesnej prasie pojawiały się informacje, że w samym Nowym Sączu śmierć poniosło 50 ludzi.
Zalane domy i gospodarstwa rolne w Małopolsce w lipcu 1934 roku. Fot. NAC
Powódź 1934 roku była także czasem ogromnej solidarności społecznej. W umacnianiu wałów, w innych pracach porządkowych czy ratowniczych brali udział nie tylko żołnierze czy strażacy, lecz także miejscowa ludność. Już kilka dni po pierwszych straszliwych doniesieniach z Podhala odgórnie i oddolnie na terenie całego kraju zaczęto tworzyć komitety wsparcia dla powodzian, które zbierały pieniądze i płody rolne. Działo się to, mimo że polskie społeczeństwo od kilku lat zmagało się ze skutkami wielkiego kryzysu gospodarczego.
***
Po katastrofie, podobnie jak w przypadku powodzi tysiąclecia z 1997 roku, zaczęto wyciągać wnioski i opracowywać programy, które miały zapobiec podobnym tragediom w przyszłości. Przystąpiono do regulacji rzek, tworzenia tam, zapór i elektrowni wodnych. Ambitne plany zostały wprowadzone w życie tylko częściowo, ich realizacji przeszkodził wybuch II wojny światowej.
Tomasz Horsztyński
Korzystałem z:
"Dobry Wieczór! Kurjer Czerwony"; "Ilustrowany Kuryer Codzienny"; "Kurjer Warszawski"; "Nowy Czas"
W. Chudzik, Powódź 1934 r. w Małopolsce: Skutki społeczno-gospodarcze, "Rocznik Lubelski", nr 40, 2014.