W sierpniu 1950 roku do konsulatu PRL w Monachium wpłynął tajemniczy anonimowy list. W kopercie znajdował się dwustronicowy maszynopis – bez podpisu i daty – a także pięć zdjęć. Na jednym widać było ludzi w jasnych koszulach prowadzonych drogą przez żołnierzy Wehrmachtu (zdjęcie u góry). Kolejne przedstawiało dwóch mężczyzn – jeden w pełnym mundurze, drugi już bez wojskowej kurtki, w samej koszuli – dyskutujących z odwróconymi plecami do obiektywu niemieckimi wojskowymi.
Niemiecki oficer rozmawia z polskimi jeńcami pod Ciepielowem (Fot. Wikipedia/Domena publiczna)
Można ustalić ponad wszelką wątpliwość, że dwaj stojący en face to polscy żołnierze w mundurach z 1939 roku. Następne dwie fotografie to dowód zbrodni wojennej. Są na nich widoczne ciała wielu wojskowych w białych koszulach, leżące pokotem w przydrożnym rowie. Nad nimi stoją ciemne sylwetki żołnierzy Wehrmachtu.
Żołnierze WP rozstrzelani pod Ciepielowem (Fot. Wikipedia/Domena publiczna)
Pełen kontekst tego wydarzenia uzyskujemy po lekturze maszynopisu zatytułowanego „Nasza pierwsza bitwa w Polsce” (niem. "Urser erstes gefecht in Polen"), dołączonego do fotografii. Historyk Szymon Datner ocenił, że relacja ta stanowiła najpewniej fragment dziennika niemieckiego żołnierza należącego do 15 Pułku Piechoty Zmotoryzowanej z Kassel. Zawierała opis mordu, jakiego ta jednostka dokonała na polskich jeńcach z 74 Górnośląskiego Pułku Piechoty WP. Zbrodnia miała miejsce 8 września 1939 roku pod Ciepielowem, około 45 km na południowy wschód od Radomia.
Polscy jeńcy prowadzeni przez niemieckich żołnierzy pod Ciepielowem (Fot. Wikipedia/Domena publiczna)
Według anonimowego autora tragicznego dnia czołówka kolumny 15 Pułku wpadła pod ostrzał polskich żołnierzy. Snajperzy mieli razić Niemców m.in. z koron drzew. Zabili w ten sposób 14 wehrmachtowców, w tym oficera w randze kapitana.
W godzinę później kilkuset Polaków złożyło broń i zostało wziętych do niewoli. U dowódcy niemieckiej jednostki, 47-letniego płk. Waltera Wessela, chęć zemsty wzięła górę nad humanizmem i obowiązkiem przestrzegania międzynarodowych konwencji. Stwierdził, że pojmani żołnierze to "partyzanci". Żeby ich odpowiednio "ucharakteryzować" do tej roli, nakazał im, by zdjęli bluzy mundurowe. Następnie poobcinano im szelki, zapewne po to, by nie mogli łatwo uciec.
Wówczas Wessel rozkazał jeńcom, by szli brzegiem drogi, w kierunku taborów, na niemieckie tyły. Autor relacji odprowadzał ich wzrokiem:
"W pięć minut później usłyszałem terkot tuzina niemieckich automatów. Pospieszyłem w tym kierunku i o 100 metrów w tyle ujrzałem rozstrzelanych 300 polskich jeńców, leżących w przydrożnym rowie. Zaryzykowałem zrobienie dwóch zdjęć. Wtedy stanął dumnie przed obiektywem jeden z tych strzelców motocyklistów, którzy na polecenie płk. Wessela dokonali tego dzieła".
Liczba zabitych podawana przez świadka jest orientacyjna. Instytut Pamięci Narodowej ostrożnie podaje, że ofiar zbrodni pod Ciepielowem było co najmniej 250. Zresztą w morderczym amoku Niemcy zabili również kilku cywilów z okolicy, w tym 10-letnie dziecko.
Była to tylko jedna z masakr, jakich żołnierze Wehrmachtu dopuścili się na tysiącach jeńców we wrześniu 1939 roku. Ich brutalność szokuje. Nie wzięła się znikąd.
