101 lat temu, 16 grudnia 1922 roku, Eligiusz Niewiadomski zamordował Gabriela Narutowicza, pierwszego prezydenta Polski.
Sceną tragedii był gmach Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, dokąd prezydent udał się - naśladując Józefa Piłsudskiego – na otwarcie dorocznego salonu sztuki. Prezydent przechadzał się po galerii, na moment przystanął obok obrazu "Szron" Teodora Ziomka. Zimowy pejzaż był ostatnim widokiem, na jaki spoglądały oczy prezydenta. Chwilę później życie Narutowicza zakończyły trzy strzały zamachowca. Była godzina 12.12.
Żeby zrozumieć to, co wydarzyło się 16 grudnia 1922, należy cofnąć się pamięcią do pierwszych wyborów parlamentarnych. To Zgromadzenie Narodowe, połączone izby Sejmu i Senatu, miały zadecydować o wyborze pierwszego prezydenta RP. W wyborach zwyciężyła prawica, zgarniając ponad 40 proc. głosów. Pozostałe mandaty były rozdrobnione między centroprawicowe PSL "Piast" i Narodową Partię Robotniczą (20 proc.), lewicowe PPS i PSL "Wyzwolenie" (razem 20 proc.) i reprezentantów mniejszości narodowych.
Naturalnym kandydatem na pierwszego prezydenta odrodzonego kraju, ze względu na autorytet, wydawał się Józef Piłsudski. Gdy Marszałek zrezygnował z ubiegania się o fotel głowy państwa, świadomy ograniczonej władzy prezydenta, prawica znalazła się w trudnej sytuacji. Nie posiadała większości parlamentarnej, która pozwoliłaby na wybór swojego prezydenta. Decyzja o kandydaturze hrabiego Maurycego Zamoyskiego, największego posiadacza ziemskiego w II RP, zaprzepaszczała szanse na poparcie ze strony ludowców, których jednym z głównych postulatów była parcelacja gruntów.
O fotel prezydenta ubiegało się pięciu kandydatów. Po każdej turze z tego grona odpadał jeden, ten z najmniejszym poparciem. W kolejnych głosowaniach byli to kolejno: Ignacy Daszyński, popierany przez PPS, wystawiony przez mniejszości narodowe Jan Baudouin de Courtenay, Stanisław Wojciechowski, kandydat PSL "Piast". Kiedy na placu boju pozostali niespodziewanie tylko Narutowicz i Zamoyski, zwyciężył ten pierwszy, głównie dzięki głosom mniejszości narodowych. Przegrana Zamoyskiego, który we wszystkich poprzednich turach był o krok od uzyskania większości, była dla prawicy równie nieoczekiwana, jak druzgocąca.
Prezydent – inżynier oddany ojczyźnie
Kim był Gabriel Narutowicz? Przede wszystkim wybitnym inżynierem. Przyszły prezydent przyszedł na świat 29 marca 1865 w mieście Telsze na Żmudzi. Studiował najpierw w Petersburgu, później w Zurychu. Zasłynął jako jeden z pionierów elektryfikacji Szwajcarii, jednak największe uznanie zyskał jako hydrotechnik. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Narutowicz powrócił do kraju.
W 1920 roku objął tekę ministra robót publicznych, na tym stanowisku służył dwa lata. - Wrócił do Polski, żeby objąć tekę ministra za pensję mniejszą, niż ta, którą płacił podobno swojemu służącemu w Szwajcarii – mówił Piotr Dmitrowicz w audycji "Mieć 19 lat".
- To był człowiek, który miał takie poczucie, że będzie mógł dobrze Polsce służyć. Rezygnując ze swoich wykładów na politechnice w Szwajcarii i zamykając tam swoje biuro projektowe, tracił finansowo. Tak więc rezygnacja z tego było wyrazem służenia temu młodemu państwu – dodawał prof. Rafał Habielski.
Przed wyborem na prezydenta Narutowicz w trzech kolejnych gabinetach pełnił funkcję ministra spraw zagranicznych. W tym czasie był bliskim współpracownikiem Piłsudskiego.
