Dzisiejsza propaganda polityczna stara się jak najlepiej wykorzystać „język ulicy”. Specjaliści od public relations i politycznego marketingu robią wszystko, by do ludzi mówić ich własnym językiem. Propaganda poprzedniej epoki starała się ten język tworzyć uznając, że jest to jedna z dróg do powstania „nowego człowieka”.
Skuteczność działań tego rodzaju była różna w różnych okresach PRL-u. Zwłaszcza pod koniec, gdy możliwe już były zjawiska takie jak Pomarańczowa Alternatywa taki rodzaj działalności propagandowej mógł jedynie bawić. Jednak wcześniej, zwłaszcza w pierwszych latach po wojnie było zupełnie inaczej.
Całkowicie nowa sytuacja, upowszechnianie się nowych środków przekazu i technik perswazji, dużo niższy niż w latach 70-tych i 80-tych poziom wyedukowania społeczeństwa, a także entuzjazm powojennej odbudowy pozwalały rządowej propagandzie odnosić sukcesy. To co później mogło wydawać się jedynie ponurym żartem tuż po wojnie mogło uchodzić za zupełnie naturalny język. Wszak nie wiadomo było co jest, a co nie jest właściwe w nowej, socjalistycznej rzeczywistości.
Do drugiej połowy lat 50-tych z rządowej propagandy do „języka ulicy” przeszło co najmniej kilka kluczowych określeń. Niektóre z nich przetrwały do dziś. Słowa takie jak bikiniarz (w Krakowie – dżoller), bumelant, kułak, reakcja czy stonka pojawiały się najpierw w kronikach filmowych, na plakatach, w radiu i gazetach, by niedługo później zakorzenić się w języku używanym w codziennych relacjach. Niekiedy nawet w nowej i twórczo połączonej formie. Takiej jak np. „reakcyjna stonka”.
Ciekawym przykładem takiego przeniesienia języka propagandy jest jeden z listów opublikowanych w latach 50-tych w „Przekroju”. Oto jego fragment: „(...)walczyć nam wypada nie tylko z tą stonką, którą amerykańskie samoloty rozrzuciły na polach ziemniaczanych, ale i z tą, również reakcyjnego pochodzenia stonką (podkreślenie moje – TB), jaka zatruwa nasze wspaniałe Domy Towarowe. (...) jest taka stonka zatruwająca nam, normalnym kobietom pracującym, korzystanie w pełni z dobrodziejstw PDT-ów.
Ta stonka to całe falangi handlarek, przekupniów, pokątnych pośredników, macherów, hochsztaplerów, wydrwigroszów, nierobów, pasożytów społecznych, zawodowych bezrobotnych, kombinatorów, łobuzów zwyczajnych, szubrawców, amatorów lekkich zarobków, którzy mając najwidoczniej jakieś informacje, uprzedzeni wcześniej o nadejściu partii cenniejszych materiałów ubraniowych czy sukienkowych, po prostu okupują daną część magazynu, formują długie ogonki, w których ma czas stać tylko zawodowa Stonka, nic poza tym nie robiąca.” List został zakończony apelem do władz „Uwolnijcie ludzi pracy od Stonki w PDT!!”
Nie wszystkie z tych określeń zakorzeniły się w języku na stałe. Bikiniarzy nie ma już od dawna. Kułacy też stracili na znaczeniu. Reakcja jednoznacznie kojarzy się z podręcznikiem do historii, a stonka wywołuje jedynie skojarzenie z kampanią anty-stonkową i idący za tym uśmiech. Jednak „dżolo” można w Krakowie usłyszeć do dziś, a pochodzący z niemieckiego bumelant pozostał w języku polskim na stałe. Takich słów jest z całą pewnością więcej. Z niektórych nie zdajemy sobie sprawy.
Tomasz Borejza
ZOBACZ KRONIKĘ FILMOWĄ O BIKINIARZACH !