Indoktrynacja i strach
Dlaczego żołnierze Hitlera notorycznie popełniali bestialskie zbrodnie w toku kampanii wrześniowej? Próbując wyjaśnić to zjawisko, niemiecki historyk Jochen Böhler, autor książki „Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce”, wskazuje, że na postawę żołnierzy Hitlera względem Polaków wpływał szereg czynników.
Pierwszym była indoktrynacja. Nazistowska propaganda przedstawiała Słowian jako istoty niższe rasowo, bytujące w prymitywnych mieszkaniach i brudzie. Do tego twierdziła, że mieszkańcy Polski są fanatyczni i podstępni, skłonni do działań partyzanckich i sabotażu. Młodzi Niemcy – którzy stanowili trzon armii najeźdźczej – wyrośli w latach 30. XX wieku pod wpływem takich treści. Co gorsza, wielu z nich, po ujrzeniu na przykład biednych polskich wsi, utwierdzało się w tych wpojonych im przekonaniach. U wielu z nich mieszkańcy Rzeczpospolitej budzili odrazę i strach.
Po drugie, młodzi żołnierze byli nieobyci z wojną – znajdowali się w stanie ciągłego napięcia nerwowego. Nie kontrolowali się. Na śmierć swoich towarzyszy w zasadzkach czy na strzały „zza węgła” reagowali natychmiastowym odwetem. Często zdarzało się, że zabijali mieszkańców zabudowań, z których do nich mierzono – bez dochodzenia, czy faktycznie są to sprawcy. Do tego skłaniały ich zresztą rozkazy głównodowodzących, którzy nakazywali "rozstrzeliwać partyzantów i skrytobójców".
Wreszcie – Wehrmacht nie radził sobie we wrześniu 1939 roku z ogromną liczbą jeńców. Nie dysponował wystarczającą ilością żywności dla nich. Nie miał również odpowiedniej liczby ludzi, by ich wszystkich upilnować. Gdy nieliczni strażnicy czuli się zagrożeni, pociągali za spusty ckm-ów bez wahania.
Do pierwszych zbrodni na polskich jeńcach doszło już w pierwszych dniach wojny. 3 września grupa żołnierzy z 12 Pułku Piechoty WP została rozjechana czołgami pomiędzy Rybnikiem a Wadzimem na Śląsku. Następnego dnia w Katowicach Niemcy rozstrzelali około 80 obrońców miasta – żołnierzy, harcerzy, członków milicji, weteranów powstań śląskich. 5 września we wsi Serock pod Świeciem żołnierze Hitlera rozlokowali kilka tysięcy jeńców z WP na nocleg. Nagle po zmroku, z niejasnych przyczyn, oświetlili pole reflektorami i otworzyli ogień do pojmanych, zabijając około 70-80 z nich. Wehrmachtowcy twierdzili później, że Polacy próbowali uciec.
Im dalej w kampanię, tym okrucieństwo najeźdźcy eskalowało. Do najbardziej barbarzyńskich zbrodni, poza Ciepielowem, doszło w Zambrowie, Szczucinie i Śladowie.
Rzeź w Zambrowie
18 dywizja piechoty broniła Polski na odcinku graniczącym z południowymi rubieżami Prus Wschodnich. W pierwszych dwóch tygodniach wojny została rozbita. Tysiące pojmanych żołnierzy i oficerów tej formacji Niemcy spędzili do Zambrowa. Umieszczano ich pod gołym niebem, na placu ćwiczeń miejscowego garnizonu. Otaczał ich gęsty kordon wachmanów. W rogach stały samochody, na których zamontowane były ciężkie karabiny maszynowe. Teren w nocy oświetlały reflektory. Tuż obok jeńców zebrano konie z taborów pokonanych wojsk.