Idea i nagonka - przyczyny zamachu
Po wyborze Gabriela Narutowicza na prezydenta rozpoczęła się wymierzona w niego kampania medialna.
- W prasie pełno było tytułów, że Narutowicz został wybrany głosami niepolskimi, głosami klubów niemieckiego, ukraińskiego i żydowskiego - mówił prof. Rafał Habielski w audycji Agnieszki Steckiej z cyklu "Przed sądem".
Najsłynniejszym atakiem wymierzonym w prezydenta był artykuł Stanisława Strońskiego w "Gazecie Warszawskiej", w którym autor pisał o "usunięciu zawady". Nienawiść i podziały wzrastały z dnia na dzień. Gen. Józef Haller o mało co nie pobił się z Jędrzejem Moraczewskim. W prezydenta rzucano śnieżkami i kijami. Ludzie manifestowali, bojówki różnych partii atakowały się na ulicach Warszawy. Były ofiary śmiertelne.
By doszło do zbrodni, potrzebny był jednak jeszcze jeden element - zamachowiec. Rola ta przypadła Eligiuszowi Niewiadomskiemu, artyście malarzowi, niegdysiejszemu pracownikowi Ministerstwa Kultury, weteranowi wojny polsko-bolszewickiej. Niewiadomski był zwolennikiem endecji, jednak - jak podkreśla autor biografii zabójcy prezydenta, prof. Patryk Pleskot - jego poglądy były zbyt radykalne dla większości środowiska przedwojennej polskiej prawicy. Łączyły się w nich paranoidalny antysemityzm, idea rządów silnej ręki, granicząca z pochwałą dla dyktatury, oraz strach przed komunizmem.
Początkowo, mimo różnic ideowych, Niewiadomski pewne nadzieje pokładał w postaci Józefa Piłsudskiego, jednak pierwsze lata niepodległości, kruchość demokracji i rozpasana sejmokracja, przekonały przyszłego zamachowca, że Marszałek zawiódł jego oczekiwania. To właśnie Piłsudski miał być pierwotnie celem zamachu. Zdaniem prof. Pleskota, socjopatyczny charakter Niewiadomskiego ujawnia się w opinii o Narutowiczu, jaką zabójca wygłosił przed sądem:
- Wierzę, że jako człowiek, jako profesor, jako ojciec był dobrym, szlachetnym, czcigodnym człowiekiem. Jest to moje głębokie przekonanie, dla mnie jednak nie istniał jako człowiek, ale jako symbol sytuacji politycznej, symbol zupełnie oderwany od człowieka - mówił Niewiadomski. - Był dla mnie symbolem sytuacji politycznej, symbolem hańby. Tę hańbę moje strzały starły z czoła żywej Polski.
Następstwa zamachu
- Następnym prezydentem został wybrany Stanisław Wojciechowski. Z punktu widzenia politycznego nie zmieniło się nic. Nie wybuchła rewolucja. Wojciechowski właściwie był kontynuatorem dzieła Narutowicza. Jednak w warstwie symbolicznej śmierć Narutowicza stała się grzechem pierworodnym II RP, do którego się odnoszono później, w kolejnych latach, również po przewrocie majowym - mówił dla portalu Polskieradio.pl prof. Patryk Pleskot. - Wykorzystywano ją również w propagandzie PRL-owskiej, która pytała: "co to za kraj, w którym się morduje głowę państwa?".
Śmierć Narutowicza stała się antymitem założycielskim odrodzonego państwa.
- Niewiadomski uważał, że ze swojego życia robi ofiarę na rzecz dobra państwa, nie zdając sobie sprawy, że czyni temu państwu i społeczeństwu wielką szkodę – podsumował prof. Habielski.
30:04 proces Eugeniusza Niewiadomskiego, zabójcy prezydenta gabrie].mp3 Kulisy zbrodni prezydenta Narutowicza, proces zabójcy i konsekwencje politycznego mordu - audycja Agnieszki Steckiej. (PR, 29.09.2000)
bm