Przyjechał do Warszawy w pierwszych dniach września 1939 roku, by obserwować początki działań wojennych. Zaskoczony blokadą miasta – pozostał w bombardowanej stolicy przez dwa tygodnie.
Julien Bryan – amerykański reporter – pozostawił dokument niezwykłej wagi: świadectwo życia miasta dotkniętego okrucieństwem wojny. Świadectwo życia zwykłych ludzi.
– Bryan był człowiekiem, który przemierzył Europę w latach 20. i 30. po to, by uwiecznić na kliszach filmowych życie ludzi – przedstawiała tego niezwykłego reportera Aleksandra Janiszewska (sekretarz wydawnictwa Ośrodek Karta, w którym opublikowano album ze zdjęciami Bryana). – Uważał, że najlepszym paszportem jest przyjaźń, dzięki temu jego materiały traktują o świecie przede wszystkim z ludzkiej strony, przez prymat zwykłych ludzi, nie polityki – powiedziała w "Sezonie na Dwójkę" rozmówczyni Hanny Marii Gizy.
Co warto podkreślić, Julien Bryan nie jechał na wojnę – chciał zobaczyć i uwiecznić miasto zagrożone wojną i ludzi, którzy oczekują na wroga. Wydawało mu się, że zanim front dojdzie do Warszawy, minie jeszcze dużo czasu. Tymczasem, jak wiemy, stało się inaczej.
Kiedy na początku września zaczął kręcić swoje filmy, warszawiacy podchodzili do niego nieufnie, z rezerwą. Brayan – przypomnijmy: jedyny zagraniczny fotoreporter w Warszawie we wrześniu 1939 – zwrócił się o pomoc do prezydenta Starzyńskiego (wcześniej do ambasady USA, ale korpus dyplomatyczny niemalże upuścił już stolicę), a ten pomocy mu udzielił: otrzymał samochód z szoferem, kogoś do ochrony, tłumacza, dwóch Amerykanów polskiego pochodzenia polskiego do pomocy przy pracy reporterskiej.
Wyjechał na moment przed kapitulacją miasta, ukrywając w maskach przeciwgazowych amerykańskich dyplomatów materiały z sześcioma godzinami filmów i z siedmiuset zdjęciami. I choć taśmy te zobaczył Zachód, nie wywarło to (wówczas) jakiegoś znaczącego wpływu na postawy polityków – to (jeszcze) nie była ich wojna...
– Dziś, kiedy się dotrze do miejsca, gdzie coś się złego dzieje, coś wybucha – dziś ludzie raczej pomagają – mówił Wojciech Grzędziński, fotoreporter wojenny. – Wiedzą, że osoba z aparatem niesie informację i poprzez nią niesie pomoc. W czasach II wojny było natomiast inaczej – zauważył gość Hanny Marii Gizy.
Po co się robi zdjęcia na wojnie? Żeby nie zapomnieć, żeby dać ludziom możliwość wyrażenia swoich emocji, żeby przybliżyć innym tragedię, która czasem jest bardzo daleko od nas – powiedział Wojciech Grzędziński. – Aby pokazywać prawdę – tę pierwszą ofiarę wojny. Nawet jeśli prawda ta ma okrutne oblicze – mówił reporter, rozważając trudną kwestię pokazywania drastycznych obrazów wojny: ludzkiego cierpienia, rozpaczy, straszliwej śmierci.
Aby wysłuchać całej rozmowy o wojennych materiałach Juliena Bryana oraz o pracy współczesnego reportera wojennego, wystarczy kliknąć w ikonę dźwięku Julien Bryan – kolory wojny w boksie Posłuchaj po prawej stronie.