Egzekucja przeprowadzona przez Wehrmacht w Kórniku w październiku 1939 r. (Fot. IPN)
11 września plac był gęsto zapełniony pojmanymi. Na stosunkowo niewielkiej powierzchni stłoczono 4 tys. ludzi. Gdy układali się do snu, Niemcy mieli zapowiedzieć im przez tłumaczy, że każdy, który wstanie z miejsca w nocy, zostanie zastrzelony. Jednak po zmroku, z niewyjaśnionych przyczyn, grupa koni taborowych wpadła na plac, gdzie spali żołnierze. Wielu Polaków wstało w obawie przed stratowaniem. I wówczas rozpętało się piekło. Niemieckie ckm-y siekały po placu przez bite 10 minut. Serie ustały dopiero, gdy w chaosie postrzelono również kilku wehrmachtowców, którzy zaczęli głośno krzyczeć, by przerwano ogień. Według relacji przytaczanych przez Datnera, po wszystkim najeźdźcy nakazali Polakom wrócić na miejsca i nie podnosić się. Jeńcy musieli siedzieć pośród jęków umierających i rannych aż do rana.
Pełen rozmiar zbrodni objawił się, gdy wzeszło słońce. Na placu – według polskich świadków – leżały ciała około dwustu zabitych i stu rannych. Z kolei oficjalnie niemieckie raporty, cytowane przez Böhlera, mówią o około stu ofiarach śmiertelnych.
Krwawa zemsta Bawarczyka
12 września, gdy na placu w Zambrowie chowano dziesiątki ciał, do kolejnej zbrodni doszło na drugim końcu Polski, w Szczucinie, około 100 km na wschód od Krakowa. Zdarzenie miało miejsce w budynku szkoły, gdzie zgromadzono kilkudziesięciu rannych jeńców i uchodźców.
Jeden z nich, porucznik WP Bronisław Romaniec, był przesłuchiwany przez sierżanta Gollę z Wehrmachtu. W pewnym momencie Polak wyrwał Niemcowi pistolet. Zastrzelił najpierw najeźdźcę, a później siebie.
Wieść o buncie jeńców dotarła do stacjonujących w pobliżu żołnierzy armii Hitlera. Do pacyfikacji Polaków zgłosił podoficer nazwiskiem Kern, pochodzący z Bawarii. Według cytowanego przez Böhlera niemieckiego świadka, żołnierza Wehrmachtu, już na szkoleniu słynął on z brutalności. Teraz dał jej kolejny pokaz. Wraz ze swoimi ludźmi najpierw obrzucili szkołę granatami, a następnie, przez drzwi i okna, zaczęli strzelać do jej wnętrza.
"Budynek zaczął płonąć. Znajdujący się tam żołnierze palili się żywcem. Niektórzy żołnierze usiłowali wyskoczyć z piętra i dachu budynku, jednak do tych strzelali Niemcy i ci ginęli na miejscu. Do późnej nocy słychać było jęki konających ludzi… Spalone ciała i kości leżały na klatkach schodowych i na dnie piwnic" – czytamy w relacji ks. Franciszka Mazura i Jana Ligenzy.
Budynek spalonej szkoły w Szczucinie (Fot. Wikipedia/Domena publiczna)
Dla mieszkańców Szczucina nie był to jednak koniec horroru. Następnego dnia Kern sprowadził grupę Żydów, by zakopali ciała zabitych jeńców. Oddajmy głos niemieckiemu świadkowi: "Był tam taki młody Żyd (…), (Kern – red.) uderzył go pięścią w twarz, a potem zatłukł karabinem tak, że zaraz tamtemu wypłynął mózg. Żydzi musieli wykopać groby, do których potem wrzucili (zwłoki – red.) Polaków. Na koniec oni zostali rozstrzelani i wrzuceni do tego samego dołu, który został zasypany i przykryty cienką warstwą ziemi".
Ogółem w Szczucinie, według danych podawanych przez Böhlera, zginęło około 40 żołnierzy WP, mniej więcej 30 uchodźców, a także 25 Żydów.
Masakra nad Wisłą
Niecały tydzień później, 18 września, zbrodniczy charakter Wehrmachtu objawił się również we wsi Śladów nad Wisłą, około 65 km na północny zachód od Warszawy. Tego dnia w miejscowości pojawiła się pododdziały z 4 dywizji pancernej dowodzonej przez gen. Georga-Hansa Reinhardta. Niemcy gonili polskie oddziały uchodzące w kierunku Warszawy po bitwie nad Bzurą.
W rejonie wsi znajdowało ponad stu polskich żołnierzy z rozbitych formacji armii "Poznań" i "Pomorze". Większość z nich od razu się poddała. Jednak na wale wiślanym wciąż broniła się grupa kilkunastu najbardziej zdeterminowanych ułanów. Niemcy postanowili zadziałać diabolicznie, by zminimalizować własne straty. Spędzili mieszkańców Śladowa, a następnie pognali ich przed sobą w kierunku wału jako "żywe tarcze".
"Ułani, widząc swoich Polaków, nie mogli się bronić, sieli (pisownia oryginalna – red.) ogniem po skrzydłach, prawym i lewym, zaś środek linii zastawiony był żywym okopem; więc (Niemcy – red.) wdzierali się coraz bliżej, aż wszyscy (ułani – red.) zostali wystrzelani" – relacjonował młynarz Stanisław Klejnowski, który znajdował się w pędzonym tłumie.
Zebrani wyczuwali, że sytuacja zmierza w złym kierunku. Najpierw zostali zmuszeni do pochowania ciał koni i żołnierzy. Po czym ich zrewidowano i obrabowano. Wreszcie, razem z jeńcami, popędzono ich nad samą Wisłę. Tam, łącznie około trzystu osobom, kazano ustawić się w dwuszeregu. I wtem z trzech karabinów usytuowanych powyżej, na wale, otworzono do nich ogień.
"Gdy zaczęli strzelać, poczęli żołnierze skakać do Wisły. Ja uczyniłem to samo, z tą różnicą, że od razu wcisnąłem się pod burtę brzegu i stamtąd mogłem dobrze obserwować, co działo się na Wiśle. Żołnierze pływali, a Niemcy strzelali do nich jak do dzikich kaczek, tak, że żaden nie uszedł śmierci" – relacjonował Klejnowski. Siedział w wodzie od pierwszej po południu do dziesiątej wieczorem. Zaraz po masakrze, jak sam pisał, miał gorączkę i znajdował się w stanie obłędu, ale się uratował.
Tego szczęścia nie miały setki osób – cywilnych i wojskowych – zamordowanych wokół niego. W latach 60. XX wieku Datner podawał, że w Śladowie zginęło około 300 osób. Jednak ponieważ liczba ta opiera się na relacjach jednej osoby, współcześnie zakłada się, że ofiar było mniej.
Zbrodnie bez kary
Ogółem ofiarami zbrodni wojennych Wehrmachtu padło co najmniej kilka tysięcy polskich jeńców wojennych chronionych międzynarodowymi konwencjami, nie wspominając o cywilach. Mimo tego żaden ze sprawców nie został za nie skazany.
Płk Walter Wessel (Fot. Traces of War/X)
W przypadku masakry w Ciepielowie bezpośrednio za nią odpowiedzialny płk Walter Wessel zginął w lecie 1943 roku podczas walk we Włoszech. Jednak cała sprawa była badana po 1950 przez niemiecką prokuraturę. Przesłuchano nawet żołnierzy z 15 Pułku Piechoty. Koniec końców umorzono ją, uznając – co wymagało od śledczych wiele złej woli – że widoczni na omawianych we wstępie zdjęciach żołnierze WP polegli w walce.
Sprawa Ciepielowa była jednak wyjątkiem. Na ogół bowiem wymiar sprawiedliwości RFN w sprawach wrześniowych zbrodni Wehrmachtu na jeńcach nie wszczynał nawet śledztw.
Wojciech Rodak
Pisząc artykuł, korzystałem między innymi z książki Szymona Datnera "Zbrodnie Wehrmachtu na jeńcach wojennych w II wojnie światowej" oraz opracowania Jochena Böhlera "Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce" (tłum. Patrycja Pieńkowska-Wiederkehr)
Wrzesień 1939 roku w Polskim Radiu. Posłuchaj!
wmkor